Większość Czytelników tego bloga zapewne wie, że urodziłem się w Dolinie Biebrzy, przemieszkałem tam
17 lat, a potem – jak mawiano w złych dzielnicach stolicy– przeflancowałem się
na Warmię. Nie musicie się jednak obawiać, gdyż wbrew pozorom, nie będzie to
tekst z gatunku „stary człowiek opowiada
o bagnach, których już nie ma, bo je osuszyli, a on ciągle nie może w to
uwierzyć”.
Ten
post jest o tzw. zrzutach, czyli o znajdowaniu poroża, a raczej o nieznajdowaniu
tegoż z jednym wyjątkiem.
Jak
już wspomniałem na wstępie, urodziłem się na mokradłach, które niemalże od połogu,
ukochałem sobie nad życie. Mniej więcej tak w dziewiątej wiośnie życia zacząłem
eksplorować owe tereny. Z początku węszyłem blisko mojej miejscowości, a potem
– wraz z upływem czasu - zacząłem zapuszczać się coraz dalej i dalej i dalej i
dal … mniejsza z tym.
Ile w tym czasie doznałem cudowności
przyrodniczych – nie zliczę! Ile w tym czasie znalazłem tzw. zrzutów, czyli przeterminowanego
poroża łosi (jeleni wtedy jeszcze w Dolinie nie było) zliczę, gdyż dokładnie …
ani jednego! Mało tego! Mój Ojciec, który - z racji wykonywanego zawodu - poznał
każdą piędź Doliny, także niczego nie znalazł! Ojciec eksplorował moczary 30
lat (słownie: trzydzieści), ja jakieś 10+20 już z Olsztyna (słownie: ja jakieś
dziesięć plus dwadzieścia już z Olsztyna), czyli razem, jakby nie liczył, bite 63
lata i NIC! Nie znaleźliśmy nawet jednego, zakichanego, zmurszałego kawałka
łosiowej tkanki kostnej! Niczego! Przez owe 78 lat (z ojcem na spółkę, ma się
rozumieć) mówiliśmy sobie oczywiście, że nic się nie stało. Że mamy pecha i
tyle. Albo, że w naszej okolicy łosie nie zrzucają, bo nie lubią. Albo, że … Najgorsze
w tym wszystkim, że przez ten cały czas słyszałem zewsząd legendy o okolicznych
zbieraczach, którzy zarabiali na tym interesie piękne pensje i to wyłącznie w
ramach tzw. doskoku.
Żeby
było jasne. Nigdy nie chciałem zostać obrzydliwie zamożnym sprzedawcą poroża.
Nie chodziło mi o wyszukane, tureckie ciuchy, naturalne piżmo w perfumie, samochody
z niecofanym licznikiem, segment do remontu pod aglomeracją i świeże mięso w
codziennej diecie! Chodziło mi wyłącznie o jeden, jedyny, malutki porożek,
który mógłbym sobie powiesić na ścianie nad piecykiem dwufunkcyjnym i
popatrywać nań podczas krótkich, letnich wieczorów z dobrą książką w ręce.
Przyznam się ze wstydem, że nawet kupiłem tę dobrą książkę w nadziei, że
zaczaruję los i poroże znajdę, ale nic z tego nie wyszło i zostałem z tym czymś,
jak jakiś głupi intelektualista.
Nie
wiedziałem jednak, że Wróżka Porożuszka ma swój chytry, długoterminowy plan,
ale czeka z nim na odpowiedni moment.
Tak się jakoś zdarzyło, że podczas ostatniego
Sylwestra zrobiliśmy z przyjaciółmi objazd Doliny w celu pokazania Im Jej.
Objazd nazwałbym średnio udanym, gdyż – jak pisałem, w którymś z poprzednich
postów – łosi praktycznie nie było, a reszty nie było nawet w teorii.
Podczas owego tournee, zatrzymaliśmy się na
chwilę, by obejrzeć fragment sosnowego młodnika, który zręczne zęby wielu łosiowych
pokoleń przerobiły na, wyrafinowaną w swym ascetyzmie, plantację bonsai. Akurat
dla mnie nie było to nic szczególnego, ale że taki młodnik jest doskonałym
miejscem do … nieważne, wyszedłem z auta za przyjacielem i pierwszą rzeczą na jaką
się natknąłem była … tyka młodego łosia. Przyznam szczerze, że oniemiałem. Jak
to możliwe? To i setki innych, gorączkowych pytań przelatywały mi przez głowę,
a świat wokół wirował, niczym staromodna maszyna do odtłuszczania mleka. Blisko
wiek poszukiwań i nic, a tu proszę! Pół metra od leśnej drogi leży sobie, może
nie łopata, ani nawet łopatka, ale leży coś, co przed chwilą sterczało dumnie z
łosiowej skroni!
Tyczek wisi sobie teraz na ścianie, czekając na
przeprowadzkę i eksponowane miejsce nad wspomnianym piecykiem. Szkoda tylko, że
nie będę mógł patrzeć na niego z tą dobrą książką w dłoni, gdyż znajomy stolarz
naprawił w końcu kulejący taborecik, tomik poszedł do kosza, a drugi raz, na
tak irracjonalny zakup, nikt mnie raczej nie namówi.
PS. Przepraszam, że dziś tylko jedna fotka, ale praca, przedgrypię, wymknięty nieco spod kontroli remont mieszkania oraz cała reszta, północno-wschodnich plag, skutecznie uniemożliwiły mi
przygotowania większej porcji obrazków.
Jedna, za to jaka! Z tym porożem to bywa ciężko, chociaż pamiętam rok tuż po maturach, w którym dokonałem iście sarniego żniwa.
OdpowiedzUsuńZ segmentu saren znalazłem tylko stary łeb z parostkami, ale gŁoś zostawiła łup w wa-wie i tyle się nim nacieszyłem :)))
UsuńBo to widzisz, szewc bez butów chodzi. Mąż znajomej ze Śląska, emerytowany górnik , co do lasu zajrzy, to rogi przyniesie (poroże, sorry), a wcale po nie nie chodzi, tylko po grzyby...
OdpowiedzUsuńObrazek cudny, nawet ten jeden starczy za kolekcje:-)
Uważaj na siebie, choroby w ataku!
Wiem, wiem. Kiedyś zabrałem nad Biebrzę kolegę, który kompletnie nie interesuje się przyrodą (pojechał na po prostu na piknik). Skubany wlazł w pierwsze krzaki, jakie znalazł przy szlaku i wyłonił się z ładną rosochą. Nie muszę chyba dodawać, że więcej go nie zabrałem :)))) PS. Dziękuję:)
UsuńPoproś Małżonkę swoję, to ci drugie przyprawi!!! :D :D :D
OdpowiedzUsuńTyle tylko, że musiałaby to zrobić połowicznie. Masz jakiś pomysł?
UsuńZawsze mnie ciekawiło jakiego zwierza rogi są facetom przyprawiane. Myślisz że łosie mogą być?
UsuńMoże zamiast "na powietrzu", to w "mniemaniu swoim"? :D :D :D
UsuńA poza tym, może to zrobić połowicznie jako połowica!!!! :D :D :D
UsuńBeata: Przede wszystkim szpice, żeby z zemsty babę i gacha przyszpilić do buka:))
UsuńTylko wtedy, to już nie będzie połowica, nawet w mniemaniu jej:))
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńTe pikujące jastrzębie tak mnie zafascynowały, że nawet nie spytam o zdjęcie tyczki.
Za to pochwalę się kuzynem, który znalazł w Puszczy czaszkę żubra. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby natychmiast po znalezieniu nie wykarczował zarastającego rówska melioracyjnego. Następnie wyrównał teren, zrobił skalniak, wykopał oczko, zawodnił je i zarybił jakimiś egzotycznymi karasiami, po czym zbił stół i dwie ławy, wybudował altankę z trzcinowym dachem (sic!) i - uznawszy, że miejsce godnym jest - pod tym-że powiesił znalezisko. A potem było jak w Twoich marzeniach, tylko on nad lekturę przedkłada piwo - nomen omen - marki od czaszki.
Pozdrawiam:)
Nielicho! Podziwiam kuzyna, gdyż ja zastanawiałbym się, czy w ogóle tachać takie coś do chałupy, a on ot tak, trzasnął założenie parkowo-altanowe:))) Z drugiej strony, może kupię jakąś czachę, schowam u siebie na ziemi, a Ty zaprosisz kuzyna. Powstałym założeniem p-a podzielimy się pół na pół i wszytscy będą zadowoleni :))
UsuńHa! Obawiam się, że nie zadziała. Próbowałam dać do zrozumienia, że mój kuzyn jest leniwy - nie - głupi:) Choć to się teraz minimalizmem nazywa:).
UsuńMam nadzieję, że nie obraziłeś się bardzo za te jastrzębie. Wiem, że krzykuny Cię fascynują, ale ja mam ostatnio słobowalentynkowy nastrój i wszelkie zachody słońca i wschody księżyca mnie odstraszają:)
Pozdrawiam:)
Szkoda! Już widziałem się z wędką karasiówką na przyrody łonie, a tu jak zwykle:)) PS. Ja się obrażam wyłącznie o myszołowy. O jastrzębie - nigdy!
UsuńW całej tej historii zainteresował mnie tytuł tej ksiązki która poszła do kosza.... Aż boję się pomyśleć jaki ewentualnie tomik jest obecnie przeznaczony do podtrzymywania jakiegoś kulejącego sprzętu...
OdpowiedzUsuńNa wszelki wypadek pochwalę jednak tekst i zdjęcie.
A co mi tam...
:-)
Ponieważ pochwaliłaś, napiszę że to nie ta książka, o której myślisz. Ta czeka na przeprowadzkę (za 2 tygodnie), gdyż nie chciałem jej wnosić do norki. W zamian będzie miała do dyspozycji nowiuteńkie regały, a ja okazję do miażdżącej recenzji :)))
UsuńGłupie gęsi... Na księżyc im się zachciało... To nie wiedzą że tam kopuła?
OdpowiedzUsuńA ja się przyznam że kiedyś łopatę na "Marcince" znalazłem, co prawda ostatnie łosie widywano w okolicach w czasie ustępowania glacjału, ale łopata była całkiem świeża. Zagadkę wyjaśnił znajomy łopatolog, to była łopata zrzucona przez łosie rozkopujące górę by przygotować ścieżki dla rowerów zjazdowych.
Łabędzie krzykliwe! Jak można tak obrazić te szlachetne ptaki?! :))) Maciek, taki skarby, to ja tonami znoszę. Gdyby nie to, że łazimy daleko, to z puszek postawiłbym sobie wspomniany segment. I to już dawno :))) PS. Tyle, że te lodowcowe łośki były wielkości kiosku, więc i łopaty miały adekwatne:)
UsuńNo mówię ze głupie gęsi, nie dość że na Księżyc nie dolecaily to jeszcze nawet się gęsiami nie okazały!
UsuńJa tam zazwyczaj w plecaku worek mam i puszki zbieram (one wędrują do skupu) a inne śmieci zostawim w najblizszym publicznym śmietniku.
Ps. U nas puszki i złom po lasach to norma (w końcu cywilizacja [nie mylić z kulturą]) ale w podlaskich ostępach bagienno brzezinnych?! Czyźby łosie po godzinach zaprawiały się Żubrami? ;)
Ciekawa teoria.Z Muszę poruszyć ten temat na najbliższym zebraniu PZFP :))) Tak, tyle że jak targasz na plecach tonę sprzętu, to każdy, dodatkowy gram robi różnicę. Co zaś tyczy podlaskich ostępów, to wiedz, że traktorzyści, wędkarze i "myśliwi" dotrą wszędzie :))
UsuńTytuł! Tytuł nieprzeczytanej proszę.
OdpowiedzUsuńNie znalazłeś, ani Tato, ani Ty, bo okoliczne samce to same samce nad samcami. Mają dużo testosteronu i nie zrzucają. Temu jednemu spadł poziom i spadło. A Ty znalazłeś. Wyjaśnione?
Księża na Księżyc, znałam, ale że gęsi?
"Życie i twórczość średniowiecznych nierządnic na Polesiu w aspekcie kulturowym i ekonomicznym", albo jakoś tak:) Wyjaśnione! Czyli pozostaje mi wskakiwanie na grzbiet i odcinanie piłką do poroża (są takie na Allegro). Słabo zważywszy na kościstość rzeczonych grzbietów:))) PS. ŁABĘDZIE KRZYKLIWE!!!
UsuńŁabędzie. Nie krzyczały, to mnie zmyliło. Ale też nie gęgały, to skąd te gęsi mi się wzięły? Z wpisu powyżej.
UsuńKrzyczały, ale pod dziobem:)))
UsuńTEKST OK.
OdpowiedzUsuńDzięki:)
UsuńHeh, może szukał pan w złych miejscach. W czasie, tzw. zrzutów, zbieracze, ci którzy traktują to jako okresowy sposób na zarobek uganiają się za byniami, że biedne mogą przepłoszone ukrywać się w nieoczywistych miejscach. Wiem to z doświadczenia. Kolega znalazł rosochę ok. 500m od wsi, obok wyrobiska. I to nawet nie byle jaką, bo całkiem sporego ósmaka. :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o rosochy to nie jest pan jedyny, ja także nie znalazłem ani jednej, za to zrzutów jeleni i kozłów mam od groma. Nawet szable dzika rok temu mi wpadły.
No, ale wszystkie zrzuty, szable to jedynie ozdoby, pamiątki przypominające wszystkie przeżyte doznania w lesie. Największą kwintesencją moich wypraw jest obserwacja. :)
Ja tak naprawdę nie szukam:) Po prostu łażę po przyrodzie, to i mam nadzieję, że na coś nadepnę.
UsuńTo i tak niewiarygodne, że przez tyle lat tylko ten jeden rososzek. :))
UsuńMoże dlatego, że rzadko patrzę pod nogi, gdyż mało tam ptaków :)))
UsuńEe tam... słonki, jarząbki i lelki się mogą trafić. ;))
UsuńJedna fotografia, ale za to jaka niesamowita:)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńHahaha Chyba każdy mój komentarz zaczyna się od 'haha'...cóż poradzić, jak czytam takie zdanie: 'Z początku węszyłem blisko mojej miejscowości, a potem – wraz z upływem czasu - zacząłem zapuszczać się coraz dalej i dalej i dalej i dal … mniejsza z tym'. :D Toż ja tu wybucham śmiechem, czytam i przerywam, co tak mi śmiesznie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że spełniło się Twoje marzenie. Zdjęcie jedno, ale za to jakie niesamowite!!! <3
Pozdrawiam i życzę zdrówka i energii i radości. :)))
I właśnie po to jest ten blog:) Oczywiście czasem piszę coś poważnego, ale przyznam się, że nie lubię:))) Dzięki Agnieszko i życzę Ci tego samego:)
UsuńCzuję niedosyt fotograficzny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
W weekend będzie większa dostawa towaru:))
Usuńtęskna na Twoja fotografia, ale spokojna, uśmiechnięta, z sentymentem :)
OdpowiedzUsuńUśmiechnięta? Na to bym nie wpadł, ale bardzo mi się to określenie podoba:)
UsuńPrzeczytałam z ogromną przyjemnością. Więcej takich historii, koniecznie! Czyta się jak książki mojego ukochanego Durella (tego młodszego, przyrodnika rzecz jasna)
OdpowiedzUsuńZastrzeliłaś mnie tym Durellem :) Za wysokie progi, ale bardzie dziękuję:))
UsuńTe łosie to jednak głupie są... Gubią poroża byle gdzie zamiast do skupu zanosić!
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej niby łosie, a działają jak jelenie i dokonują samowystrychnięcia się na dudka. ;)
UsuńNo, a jak już nie chce im się tułać do skupu, to niech zostawią u mnie na wycieraczce, z lasu na wyciągnięcie ręki... znaczy łopaty. ;)
UsuńZwłaszcza, że za kilogram płacą 80 zł! Wiecie ile za to wierzbowych gałązek można kupić, albo innych lizawek?! A tak już poważnie, to wiedzcie, że łosie słyną z antymaterializmu i nie zniżą się do kupczenia własnym, było nie było, ciałem :)))
UsuńOj tam, oj tam nowe im przecież wyrastają. ;))
UsuńA ile je to kosztuje!
UsuńO żesz co za zdjęcie! Pięknego kiczu w nim tyle ile trzeba i sentymentalizmu tyle ile trzeba by w okolicy Św. Walentego godnym prezentem się stać. Gratuluję świetnego zabiegu oratorskiego: mniejsza z tym...
OdpowiedzUsuńNawet się zastanawiałem, czy nie walnąć tego haftem krzyżykowym, ale przypomniałem sobie, że nie umiem. Co innego z opony wychlastać i pomalować na biało. Już widzę to cudo pod Twoją jabłonką. Tuławki oszaleją!!
UsuńWidzisz i już masz gotowy pomysł na prezent dla mnie. Czekam na nań z nieceirpliwością:)
UsuńMówisz i masz!
Usuńdałeś radę nie szukać drugiego do pary?
OdpowiedzUsuńw emocjach można zapomnieć i o samochodzie, i o gościach. wiekowa w końcu rozrywka...
Oczywiście, że nie dałem! Mało tego! Wróciłem w to miejsce ponownie i przedreptałem gruntownie, ale figa z makiem. Drugą mógł zgubić kilometry dalej, co się niestety często zdarza w łosiowym świecie:) PS. Jaka wiekowa?!
Usuńpisałeś, że w sumie trwało ze sto lat szukanie pierwszej łopatki (dokładnie - 78 lat wliczając ojca)
UsuńOK. Myślałem, że chodzi o wiek zbieracza, a nie czas poszukiwań :)))
UsuńI went over this internet site and I think you have a lot
OdpowiedzUsuńof great info, saved to favorites (:.
Thank you and invite you again :)
UsuńMartwi mnie ten awers do literatury, jak na takiego co po szkole odrzucił czytanie to nieźle piszesz...:)
OdpowiedzUsuńCzasami wystarczy jedna fotka - niczym symbol.
Życzę jeszcze jakiegoś zrzutu od wróżki...
Ależ ja czytam i to dużo! Wczoraj np. przeczytałem, że makaron trzeba gotować 9-11 minut, a konserwa turystyczna ma termin przydatności do spożycia, aż do marca! Może nie jest to literatura najwyższych lotów, ale zawsze se język ubogacę :)) PS. Dziękuję:)
Usuńto ciekawe. ciekawe też, że u nas, parę kilo od Warszawy, w przydomowym ogródku znaleźliśmy już trzy sztuki łosich łopat, nawet nie szukając. sic.
OdpowiedzUsuńI właśnie w taki sposób, pojawia się nielubienie Kogoś :)))
UsuńTen wpis odmienił moje życie!
OdpowiedzUsuńWarto poczytać takie inspirujące wpisy!
OdpowiedzUsuńZainteresował mnie bardzo ten wpis! Nie zatrzymuj się i rób swoje.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój styl pisania.
OdpowiedzUsuńKolejny super artykuł
OdpowiedzUsuń