środa, 28 lutego 2018

Raz, dwa, trzy! Baba Jaga patrzy!

Jak mawiają na przedmieściach Goniądza, mokradła bywają tajemnicze. I tak właśnie było podczas jednego z naszych, ubiegłorocznych wyjazdów w Dolinę. Nie pisałem dotąd o tym zdarzeniu, gdyż prawdopodobnie mój mózg wyparł skutecznie je na tak długo, jak to było możliwe, a poza tym nie było się czym chwalić.
Nigdy nie nocowaliśmy w tym miejscu, bo niby i po co? Ot grądzik, jakich wiele w okolicy, której specjalnie nie cenię, gdyż krajobrazowo jest nudna, jak dwunastnica w oliwie z ostatniego tłoczenia. Teren ten obfituje jednak w łosie i w wilki, więc zaglądamy tam od czasu do czasu, ale zawsze tylko na chwilę.
Nie pamiętam już, co spowodowało, że postanowiliśmy spędzić noc akurat na tej mineralnej wysepce, wykwitłej pośród przedwcześnie zmurszałych łąk? Zapewne chodziło nam o to, żeby być tam o świcie bez robienia zbędnego zamieszania na co pozwala stworzona (nie chwaląc się) przeze mnie - i znana już Wam zapewne - filozofia karslipingu.
Tak, czy siak dotarliśmy w to miejsce późnym popołudniem, a właściwie – żeby być precyzyjnym - wczesnym przedwieczorem. W trymiga przygotowaliśmy barłóg w bagażniku i zajęliśmy się prozaicznymi, biwakowymi zajęciami. To znaczy ja zająłem się powyższymi, a Iwona powędrowała hen ku przyrodzie, by uwiecznić na matrycy kres dnia, gdyż moja żona – nie wiedzieć czemu – ukochała sobie akurat tę porę doby.
Gros prozaicznych, biwakowych czynności, o których napisałem, to przede wszystkim rozpalenie ognisko-kuchni oraz przygotowanie koktajlu na bazie lokalnego destylatu (przepis poniżej), przy czym kolejność zdarzeń bywa czasem odwrotna.


***

Składniki koktajlu:

Lokalny destylat
Świeża kolendra
Dojrzała limonka
Mięta biebrzańska
Wiosenny sok z młodej brzozy
Lód
Kieliszek

Sposób przyrządzenia koktajlu:


Wyrzuć precz kolendrę, limonkę, miętę, wiosenny sok oraz lód. Weź butelkę z lokalnym destylatem, wstrząśnij umiarkowanie energicznie, wlej do kieliszka i wypij tyle, ile uważasz za stosowne w danej chwili i w danym miejscu (praktyczna porada: zamiast kieliszka, możesz użyć termokubasa).


***

Wracam jednak do opisywanego zdarzenia. Zajmując się wszystkimi opisywanymi czynnościami, cały czas miałem nieodparte wrażenie, że nie jestem sam. Odczucie to było na tyle silne, że obszedłem cały grądzik, ale nikogo i niczego nie spotkałem. Wróciłem więc do polowego drinkbaru i ponownie odniosłem wrażenie, że cały czas jestem obserwowany i to w sposób - o ile można to w taki sposób określić - mało przyjazny. Pomyślałem jednak, że to prawdopodobnie skutek przemęczenia i muszę to po prostu zignorować. 
I zapewne spróbowałbym to zrobić, gdyby nie to, że chwilę później do obozowiska powróciła dziwnie poddenerwowana Iwona z informacją, że podczas wędrówki po okolicznych łąkach, cały czas wydawało jej się, że ... jest śledzona. 
Nigdy, nawet w najgłębszych praczasach, nie czułem się źle w przyrodzie. Nigdy też, podczas naszych wyjazdów, nie zdarzyło nam się porzucić miejsca, które wcześniej upatrzyliśmy sobie na nocleg. Tym razem tak się jednak stało i szczerze mówiąc podjęcie decyzji o zmianie lokalizacji nie zajęło nam zbyt wiele czasu. 
Do dziś nie wiem, co się tak na prawdę wydarzyło się na opisywanym grądziku. Faktem jest natomiast, że całkowicie niezależnie od siebie wyczuliśmy obecność czegoś, czemu ewidentnie przeszkadzaliśmy. Po powrocie do Olsztyna zacząłem szukać informacji na temat tego miejsca, ale niczego sensownego nie znalazłem, poza tym, że podczas wojny w tym miejscu znajdował się niemiecki posterunek. 
Być może była to, swego rodzaju, partnerska halucynacja wywołana wyjątkowo męczącym dniem, a być może mieszkańcy Goniądza wiedzą coś, czego nie wiemy my.

PS. Nie zaszkodzi podczas czytania: 
https://www.youtube.com/watch?v=AEA4jGx3UVk














55 komentarzy:

  1. Termokubas był nowiutki i nie używany przedtem.? Bo to on zapewnie czyli elementy z jakich się składał zawierał w sobie to "złe mzimu" /to z "W pustyni i w puszczy.
    I stąd te majaki. Przypominam także że na mojej działce było stanowisko i okopy w czasie wojny.
    Zdjęcia na szóstkę z plusem a to ósme od dołu na siódemkę.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TK był używany, ale tylko i wyłącznie do naparów:)) Poza tym, gŁoś jest zadeklarowaną abstynentką, a ja wtedy nie zdążyłem jeszcze oddać się degustacji, więc Twoje podejrzenia są absolutnie chybione :)))) PS. Wreszcie!

      Usuń
  2. Taki fajny początek horroru... klasyka niemal. Wcale mnie nie dziwi, że opuściliście to miejsce. Czasami nawet lokalny destylat nie pomoże, trzeba uciekać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie? Może akurat destylat by pomógł, ale nie zdążyłem go zażyć, a że atmosferę wokół grądzika można było kroić nożem, jedynym wyjściem było wyjście:))

      Usuń
  3. Wow, pięknie wygląda duża woda! I zamarłe drzewa w rozlewisku też. Mają klimat akurat na taką opowieść. Myślę że trochę przychytrzyłeś i nie podzieliłeś się destylatem z okoliczną glebą i jej duchami, próbując je zadowolić jakąś tam melisą i limonką zagranicznego pochodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że możesz mieć rację? Tamtejsze duchy raczej nie stronią, więc może faktycznie potraktowały nas, jak skąpe łajzy i dały nam do zrozumienia, że jesteśmy wysoce niepożądani:))

      Usuń
  4. Tajemnicza historia. Charakteru dodają klimatyczne zdjęcia. Może w tamtym grądzie kogoś roztrzelali, lub jest tam gdzieś ukryta mogiła. Wiem, gdzie jest w lesie mogiła pewnej rodziny, która w czasie wojny powiesiła się w obawie przed najazdem Rosjan. Nie pochowano ich na cmentarzu, gdyż kiedyś nie pozwalano na pochówek samobójców na cmentarzach, ponieważ łamał oni w ten sposób V przykazanie. Szczerze, to chyba jeszcze nie doznałem jakiegoś głębszego poczucia, że ktoś mnie śledzi. Nie wiem, jak to jest, ale skoro oboje poczuliście to samo w tym samym czasie, to zdecydowanie coś było na rzeczy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Mateusz:) W tamtych okolicach, ale nie na samym grądziku, rozegrała się największa bitwa partyzancka na Podlasiu. Szukałem jakiś konkretniejszych informacji, ale tak jak napisałem, niczego nie znalazłem. PS. Piszesz o grobach w lesie niedaleko Wrzesiny?

      Usuń
    2. Tak, opisane groby są w lesie blisko Wrzesiny, niedaleko od odcinka drogi Giedajty-Wrzesina. Kiedyś stał tam ich dom, ale pozostały po nim zaledwie nikłe resztki fundamentu, pod runem. Był pan w tym miejscu?

      Usuń
    3. Kiedyś byłem z kol. Zwierowiczem i zapaliliśmy znicze. Dziwne miejsce.

      Usuń
    4. Poprosiem o namiary GPS.
      Zanotuję i w stosownej chwili odwiedzę.

      Usuń
    5. I nas również, mamy nadzieję!

      Usuń
  5. Mgiełka na zdjęciach wskazuje, ze tam niejedna baba Jaga mogła się czaić, jakieś elfy, trolle i inne takie. A może to miejsce nawiedzone?
    Przepis na koktajl świetny, ja jednak wolę z limonką:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, na zdjęciach jest inny fragment Doliny, ale atmosfera była podobna. Co zaś tyczy bagiennych stworów, to jest ich niemało. Kiedyś napisałem o tym nawet post. PS. Muszę spróbować :))

      Usuń
  6. Witaj, Wojtku.

    Twoja horrorystyczna opowieść przypomniała mi przygodę o nocnym spotkaniu z wilkiem grasującym po okolicy. Bohater opowiadania długo rozwodził się nad niepokojącymi szelestami i pracą własnej wyobraźni, która podsunęła mu taki oto wniosek końcowy: "Przyjdzie mnie zjeść!".
    Człowiek długo nie mógł zrozumieć, czemu zamiast strachem zareagowaliśmy śmiechem. A my po prostu nie wiedzieliśmy, czy to wilk przyjdzie zjeść jego, czy może to jemu przyjdzie zjeść wilka:)

    Szafir na pierwszym zdjęciu nie ma sobie równych, a osypane śniegiem pnie z piątego od góry wprawiają w psychodeliczny nastrój:) I jeszcze ta subtelna gra szarości na siódmym od góry, "zafalowana w odbiorze symetria" - majstersztyk:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))) Myślę, że ludzie z innych części Polski mogliby nie zrozumieć tej historii :)) PS. Dziękuję:) Czasem żałuję, że w pogoni za zwierzakami zapominam, że w przyrodzie jest coś jeszcze.

      Usuń
    2. Toteż opowiadam ją na blogu, którego Autorowi nieobca jest gwarowa deklinacja zaimka rzeczownego "ja":)
      Możesz wyobrazić sobie, jakie używanie mieli Wrocławianie, gdy mój brat pojechał tam się kształcić i niemal do każdego zdania potrafił wcisnąć wdzięczne wyrażenie: "dla mnie" - pokaż dla mnie; dla mnie się wydaje; itp.:)

      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. I gwara i akcent, którego sam, co prawda, nie posiadam, jako regionalny kundel:))) Co zaś tyczy akcentu, to "zaciąganie" rożni się w zależności od miejsca urodzenia. Inaczej mówią Białostocczanie, a inaczej mieszkańcy Łomży, chociaż dla ludzi z zewnątrz, brzmią identycznie:)

      Usuń
  7. A może zaczęliście oglądać kryminały na BBC (vide Milczący świadek), po obejrzeniu których miewam podobne odczucia na własnej kanapie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądam seriali kryminalnych, odkąd obejrzałem pierwszy odcinek "Gliny", po czym ... spędziłem przed laptopem ponad dobę, żeby obejrzeć resztę:))

      Usuń
  8. Tylko se nie Baba Jaga... Jak bym taki koktajl wypiła to też bym haluny miala😂🤣. Bimberek najbezpieczniej pic we własnym fotelu z dala od wyspy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A żesz ... nie pomyślałem:))) Tyle tylko, że wtedy nie zdążyłem jeszcze napocząć, więc to nie to:)) PS. Z dala od wyspy - tak, we własnym fotelu - zdecydowanie - nie!

      Usuń
  9. Wpisałam sie przed Leną, więc albo trafiłam do spamu, albo w kosmos...

    OdpowiedzUsuń
  10. No ale może to właśnie od tej wyrzuconej limonki się robi?!
    Zrobiłeś straszną rzecz - pozostawiłeś mnie w takiej ciekawości, jak po prostu najlepsza powieść w odcinkach. Jak nie będzie ciągu dalszego, to chyba focha strzelę czy coś. Nawet zmyślony jest lepszy od żadnego. ;))
    Piękne mgły. A może to był wilk? Głodny jakiś. Albo łoś zmutowany znienacka. W sensie że nie wegetarianin. Nie rzucił się od razu, bo był speszony przemianą. Obserwował was zza krzaka nieśmiało. :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że jeszcze tam wrócę i zanocuję, a potem opiszę, a przynajmniej mam taką nadzieję :)) PS. Tak, jak napisałem raczej nie, gdyż przeszukałem cały ten teren i niczego nie znalazłem, chociaż kto wie? Mutacje bywają różne:))

      Usuń
  11. Opowieść podchodzi chyba pod realizm magiczny. Nie zachowaliście się jak rasowi bohaterowie bagiennego horroru, powinniście się rozdzielić i no wiecie... ;) Bardzo magiczne zdjęcia, zalesione mokradła to jeden z moich ulubionych tematów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli innymi słowy, powinniśmy uciec schodami na strych i tamże dać się spokojnie pochlastać psychopacie z sąsiedztwa:))) PS. Pojedź nad Biebrzę! Tam tego towaru jest pod dostatkiem:)

      Usuń
  12. Nie tylko mieszkańcy Goniądza wiedzą więcej.
    W Indonezji bardzo silna jest wiara w życie duchowe, świat, który jest obok nas, ale niekoniecznie przez nas dostrzegany. Dlatego wchodząc do dżungli należy najpierw się pomodlić,przeprosić żyjące w niej duchy za niepokojenie ich, zapewnić, że nie chce się im dokuczać ani szkodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja koleżanka miała kiedyś doktoranta z jakiegoś afrykańskiego kraju, który chciał napisać pracę o roślinności pewnego lasu i żeby to zrobić musiał poprosić o zgodę czarownika, gdyż las był święty. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że chłopak pojechał i więcej do Polski nie wrócił, a minęło już kilka ładnych lat.

      Usuń
  13. To Jozin z Bazin był. Umówił się tam z Babą Jagą w celach prokreacyjnych, a tu Wy. Ona śledziła Ciebie, on Twoją żonę i przepędzili Was.
    Rozumiem, że wszystko działo się po drinku. Kolendrę i limonkę wywaliłeś ale blekotu dodałeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, czyli jednym słowem ominęła nas wesoła imprezka spod znaku ... OK, ten blog czytają także nieletni, więc sobie daruję :)) PS. Blekot jest pyszny!

      Usuń
  14. Ha, przyznam, że co najmniej dwa razy z moim Szparagiem -mężem, mieliśmy takie akcje. Raz w parku podmiejskim, każde z nas czuło tam bardzo złą i wręcz smutną energie, czuliśmy się źle i niewygodnie. Drugi raz w lesie gdzie dwa kozły sarny z dwóch rożnych stron nas oszczekiwały i ewidentnie czuliśmy się wypraszani.
    Czasami tak jest że co wrażliwszy człowiek odczuje niechęć lasu, ziemi czy nawet wody. Może to był zły czas. Może spróbujcie jeszcze raz. Jeśli będzie podobnie, znaczy nic wam do tego, jeśli nie, to był zły moment.
    Zdjęcia klimatyczne, trzeba przyznać ze dobrze ilustrują historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie nigdy wcześniej nic takiego nie spotkało, a włóczę się po lasach i polach nielichy szmat czasu. Tak jak napisałem Czajce, chcemy tam wrócić i przenocować, choć na razie nie da się tam wjechać z powodu wysokiej wody. PS. Dziękuję:)

      Usuń
  15. A wiesz że Babie Góry są bardzo częste? Znaczy pewnie nie w Biebrzlandii, z racji braku nie tyle bab co gór.
    Bo to było tak; każda społeczność potrzebowała babki akuszerki, zamawiaczki, zielarki, jednocześnie bojąc się ich, a i one same jakoś trzymały się na uboczu, stąd właśnie babie góry bo lokalsi tak nazywali miejsca gdzie obrały one swoje siedziby. Aleto mijsca wbrew czarnemu PiaRowi czarownic, całkiem przyjazne.
    Inna sprawa że sam nie raz trafiłem takie że musiałem przz nie "iść biegiem" bo by mnie ciary na plecach o przedwczesną siwiznę przyprawiły. O spaniu tam rzecz jasna mowy nie było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewałem, że w całej Polsce są nawiedzone miejsca. Swoją drogą, kiedyś opiszę wakacje z prawdziwymi duchami, które przeżyłem i mam na to od cholery świadków. Nad Biebrzą do tamtej pory nie mieliśmy takich sytuacji i może ... dobrze, gdyż w terenie nocujemy w miarę często :)

      Usuń
  16. No proszę, czyli jednak może nie mam nierówno pod sufitem. To pocieszające, bo mi akurat "nastroje lasu" udzielają się bardzo i nie raz przez to zmieniałam zaplanowaną trasę.
    Bardzo podoba mi się 6 zdjęcie - ślady opon na mchu, a za nimi milczące i tajemnicze drzewa, jakby wznoszące protest (groźbę?) przeciwko takim wdzieraniem się w ich przestrzeń...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie masz! Są rzeczy na Ziemi, które nie śniły się fizjologom i myślę, że właśnie tego byliśmy świadkami :) To akurat inne miejsce, ale masz rację, że równie nieprzyjemne.

      Usuń
  17. Piękny las, lubię takie miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  18. Swietna opowiesc. Przepis na koktajl zacny, ale bardziej podoba mi sie samo sedno. Nadaje sie na takie intro do mrocznego filmu. Powaznie mowiac, na codzien jestem zatwardzialym sceptykiem, ale tez zdarzaja mi sie takie metafizyczne momenty. W koncu czlowiek to tez zwierze i nie wszystko musi obejmowac rozumem. Gdzies siedza w nas pierwotne instynkty, ktore cos tam czuja, moze jakas inna rzeczywistosc rownolegla albo co? Cos, czego nauka jeszcze nie odkryla, bo nie ma do tego instrumentow. Moze kiedys. Zdjecia jak zwykle super - swietne miejsce, wyobrazam sobie je po zapadnieciu zmroku. Ale chyba tez nie chcialbym tam nocowac :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Grzegorzu! Tak, jak napisałem wyżej, też kiedyś byłem sceptycznie nastawiony do tego typu historii, Kiedyś tam jednak spędziłem dwa tygodnie w nawiedzonym domu (według relacji właściciela) i był on rzeczywiście nawiedzonym. Po tym pobycie już nie jestem pewien niczego:)

      Usuń
  19. No, nie zachowaliście się profesjonalnie. Z filmów wiem, że jak coś skrzypi, warczy, łypie złym spojrzeniem oraz podnosi włosy na karku, to bohater idzie prosto w kierunku niebezpieczeństwa. A wy po prostu uciekliście, ech..., a mógł być taki fajny scenariusz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowaliśmy klasycznie uciec na piętro, by także dać się pochlastać piłą spalinową, ale ... go nie było (głupia Skoda!):)))

      Usuń
  20. Duchów nigdy się nie trzeba bać (wyjątek: jedna strzyga), natomiast polujące zwierzę może się skradać prawie niezauważalnie.
    I tak sobie myślę, jakby to przerobić na kryminał?
    Zdjęcia genialne.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tam na prawdę niczego nie było, a na zwierzakach trochę się znam!!! :) PS. Taki kryminał już podobno jest i ma tytuł "Demon z bagiennego boru". PS. Bardzo dziękuję:)

      Usuń
  21. Strange history!

    OdpowiedzUsuń
  22. Ajajaj, dostałam gęsiej skórki! :) fajnie opisane, ale ja już bym tam nie wróciła ;) :)
    dobrze, że karty nie popadały od tych złych wibracji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ala jak tam nie wracać, skoro po okolicy włóczy się samotny basior? Smarujemy się święconym wapnem i hajda w torfowiska :)))

      Usuń
  23. A jakim cudem ja tę notkę przeoczyłem?????
    Koktaj jedynie słuszny, bo psucie dobrego destylatu jest grzechem śmiertelnym!
    Co do tego strachulca, to ze trzy razy w życiu tak miałem, w tym raz okazało się, że to jedynie kotek się skradał. Pozostałe dwa wolę nie wspominać, bo mało zawału nie dostałem, a powodu żadnego nie było. Niestety pod ręką nie było żadnego wspomagacza, typu koktail miejscowy. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo Panie tych blogów tyle, że nic tylko przeaczać:))) Prawdziwy przyrodnik bez koktajlu w teren nie rusza. To już lepiej aparatu nie zabrać, gdyż ten Cię od Złego nie uchroni:))

      Usuń
  24. Podoba mi się Twój styl pisania.

    OdpowiedzUsuń
  25. Dawno tak fajnego bloga nie widziałem :)

    OdpowiedzUsuń