Niby skończył się listopad i mamy już grudzień. Niby telewizory pełne są sztucznego śniegu, ponętnych elfic i niespełnionych aktorów z nadwagą, udających Mikołajów. Niby ulice polskich miast, miasteczek i co bogatszych wsi gminnych toną w psychodelicznej poświacie świątecznych dekoracji, a władcy galerii (tych bez sztuki) epatują kilkunastometrowymi, świerkopodobnymi ostrosłupami i reniferami żywcem wyjętymi z azjatyckich laboratoriów, specjalizujących się w GMO. Tylko co nam po tym, wygenerowanym cyfrowo, śnieżnym puszku, przerośniętych elfich samicach, neonach i inwazyjnych nadssakach, gdy za oknem - bądźmy szczerzy i nie strońmy od takich określeń - panuje wszechobecny, pogodowy syf?
Nie wiem, jak Wy, ale ja osobiście odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy Pani Aura zdaje się robić wszystko, by jedyną myślą, jaka opanowuje normalnego człowieka było to, by skończyć z tym wszystkimi i powiesić się w jakimś, miłym dla oka, miejscu.
Tak jednak może pomyśleć jedynie wspomniany "normalny" człowiek, ale nie twardy, jak polbruk przyrodnik, fotoamator i podmiejski survivalowiec w jednym. Nam (gdyż nieskromnie zaliczę się do tej kategorii) nawet podczas apogeum listopadowo-grudniowego - nomen omen - apogeum, myśl o wieszaniu się nie przemknie przez głowy nawet przez chwilę, co nie oznacza, że w ogóle omijają nas tego typu refleksje. Otóż nie omijają, tyle tylko, że my - Przyrfotsurvivaliści - nie chcemy - ot tak po prostu - założyć sobie sznurek (kogo? co?) na szyję i ... witajcie błękitne torfowiska! I o tym właśnie jest ten post.
Osobiście w przeszłości nie raz, nie dwa i nie siedem, powodowany pogodową rozpaczą, targałem się na życie, ale zawsze, podkreślam: zawsze, w stylu kozaka z teleobiektywem w dłoni, a nie jakiegoś tam leszcza spod znaku snopowiązałki.
W debiutanckim podejściu do samozagłady postanowiłem wykorzystać śmiercionośne właściwości energii elektrycznej i w tym właśnie celu zanurzyłem się w wannie wypełnionej cieczą wraz z akumulatorkami wyciągniętymi z aparatu. Niestety nic z tego nie wyszło, prawdopodobnie z winny słabego przewodnictwa wody z olsztyńskiego ujęcia nr 1. Próby podpięcia bloku, w którym czasowo pomieszkuję, pod ujęcie nr 2, skończyły się sądem grodzkim i dożywotnim zakazem zbliżanie się do jakichkolwiek urządzeń służących do poboru wody w województwie warmińsko-mazurskim.
Druga próba była niejako pokłosiem mojego wykształcenia. Wiedza zdobyta podczas dwóch, długich lat nauki w olsztyńskim LO 1 o profilu humanistycznym, podsunęła mi pomysł na zejście z tego świata w stylu prometeuszowskim. W tym celu, przykułem się do podlaskiej brzozy (z braku skały, rzecz jasna!) i w pokorze czekałem na orliki grubodziobe, które miały mi rozszarpać wątrobę lub opcjonalnie (i niezgodnie z mitycznym przekazem) trzustkę. Niestety. Niewielka liczebność krajowej populacji tego gatunku będąca wynikiem m.in. zmian w preferowanych przez niego siedliskach oraz hybrydyzacji (czyli krzyżowania z orlikiem krzykliwym), jak również fakt, że ptaki te odlatują na zimowiska sprawiły, że po tygodniu bezskutecznego wypatrywania podrobożernych szponiastych, zmarzłem, zgłodniałem i - w rezultacie - dałem sobie spokój z antyczno-ornitologiczną autodestrukcją.
Kolejny pomysł na spektakularne zejście z tego świat, przyszedł mi do głowy w trakcie oglądanie dokumentu pt. "Most samobójców" traktującego o ludziach skaczących (w celu uzyskania śmierci) z mostu Golden Gate w San Francisco. Przebywałem wtedy - a jakże - na Podlasiu, gdzie o rzeki, kanały i mosty nietrudno, a że nie chciałem jeździć zbyt daleko, wybrałem najwyższą przeprawę w okolicy, w której wtedy aktualnie przebywałem. Uwierzcie mi, że rzadko się wzruszam, ale kiedy stanąłem na drewnianej, chwiejnej barierce, żałobne perły łez oprószyły mi rzęsiście rzęs warkocze. Patrzyłem przecież po raz ostatni na bezkresne połacie turzycowisk, na pokryte dziewiczą bielą bezlistne krawędzie brzezin, na bieliki kołujących nad starorzeczami, na łosze żerujące pośród wierzbowych łanów i pustaci łkanie. Patrzyłem ... a potem rozpostarłem ręce, niczym zuchwały samiec błotniaka zbożowego - skrzydła i ... skoczyłem ...
... kiedy wygrzebywałem się z półmetrowej warstwy przemarzniętego mułu, wiedziałem już, że Kanałowi Kuwaskiemu baaardzo daleko jest do cieśniny Golden Gate i przy pomocy tej metody, to ja się raczej na Podlasiu nie zabiję, czyli muszę kombinować dalej.
Ludzie Kochane, czego ja nie robiłem!? Trułem się jadem soczewicowo-sojowym (bo kiełbasy w domu, jak nie było, tak nie ma), kładłem się na (o czym nie wiedziałem) nieczynnych torowiskach, wdychałem gaz z zapalniczek jednorazowych, znieważałem czynnie mieszkańców byłych miast wojewódzkich, popijałem gorące ciasto zimnym mlekiem niewiadomego pochodzenia, wychodziłem z domu bez czapki i ... I nic!
W międzyczasie minął listopad, a potem grudzień. W styczniu musiałem zrobić przerwę w próbach samobójczych ze względu na nawał innych spraw i obowiązków, a w lutym ... a w lutym przyleciały żurawie, a i dzień stał się przyjemnie dłuższym.
W tym roku postanowiłem odpuścić sobie wszelkie autozamachy, do czego i Was - o ile miewacie takie myśli - gorąco namawiam. Narobicie się tylko niepotrzebnie, stracicie czas i pieniądze, a i tak z samobójstwa ostanie się - li i jedynie - figa z koncesjonowanym makiem. Za dwa miesiące powrócą pierwsze ptaki i znowu będzie fajnie, a już na pewno fajniej, niż jest teraz.
PS. Dla szczególnie zdesperowanych, tak jak obiecałem, kilka późnoletnich, świetlistych fotek.
Nie wiem, jak Wy, ale ja osobiście odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy Pani Aura zdaje się robić wszystko, by jedyną myślą, jaka opanowuje normalnego człowieka było to, by skończyć z tym wszystkimi i powiesić się w jakimś, miłym dla oka, miejscu.
Tak jednak może pomyśleć jedynie wspomniany "normalny" człowiek, ale nie twardy, jak polbruk przyrodnik, fotoamator i podmiejski survivalowiec w jednym. Nam (gdyż nieskromnie zaliczę się do tej kategorii) nawet podczas apogeum listopadowo-grudniowego - nomen omen - apogeum, myśl o wieszaniu się nie przemknie przez głowy nawet przez chwilę, co nie oznacza, że w ogóle omijają nas tego typu refleksje. Otóż nie omijają, tyle tylko, że my - Przyrfotsurvivaliści - nie chcemy - ot tak po prostu - założyć sobie sznurek (kogo? co?) na szyję i ... witajcie błękitne torfowiska! I o tym właśnie jest ten post.
Osobiście w przeszłości nie raz, nie dwa i nie siedem, powodowany pogodową rozpaczą, targałem się na życie, ale zawsze, podkreślam: zawsze, w stylu kozaka z teleobiektywem w dłoni, a nie jakiegoś tam leszcza spod znaku snopowiązałki.
W debiutanckim podejściu do samozagłady postanowiłem wykorzystać śmiercionośne właściwości energii elektrycznej i w tym właśnie celu zanurzyłem się w wannie wypełnionej cieczą wraz z akumulatorkami wyciągniętymi z aparatu. Niestety nic z tego nie wyszło, prawdopodobnie z winny słabego przewodnictwa wody z olsztyńskiego ujęcia nr 1. Próby podpięcia bloku, w którym czasowo pomieszkuję, pod ujęcie nr 2, skończyły się sądem grodzkim i dożywotnim zakazem zbliżanie się do jakichkolwiek urządzeń służących do poboru wody w województwie warmińsko-mazurskim.
Druga próba była niejako pokłosiem mojego wykształcenia. Wiedza zdobyta podczas dwóch, długich lat nauki w olsztyńskim LO 1 o profilu humanistycznym, podsunęła mi pomysł na zejście z tego świata w stylu prometeuszowskim. W tym celu, przykułem się do podlaskiej brzozy (z braku skały, rzecz jasna!) i w pokorze czekałem na orliki grubodziobe, które miały mi rozszarpać wątrobę lub opcjonalnie (i niezgodnie z mitycznym przekazem) trzustkę. Niestety. Niewielka liczebność krajowej populacji tego gatunku będąca wynikiem m.in. zmian w preferowanych przez niego siedliskach oraz hybrydyzacji (czyli krzyżowania z orlikiem krzykliwym), jak również fakt, że ptaki te odlatują na zimowiska sprawiły, że po tygodniu bezskutecznego wypatrywania podrobożernych szponiastych, zmarzłem, zgłodniałem i - w rezultacie - dałem sobie spokój z antyczno-ornitologiczną autodestrukcją.
Kolejny pomysł na spektakularne zejście z tego świat, przyszedł mi do głowy w trakcie oglądanie dokumentu pt. "Most samobójców" traktującego o ludziach skaczących (w celu uzyskania śmierci) z mostu Golden Gate w San Francisco. Przebywałem wtedy - a jakże - na Podlasiu, gdzie o rzeki, kanały i mosty nietrudno, a że nie chciałem jeździć zbyt daleko, wybrałem najwyższą przeprawę w okolicy, w której wtedy aktualnie przebywałem. Uwierzcie mi, że rzadko się wzruszam, ale kiedy stanąłem na drewnianej, chwiejnej barierce, żałobne perły łez oprószyły mi rzęsiście rzęs warkocze. Patrzyłem przecież po raz ostatni na bezkresne połacie turzycowisk, na pokryte dziewiczą bielą bezlistne krawędzie brzezin, na bieliki kołujących nad starorzeczami, na łosze żerujące pośród wierzbowych łanów i pustaci łkanie. Patrzyłem ... a potem rozpostarłem ręce, niczym zuchwały samiec błotniaka zbożowego - skrzydła i ... skoczyłem ...
... kiedy wygrzebywałem się z półmetrowej warstwy przemarzniętego mułu, wiedziałem już, że Kanałowi Kuwaskiemu baaardzo daleko jest do cieśniny Golden Gate i przy pomocy tej metody, to ja się raczej na Podlasiu nie zabiję, czyli muszę kombinować dalej.
Ludzie Kochane, czego ja nie robiłem!? Trułem się jadem soczewicowo-sojowym (bo kiełbasy w domu, jak nie było, tak nie ma), kładłem się na (o czym nie wiedziałem) nieczynnych torowiskach, wdychałem gaz z zapalniczek jednorazowych, znieważałem czynnie mieszkańców byłych miast wojewódzkich, popijałem gorące ciasto zimnym mlekiem niewiadomego pochodzenia, wychodziłem z domu bez czapki i ... I nic!
W międzyczasie minął listopad, a potem grudzień. W styczniu musiałem zrobić przerwę w próbach samobójczych ze względu na nawał innych spraw i obowiązków, a w lutym ... a w lutym przyleciały żurawie, a i dzień stał się przyjemnie dłuższym.
W tym roku postanowiłem odpuścić sobie wszelkie autozamachy, do czego i Was - o ile miewacie takie myśli - gorąco namawiam. Narobicie się tylko niepotrzebnie, stracicie czas i pieniądze, a i tak z samobójstwa ostanie się - li i jedynie - figa z koncesjonowanym makiem. Za dwa miesiące powrócą pierwsze ptaki i znowu będzie fajnie, a już na pewno fajniej, niż jest teraz.
PS. Dla szczególnie zdesperowanych, tak jak obiecałem, kilka późnoletnich, świetlistych fotek.
Tekst po prostu kabaretowy, powinieneś startować w stand-upach :-)
OdpowiedzUsuńPogoda jaka jest każdy widzi, ale gdy jest się chorym, to nawet za taką pogodą się tęskni, byle wyjść.
Dziś widziałam i słyszałam dwa klucze gęsi i to było piękne!!!
A wiesz, że chciałbym. Problem w tym, że wrodzona nieśmiałość absolutnie to wyklucza:))) Te gęsi, to kolejny znak, że globalne ocieplenie nie jest mitem!
UsuńWiększość występujących publicznie leczy tak swoją nieśmiałość :-)
UsuńW marcu 2018 będziemy opowiadać o przyrodniczym blogowaniu na Targach Poznańskich i wtedy zobaczymy :))
UsuńTo mam blisko, jeśli będzie to weekend, to zawitam, mój syn tam mieszka:-)
UsuńTo będzie weekend, więc do zobaczenia:)
UsuńPrzepiękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:)
Usuń"...... and Oscar goes to ....Wojciech Gotkiewicz.... za tę wybitną rolę niedoszłego jesienno-zimowego samobójcy...!!!!
OdpowiedzUsuńProponowałabym jednak dla jeszcze lepszego efektu dokonac skoku z najwyzszego wciąż budynku w kraju usytuowanego w stolicy. Jako wirtualna warszawska przewodniczka oferuję swoją pomoc i poradę odnośnie terminu i momentu skoku w najbardziej spektakularny sposób...
Wszystko to w zamian za zapisanie mi w obecności notariusza praw do wszystkich tych i poprzednich beznadziejmnych zdjęć.:-))
Rozumiem, że OKIEJ????
Tak od razu niedoszłego! Daj mi szansę i czas, a jeszcze pokażę na co mnie stać! Co zaś tyczy daru bratniego Narodu, to podziękuję. Pamiętam, jak pewien Francuz usiłował wleźć na hotel nieopodal (co prawda w innym celu) i skończyło się aresztowaniem! PS. OKIEJ, ale Ty płacisz za notariat! :))
UsuńProblem z zabiciem się w listopadzie polega na tym że nie da się znaleźć ładnego pleneru do tego celu. Co z resztą Szanowny Survivalowiec opowiedział ze szczegółami. A i kwiaty dość drogie w tym czasie są, więc trzeba bardzo znajomych nie lubić by ich na koszta takie narazić
OdpowiedzUsuńPleneru może i nie, ale mamy przecież efektowne wnętrza! Mogę np. zejść w poczekalni odnowionego Dworca Zachodniego, w kamienicy Na u Jacka, w kortowskiej Starej Kotłowni itp. Poza tym kwiatów kupować nie trzeba, gdyż zdecydowanie wolę dobry alkohol!
UsuńTo jeszcze gorzej dla znajomych kieszeni:)))))
UsuńPrzecież to WY wypijecie ten alkohol, a nie JA! "Wolę" oznacza - tylko i wyłącznie - że Umiłowany, Nieodżałowany, Niezastąpiony i Subito Santo Zmarły Wojciech (czyli Mła!) życzy wszystkim przyjemnej stypy z wyszynkiem, w której z przyczyn obiektywnych, sam udziału czynnego, nie weźmie. No chyba, że polska służba zdrowia ma coś w zanadrzu, ale śmiem wątpić :)
UsuńTo trochę mnie pocieszyłeś, gdyż już oczyma wyobraźni widziałam stadko naszych wspólnych znajomych jak wędruje po śmietnikach w poszukiwaniu nadających się do zbycia surowcó wtórnych, a następnie zgodnie udających się do najbliższego monopolu i zaopatrujących się w trunki do nasączenia Twych doczesnych odpowiednią dawką rozweselaczy:)
UsuńPo śmietnikach nikt Wam Drodzy Moi chodzić nie zabrania, ale zdecydowanie lepiej jest wypić za pośmiertną drogę SbitotegoSantego i oczekiwać na pozytywną decyzję Sama Wiesz Czyją!
UsuńOjca R?
UsuńOjca w N!
UsuńPtaszki bardzo zacne, tekst też, co się masz targać na jednorazową formę cielesną?! Może trzeba się po prostu napić czegoś dobrego i rozweselającego? :D :D :D
OdpowiedzUsuńI nie martw się, śnieg niechybnie spadnie i wtedy coś wychynie z kniei w poszukiwani jakiejś jadalnej oziminy! A tak przy okazji, nie widziałeś gdzieś stada kuropatw? :)
Rozważałem i to rozwiązanie i uwierz mi, że niejedną walkę stoczyłem na tym froncie:) Ostatecznie doszedłem do wniosku, że obie opcje da się pogodzić, tyle tylko, że po to dobre i rozweselające muszę wyruszyć na Podlasie, a tam, jak wiesz z autodestrukcją krucho:))) PS. Ostatnie stadko kuropatw widzieliśmy tej jesieni na Podlasiu i było to zjawisko z rodzaju UFO. Niestety kuropatwy z poziomu pospólstwa przeszły na wyżyny fotograficznych marzeń:))
Usuń"...sznurek (kogo? co?)..." Lubię taką dbałość o odmianę. Kto to na świetlistych fotkach? No nie znam się.
OdpowiedzUsuńCo do listopada, to mój Przyjaciel od lat rozmawia ze mną w tymże miesiącu tak:
- Co u ciebie? - ja.
- A nic, gałązki szukam. - on.
Pozdrawiam mało świetliście.
Ja również:) Na świetlistych są bataliony (ale po przepierzeniu, więc bez szpanu), kwokacz (ten z wygiętym dziobem) i - w roli statystki - sieweczka rzeczna. Pozdrawiam również i mam nadzieję, że przyjaciela także (w tym sensie, że jeszcze nie znalazł) :))
Usuńprawdziwy przyrodofotosurvivalosamobójca - pogłębił by teren pod mostem, u szyi uwiązał aparat (zamiast koła młyńskiego - które wszak już zabytkowe - a zabytki cenić należy), akumulatorki (połączone szeregowo) przypiął sobie do uszu, uszy odmroził (okładami ze schabu wyjętego z zamrażalki), trzustkę zniszczył piciem soków dietetycznych, a następnie sam siebie złożył na stosie ciałopalnym, rozpalonym jak na survivalowca przystało za pomocą krzesiwa.
OdpowiedzUsuń;)
Zbawco! Tak właśnie uczynię, a w pożegnalnym wywiadzie prasowym nie omieszkam wspomnieć o Pomysłodawcy (w końcu prawa autorskie, to prawa autorskie!). PS. Co to są te dietetyczne?
UsuńNo nie wiem co to są te dietetyczne bo nie pijam, ale w telewizorni pokazują takie uśmiechnięte dziewoje co to piją właśnie dietetyczne to znaczy ze coś takiego istnieje.
UsuńTrzeba by taką jedną złapac i choćby na mękach niech pokazuje które to!
A zauważyłeś, że te dziewoje uśmiechają się jakoś dziwnie? I właśnie dlatego nie bardzo chciałbym pijać te trunki:) PS. Ale złapać zawsze możemy:)))
UsuńŁapać a nie pijać! Dobry pomysł!!!
UsuńPewnie, że łapać! Do picia są inne trunki, a nie to coś, co wyglądem przypomina nieświeżą gnojowicę :))
UsuńA propos... Trunek zwany poetycko "mgłą bieszczadzkiego poranka". Przejrzystość miał faktycznie mglistą, śmierdział jak paczka zepsutych dorożdży i jeszcze na drugfi dzień człowiek miał mgiełkę przed oczami...
UsuńCzyli pozostaje nam łapanka na Podlasiu! Tam nic nie śmierdzi, a i rankiem człowiek czuje się, jak nowo narodzony :))
UsuńMnie elfy i diody omijają, TV mam wyłączony, rano do pracy idę w ciemnościach, wracam w ciemnościach, pogody nawet nie zauważam w moim wodo i mrozoodpornym autficie.
OdpowiedzUsuńNie tęsknię do lata - słońce razi, upały, komary, ślepaki (nie znam, ale ponoć mało przyjemne), większość świergotów zagnieżdżona w atrakcyjnych okolicach survivalowych. Nieee, lato to ja lubię na zaprzyjaźnionych blogach. Nawet późną jesienią może wtedy być. Śliczniejsze niż na żywo i bez wychodzenia z domu. :))
O, witaminę De sobie aplikuj - ponoć na światło dobra jest. I magnez na obniżony nastrój. O nalewkach nie wspomnę - tam to dopiero pełnia lata zakorkowana - pigwa, malina, rabarbar, truskawka, morela, brzoskwinia, ech, rozmarzyłam się. :D
PS. Śliczna zieleń i jakie bystre oczka. :))
O rany Czajko! Z tego wszystkiego wyłapałem tylko ślepaki (faktycznie wraże gnoje) no i oczywiście nalewki, ale żeby rabarbar?! Rabarbar cenię w kompocie, ale nigdy, przenigdy nie przeszło mi przez myśl błyskawice, żeby zalać to warzywo spirytusem! PS. Bystre oczka oczywiście po fotografie :)))
UsuńRabarbar w spirytusie bardzo zacny jest. Próbowałam to wiem co mówię:)
UsuńUdowodnij organoleptycznie!
UsuńMasz rację nam wszystkim brakuje tych ptasich tłumów.A na to wszystko poczekamy,a teraz szara codzienność,bez słońca .Sikorki stale te same ucztują przy karmnikach.A Twoje zdjęcia z tymi pięknymi ujęciami ptaków są wspaniałe,pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSikorko, właśnie mam plan na ... sikorki:)) Dzięki wielkie i trzymaj się do wiosny!
UsuńOjej!
OdpowiedzUsuńOjej?
UsuńPo pierwsze z powodu sznurka (kogo?co?). Muszę zgłębić temat, bo zasadniczo masz rację, ale mi nie brzmi.
UsuńPo drugie z powodu apogeum apogeów (?)
Po trzecie z powodu zdjęć.
Też mi to nie brzmi i stąd usprawiedliwienie:)
UsuńNauka radziecka znała takie przypadki!
A to dziękuję :))
Nie skacz więcej bo kto będzie zdjęcia robił ? No i uważaj na bryle bo się umaźglają
OdpowiedzUsuńBryle, jak już wielokrotnie wyjaśniałem! mam do czytania!!! Do skoku, porażenia, zatrucia, przejechania itp. nie używam! A do zdjęć, to się setki zdolnych zgłoszą!
UsuńTy chyba piszesz najoryginalniejsze teksty, jakie czytam na blogach. Mnie tu dosłownie japa opada. Bardzo dużo radości mi dajesz. Uwielbiam Twoje teksty i zdjęcia. Wszystkie są cudne. <3 Spokojnie mógłbyś pisać do gazety. Miłego weekendu życzę. :))
OdpowiedzUsuńEtam, ale bardzo, bardzo dziękuję za kopa (wiesz w co) do pisania:) PS. Do pewnej gazety już piszę, ale wyłącznie z sentymentu do moich rodzinnych stron:)
UsuńHahahaha, uśmiałam się ;) Pozdrawiam ze stancji w piwnicy, tu można dopiero dostać świra! Zwłaszcza, kiedy połączy się to z czytaniem od rana do nocy o przemieszczeniu trawieńca lub ASF, przez ostatni miesiąc, z 15-minutowym wyjściem do sklepu po jedzenie . Ale nic, po egzaminie w niedzielę w końcu wylezę z domu,pytanie tylko, czy to nie będzie już samobójstwo metodą "na wampira"?
OdpowiedzUsuńMiło mi bardzo, że znajdujesz czas na lekturę głupot:)) Stancja w piwnicy kojarzy mi się wyłącznie ze Słonecznym Stokiem, ale to już pewnie nieaktualne. PS. W niedzielę trzymam kciuki mocno zaciśnięte i mam nadzieję, że w poniedziałek Pani Doktor pójdzie wreszcie do lasu i odetchnie pełną piersią!! PS. W niedzielę?! Chore to trochę:)
UsuńAno, jak odradzasz to nawet nie będę zaczynać. Tym bardziej, że i tak nie w pełni sprawna jestem, bo kuleję po zabiegu i jeszcze by nie wyszło tak jak trzeba ... szkoda czasu i pieniędzy...
OdpowiedzUsuńPamiętaj, że liczy się gracja wykonania (są punkty za styl!), więc faktycznie lepiej sobie odpuść! :))
UsuńHa ha ha !!! Już leżę pod stołem - ze śmiechu ( nie żeby coś innego...) Czy taki styl może być ?
Usuń"Coś innego" też jest fajne:)) PS. Absolutnie może!
UsuńTo tak jak w tym powiedzonku: "przez to cholerne wieszanie byłbym się utopił!"
OdpowiedzUsuńŚmiało mógłbyś pisać teksty kabaretowe;) Swoją drogą przysłowiowe ziarnko prawdy w tym tekście pewnie jest - bez bagien i krzaków to trudne miesiące;) Ale kot ma się dobrze, czy przejął się opowiadaniem?;)
Prawie dokładnie:)) Niby bagna i krzaki są, ale takie jakieś ... no jakieś takie ... PS. Kot ma się dobrze, ale jest z pokolenia, które chyba w ogóle mało czyta:))
UsuńA zdjęcia świetliste cudne!
OdpowiedzUsuńDziękuję:) Samemu było mi przykro je oglądać:)))
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się przede wszystkim ze względu na brak happy endu. Zawsze miło poczytać, że się coś komuś nie udało - choćby i auto-unicestwienie;)
Poza tym pragnę donieść, że jestem pod autentycznym wrażeniem zdania zaczynającego się od słów: "Niewielka liczebność":)
Zdjęcia natomiast wywołały u mnie efekt nostalgiczno-wzruszeniowy, co objawiło się zmasowanym pociąganiem nosem:)
Pozdrawiam:)
Wreszcie prawdziwy, polski komentarz:)) Dziękuję! PS. Gdyby sprawa dotyczyła myszołowów, to spokojnie można by napisać "ilość", ale w przypadku orlików grubodziobych, jest to niestety "liczebność". PS.2. Jeszcze dwa miesiące!!
UsuńNo, nie mogę przecież dokonać autodestrukcji, bo muszę czekać na kolejny Twój wpis! ;-)
OdpowiedzUsuńEwa! Moje wpisy są na 10359249746187 miejscu na liście powodów niedokonywania autodestrukcji przez kogokolwiek, a w Twoim przypadku jest to, jakby nie liczyć, 10359249746187!, gdzie "!" oznacza silnię (cokolwiek by to miało znaczyć, ale chyba, że więcej).
UsuńA wiesz, że piszesz coraz zabawniej i ciekawiej, jeśli pozwolisz, zapiszę się do Ciebie na korki.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Przeczytałem Twój komentarz i zacząłem się bać:) PS. Mam nadzieję, że chodzi Ci o korki z pstrykania Pani Przyrody, gdyż inne nie przychodzą i do głowy.
UsuńA ja tak strasznie chcę już wiosnę... wychodzę do szkoły, zimno i ciemno, wracam do domu, też zimno i ciemno, tylko 8 godzin później. Do tego jeszcze mam aparat w naprawie... Już się nie mogę doczekać, aż ptaki wrócą!! Bez nich życie nie ma sensu...
OdpowiedzUsuńTest genialny, fotki także :)
Uwierz mi Wilgo, że ja też!! PS. Dziękuję:)
UsuńDość przerażające wspominki! W tym wszystkim, przy szaroburej noworocznej pogodzie, miło nacieszyć oko świetlistością na zdjęciach przecudnych :)
OdpowiedzUsuńEtam:) Co zaś tyczy szaroburości, to już zdecydowane nieetam:)))
Usuń