O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

środa, 8 lipca 2015

Sen.


Którejś nocy przyśniło mi się, że cofnąłem się w czasie do roku 1985. W tym śnie postanowiłem pojechać w okolice Osowca, fotografować ptaki na rozlewiskach. Zacząłem oczywiście od przygotowania sprzętu. Do torby z wyświechtanego, po miesiącu używania, skaju wpakowałem zdobytego psim swędem Zienita TTL i nabytego w NRD Pentacona 300/4. Następnie z lodówki wyciągnąłem dwa, kupione dzięki koledze, którego matka pracowała w sklepie fotograficznym, filmy FOTOPAN. Oczywiście czarno-białe, ale za to o szalonej czułości 27 DIN. Dwa filmy, czyli 72 klatki, czyli mnóstwo fotografowania! I wreszcie statyw. Też z NRD i na dodatek z drewna, co powodowało, że ważył tonę, ale utrzymałby nawet słonia, nie mówiąc o Pentaconie.

Potem przyszła pora na ciuchy. Zacząłem od woderów. Choć zrobiono je z tej samej gumy, z której produkowano opony do Ursusa, całe pokryte były łatkami, gdyż jakimś cudem przebijały je nie tylko trzciny, ale też, co bardziej zdrewniałe, łodyżki wełnianek. Problemem były spodnie i kurtka. Żeby dotrzeć nad rozlewiska musiałem skorzystać z oferty PKS i PKP, czyli pokazać się w miejscach publicznych, gdzie mogłem natknąć się na milicjanta. A ja miałem wojskowe moro (kupione za pół litra pod jednostką), czyli strój było, nie było nielegalny. W końcu postanowiłem nie ryzykować i przywdziałem moro strażackie (zakupione za tę samą kwotę), które z jakiegoś powodu nielegalne nie było.

Oczywiście zabrałem też prowiant, wiedząc, że w Osowcu nie ma sklepu. Zapakowałem w torebkę po cukrze kanapki zrobione z wyrobów chlebo- masło- i seropodobnych oraz, fabrycznie przeciekający, termos z herbatą zebraną na, ewidentnie niedosłonecznionych, stokach gruzińskich gór. Jako osoba paląca nie zapomniałem również o papierosach (w terenie okazało się, że z połowy fajek wysypała się zawartość, a w pozostałych zamiast tytoniowych liści tkwiły fragmenty łodyg) oraz zapałkach, z których paliło się co czwarte (nie, to nie błąd, chodzi mi o pudełko).

Spakowany pognałem na autobus, który powinien być o 6.00, ale przyjechał pół godziny później, bo dyspozytor z PKS zapił, poszedł na L-4 i nie dopilnował kierowcy. Ale i tak nie było źle, bo mimo wszystko zdążyłem na pociąg do Białegostoku, który zatrzymuje się w Osowcu. Tzn. zatrzymywał się, gdyż dwa dni wcześniej przemianowano go na pośpieszy, co notabene nieznacznie wydłużyło czas podróży. Wylądowałem stację dalej, czyli w Mońkach, gdzie na szczęście złapałem stopa (karetkę pogotowia, której załoga dorabiała sobie w ten sposób do pensji) i jakoś dotarłem do Osowca. Tam pożegnałem uprzejmych pielęgniarzy i, przewożonego przez nich, pacjenta z zawałem, po czym ruszyłem ku przyrodzie.

I tu wreszcie objawiła się jasna strona mojego cofnięcia się w czasie. W odróżnieniu od 2015 r., w 1985 roku pod Osowcem rozciągały się pohoryzontalne rozlewiska, na których przebywały setki ptaków. Co ważne byłem tam kompletnie sam, bez pałętających się za plecami turystów. Ptaków było tak dużo, że nie trzeba się było specjalnie ukrywać. Zachwycony trzaskałem fotę za fotą. No nie, tu jednak trochę przesadzam. Trzaska to się cyfrówką, a przy analogu trzeba było myśleć. W każdym bądź razie, pod wieczór skończyły mi się filmy i szczęśliwy, jak jenot na fermie drobiu, wróciłem do domu (o północy, bo spóźniłem się na pośpieszny i musiałem wlec się expresem), nie mogąc doczekać się chwili, gdy zobaczę wywołane negatywy.

Następnego dnia czym prędzej pojechałem do Grajewa, by oddać filmy do wywołania. I co? I figa z makiem! Po godzinie nerwowego czekania pod zakładem fotograficznym, dowiedziałem się, że … zdjęcia w ogóle nie wyszły, bo kierownik, po dwóch dobach chlania z jakimś dyspozytorem z PKS-u, jest na L-4, a uczeń-przygłup, pomylił wywoływacz z utrwalaczem.












21 komentarzy:

  1. Zdjęcia, to coś wyczówam, efekt tzw. przeszperki, czyli sos bolonese z fragmentów poprzedniego obiadu, co nie zmienia faktu, że są fajne. Chodzi mi o zestawienie, czyli popularny składak. Ale, ale tekst!!! Tekst jest absolutnie w klasie Premium - delicja! Doskonale to napisałeś, w zsadzie mamy wiele podobnych wspomnień ... my ludzie ze skrzywdzonej epoki ;) Nie wiem czy twoja hisotria o wywoływaczu jest prawdziwa, ale uważaj, ja wróciłem z Bajkału, to takie miejsce w głębokiej Azji, którego z racji odległości nie odwiedzam zbyt często. W zasadzie w ogóle nie mogę powiedzieć, że odwiedzam, bo byłem tam raz w 1991 roku. Po powrocie, oddałem filmy do najbardziej renomowanego w tamtch czasach zakładu na olsztyńskiej Starówce. Nazwa od nazwiska, a nazwisko na "K". No i wyobraż sobie "karwasz jego mać", oddali mi prześwietlone filmy!!!!!!!! Gołe!!! Jakby w ogóle nie były w aparacie! Nie wiem co tam z czym kto pomylił, ale ja wtedy miałem bardzo dobry sprzęt i spore doświadczenie jako fotograf. O tym czym jest Bajkał, i jakiej wartości to były dla mnie zdjęcia ... nie wspomnę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Oczywiście, że to składak. Szkoda mi tych pojedynczych zdjęć, które zostają na dysku, więc czasem zbieram je do kupy i wrzucam. A co do czasów, to przynajmniej mamy co wspominać, bo dzisiejsze są jakieś takie nijakie :)

      Usuń
  2. Świetny tekst, jak zwykle i foty piękne. Czytam i myślę, jakie to były piękne czasy, człowiek kombinował jak spiąć całość, spieszy się, emocjonował, a rzeczywistość to wszystko sprowadzała do parteru szlifując charaktery. A najbardziej żal tamtych krajobrazów i dzikiej przyrody.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję. To niestety prawda z tą kiedyśniejszą przyrodą. Gdybym wtedy miał ten sprzęt, który mam dzisiaj, byłbym w siódmym niebie. Cietrzewie tokowały prawie za domem, łosie łaziły prawie po domu, ludzie jeździli nad morze w góry i na Mazury i nikomu nie przyszło do głowy, żeby jechać nad Biebrzę, więc była dzika i pusta.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój komentarz, napisany chwile temu chyba spotkał taki sam los, jak Pańskie zdjęcia - ani nie został utrwalony, ani, tym bardziej wywołany. Po prostu zniknął w czeluściach internetu... ;-)

    Napisałam, że tekst świetny i że lubię poczucie humoru i dystans do świata :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo mi miło :) Ostatnimi czasy blogger zaczyna szwankować. Mam tylko nadzieję, że któregoś dnia nie padnie całkowicie.

      Usuń
  5. Wojciechu jestem pod wielkim wrażeniem zdjęć :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Wojciechu sprawdzałeś ostatnio PESEL, bo wspominanie dawnych pięknych czasów to domena ludzi z odpowiednio niskim numerem. Ale historia fajna. I jak zwykle z domieszką narzekania. Znak firmowy Gotkiewicza. A bociana czarnego cudownie zobaczyć na fajnym zdjęciu i resztę fruwajł też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ta znowu swoje! A miało być zawieszenie broni. A dziękuję.

      Usuń
    2. Ja ze swoim PESELEM mogę się już powtarzać bez konsekwencji prawnych z Twojej strony:)

      Usuń
  7. Prawnie? A po co? Obsmaruję Cię w Tulawky Herald Tribune. Podobno (są świadkowie) od czasu kiedy się sprowadziłaś, zaczęło ubywać drobiu, krowy straciły mleko, a tuczniki słoninę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, moje słynne abra kadabra. Ale w Tuławkach już wiedzą, że wiedźma zamieszkała. A wiesz, że wiedźma to kobieta co wie? Nawet pan Sławek spotkany pod sklepem mówi: Dokórko, a poradzi mi Pani......

      Usuń
    2. No dobra wiem. Cofam obelgi i pomówienia. Pozdrowienia dla Pana Sławka :)

      Usuń
  8. Nie chcę powtarzać po innych ale kolejny w sumie jeden z wielu świetny tekst. Na zdjeciach masz fajne rodzynki, chodzi mi oczywiście o Turkawkę i Dudka. Pieknie panie pieknie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Paweł. Na Podlasiu akurat dudków jest dużo, ale turkawkę spotkałem tam i w ogóle, po raz pierwszy w życiu. A nie żyję krótko :)

      Usuń
  9. Sen jak sen ... Ale zdjęcia są piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu się nie zgodzę. Sen i fajny i straszny, bo i czasy były takie :)

      Usuń
  10. Fajne . "Miałem sen" jak Martin Luter King.

    OdpowiedzUsuń