Zassaczyło się ostatnio, więc teraz dla
odmiany dam trochę pierzastego. Krzykliwiec, gdyż o nim mowa, to – o czym już
wielokrotnie pisałem – jeden z najpiękniejszych ptaków, jakie znam, ale nie o nim, oczywiście, jest ten post.
Nigdy w życiu (pomijając liceum) nie napisałem żadnej recenzji i tym razem, także nie zamierzam. Chciałbym jednak, jeżeli pozwolicie, podzielić się z Wami spostrzeżeniem, które przyszło mi do głowy w trakcie oglądania filmu pt. „Wszystko za życie”, który to film notabene, gŁoś zdążył już obsmarować w swoim blogu, w poście pl. http://glosbagien.blogspot.com/2017/01/jak-rosna-pomidory.html.
W telefaxowym skrócie fabuła przedstawia
się następująco: Jest sobie młody Amerykanin, który po skończeniu edukacji na
poziomie wyższym, postanawia wyruszyć na Alaskę i, po wielu perypetiach, prawie mu się to udaje. Koniec. Nic dodać, nic ująć, a sedno tej opowieści tkwi właśnie w tym "prawie".
Kiedy czasem przerzucam swoje kanały telewizyjne w poszukiwaniu czegoś, w czym akurat nie ma lwów, zwykle natrafiam na produkcje spod znaku survivalu. Jest tego tak dużo (a do tego dochodzą jeszcze książki, blogi, profile na FB, oferty firm przeżyciowych itp.), iż momentami odnoszę wrażenie, że coś ważnego jest na rzeczy, że czegoś tam pechowo nie doczytałem w prasie i za chwilę stanę bezbronny - jako to dziecko starawe, acz niewinne - w obliczu Apokalipsy.
Pomijam fakt, że 99% porad płynących z tych programów jest kompletnie nieprzydatna w Polsce. Bo cóż mi po metodach wydostawania się z kilkusetmetrowej szczeliny w lodowcu lub po patentach na połów węgorzy elektrycznych, skoro na Zatorzu (dzielnica w Olsztynie, w której polubiłem mieszkać) nie ma, ani jednego, ani drugiego. Na Peruna mi umiejętność rozpalania ognia z wykorzystaniem florydzkich pnączomchów lub - opcjonalnie - wysuszonego łajna kudłatego bydła, skoro mamy XXI wiek i zawsze mogę mieć przy sobie dziesiątek - jak mawiają na Podlasiu - zapałek i karnister - jak mawiają prawie wszędzie - E-98? Oczywiście nie jestem taki głupi i wiem, że gdy będę leciał samolotem do takiego np. Berlina, raczej nie wpuszczą mnie z tym wszystkim na pokład, ale z drugiej strony, lecąc do Niemiec, raczej nie spodziewam się, że wezmę udział w spektakularnej katastrofie lotniczej w Andach, więc ani pnączomech, ani benzyna, do niczego mi się nie przydadzą.
I tu dochodzę do tzw. meritum.
Cały kłopot w tym, że tego typu filmy i tego rodzaju programy, ogląda cała masa młodych ludzi, którym wydaje się, że wystarczy obejrzeć kilka odcinków wesołych przygód Bear`a Grylls`a i już można już spędzić resztę życia w górskim lesie. Albo też wystarczy kupić sobie na DVD wszystkie sezony "River Cottage", żeby zostać małorolnym, acz szczęśliwym hodowcą zielononóżek spod Moniek. Sęk w tym, że tak w jednym, jak i w drugim przypadku ... tak się nie da, czyli mówiąc po podlasku - gównoprawda!
I dlatego właśnie, mimo wszystko, polubiłem ten film. Bo jest prawdziwy. Bo pokazuje, jak kończą się mrzonki o tzw. wolnym życiu, gdy nie ma się kasy, pomysłu i doświadczenia. Myślę, że tego typu obrazy powinno się wyświetlać w każdej szkole i w każdej placówce zajmującej się ludźmi w wieku określanym, jako głupi. Być może uchroni to kolejnych naiwnych spod znaku: "A może jednak rzucę tę robotę/studia/zawodówkę/zmywak/kota i pojadę w te Bieszczady/Mazury/Podlasie? Węgla se ponawypalam, albo se kóz nasadzę i jakoś to będzie!"
Kiedy czasem przerzucam swoje kanały telewizyjne w poszukiwaniu czegoś, w czym akurat nie ma lwów, zwykle natrafiam na produkcje spod znaku survivalu. Jest tego tak dużo (a do tego dochodzą jeszcze książki, blogi, profile na FB, oferty firm przeżyciowych itp.), iż momentami odnoszę wrażenie, że coś ważnego jest na rzeczy, że czegoś tam pechowo nie doczytałem w prasie i za chwilę stanę bezbronny - jako to dziecko starawe, acz niewinne - w obliczu Apokalipsy.
Pomijam fakt, że 99% porad płynących z tych programów jest kompletnie nieprzydatna w Polsce. Bo cóż mi po metodach wydostawania się z kilkusetmetrowej szczeliny w lodowcu lub po patentach na połów węgorzy elektrycznych, skoro na Zatorzu (dzielnica w Olsztynie, w której polubiłem mieszkać) nie ma, ani jednego, ani drugiego. Na Peruna mi umiejętność rozpalania ognia z wykorzystaniem florydzkich pnączomchów lub - opcjonalnie - wysuszonego łajna kudłatego bydła, skoro mamy XXI wiek i zawsze mogę mieć przy sobie dziesiątek - jak mawiają na Podlasiu - zapałek i karnister - jak mawiają prawie wszędzie - E-98? Oczywiście nie jestem taki głupi i wiem, że gdy będę leciał samolotem do takiego np. Berlina, raczej nie wpuszczą mnie z tym wszystkim na pokład, ale z drugiej strony, lecąc do Niemiec, raczej nie spodziewam się, że wezmę udział w spektakularnej katastrofie lotniczej w Andach, więc ani pnączomech, ani benzyna, do niczego mi się nie przydadzą.
I tu dochodzę do tzw. meritum.
Cały kłopot w tym, że tego typu filmy i tego rodzaju programy, ogląda cała masa młodych ludzi, którym wydaje się, że wystarczy obejrzeć kilka odcinków wesołych przygód Bear`a Grylls`a i już można już spędzić resztę życia w górskim lesie. Albo też wystarczy kupić sobie na DVD wszystkie sezony "River Cottage", żeby zostać małorolnym, acz szczęśliwym hodowcą zielononóżek spod Moniek. Sęk w tym, że tak w jednym, jak i w drugim przypadku ... tak się nie da, czyli mówiąc po podlasku - gównoprawda!
I dlatego właśnie, mimo wszystko, polubiłem ten film. Bo jest prawdziwy. Bo pokazuje, jak kończą się mrzonki o tzw. wolnym życiu, gdy nie ma się kasy, pomysłu i doświadczenia. Myślę, że tego typu obrazy powinno się wyświetlać w każdej szkole i w każdej placówce zajmującej się ludźmi w wieku określanym, jako głupi. Być może uchroni to kolejnych naiwnych spod znaku: "A może jednak rzucę tę robotę/studia/zawodówkę/zmywak/kota i pojadę w te Bieszczady/Mazury/Podlasie? Węgla se ponawypalam, albo se kóz nasadzę i jakoś to będzie!"
Widziałeś najnowszą kolekcję odzieży kamuflażowej na profilu fb prawo lasu?
OdpowiedzUsuńJa małej M na coś takiego nie namówię, ale Ty możesz mieć z gŁOŚem więcej radości ;)
A co do filmu. Gdyby się młody był uczył, toby nie na północ zmierzał, ale na południe, bo tam miał by większe szanse. Choć de facto człowiek bez stada ma małe szanse i żaden surwiwal mu nie pomoże, przetrwa kilka dni ale nie wyżyje - kilku rozbitków to wyjątki potwierdzające regułę. Robiliśmy kiedyś taki eksperyment udając złamanie nogi. Praktycznie w Polsce nie ma miejsc z których nie jestem w stanie dopełznąć do miejsca w którym ktoś może mi udzielić pomocy w czasie dłuższym niż kilkanaście godzin. Czyli survival nie jest mi potrzebny, ale apteczka i wiedzą jak jej użyć.
Widziałem, pokazałem, a nawet znacząco chrząkałem, ale gŁoś nie wydawał się skłonny do lecenia po farbki:))) PS. Dokładnie! Survival w polskim wykonaniu, to taka zabawa dla mieszczuchów i tyle. Kiedyś widziałem w TV, jak Pałczyński prowadził tego typu szkolenie nad Biebrzą. Ekipa przedzierała się po pas w błocie przez jakiś rów, a dwa metry dalej na mostku (!) stali sobie miejscowi i dziwili się, jak można być tak głupim:)))
UsuńJak dobrze, że prawie nie oglądam telewizji :).
OdpowiedzUsuńZdjęcie nr 4 - świetna dynamika i nawet mi nie przeszkadza, że łabędź ma więcej przestrzeni za sobą niż przed sobą :-).
Nie przesadzajmy. Raz na dekadę, coś tam fajnego pokażą:)) PS. To kompletnie nie mój sposób kadrowania, ale cholerny ptak nie chciał zrobić tej tylnej fontanny ... z przodu:))
UsuńCo do tekstu - święta racja, jeśli chodzi o zdjęcia- pięknie uchwycony ten krzykliwiec. Nie jeden zresztą :).
OdpowiedzUsuńA co do surwiwalu - zamierzamy rodzinnie wybrać się gdzieś w ferie na kilka dni i siedzę biedna i szukam, żeby nie był to hotel, tylko jeśli już to jakiś pensjonat, kwatera i broń Boże nie góry.... tylko Mazury, Warmia, itp.. to jest dopiero sztuka... Istna jazda bez trzymanki :)
pozdrawiam serdecznie
Małgorzata
Dzięki:)) Oczywiście polecam Podlasie. Mniej popularne od WM, więc jest szansa na zdobycie jakiegoś normalnego lokum. Jeżeli się zdecydujecie, chętnie podpowiem, gdzie, jak, po co i za ile? :)
UsuńOczywiście, że Podlasie bierzemy pod uwagę :)
UsuńW takim razie poproszę o jakieś rozsądne namiary 1kotka@gazeta.pl :)
Ok. Postaram, się jak najszybciej coś podrzucić:)
UsuńPiękne zdjęcia, ja szykuję się na książkę - album na podstawie serialu przyrodniczego, który oglądałam, a polecaną też w programie Xięgarnia.
OdpowiedzUsuńAlaska- moje marzenie, ale niekoniecznie surwiwalowo...
Dziękuję Jotko:) Zaciekawiłaś mnie tą książką. Niestety nie mam czasu przejrzeć wszystkich 208 stron recenzji na Xięgarnia.pl :))), dlatego bardzo proszę o tytuł!
UsuńBardzo proszę - Saga prastarej puszczy- zakochałam sie w tym serialu i album muszę mieć. Autorzy mieli ciężki wybór , jeśli chodzi o zdjęcia...
UsuńA kiedy twój album autorski?
Oczywiście znam bardzo dobrze. Albumu chyba jeszcze nie ma na rynku, gdyż na Allegro widziałem jedynie licytację prototypu. Coraz częściej myślimy o wydaniu, może nie tyle albumu, co raczej albumiku. Potrzebujemy jeszcze kilku zdjęć i kto wie :))
UsuńJeszcze tydzień, bądź dwa i wszyscy ten film poznamy. :D
OdpowiedzUsuńCo do meritum wpisu, to na szczęście przeważają weekendowi surwiwalowcy, którzy nawet jak rzucą wszystko i wyjadą w Bieszczady, to najdalej po kilku dniach wracają do cywilizacji odpisać na wszystkie maile...
Od siebie polecam grupę na fb: Bushcraft Polska, jako kopalnię wiedzy mniej lub bardziej użytecznej. No i zawsze można popatrzeć na ludzi rozbijających namioty przy -20. :)
Za miesiąc, góra dwa zatęsknimy za ssakami na Twoim blogu...
Nie polecam:) Weekendowych akurat lubię, bo to przecież zwykłe hobby bez dorabiania nadętej ideologii. Zajrzałem na fb, ale żeby coś zobaczyć, trzeba się zapisać, a ja mam (wybiórczą co prawda) awersję do zapisywania się:)) PS. Sam będę tęsknił, więc w którymś z kolejnych postów - ssące powrócą:)
UsuńWystarczy złapać boreliozę, poczekać aż się trochę rozwinie, do tego złamać rękę i już się odechciewa wszelkich maści surwiwalu:) Wyczytałam na fb, że krzykliwce bywają na polach w okolicy Mokin i Skajbot i przejechałam się w sobotę, ale niestety, ponoć przeniosły się na Kośno. Dobrze, że u Ciebie mogę sobie pooglądać.
OdpowiedzUsuńTo nielicha i dobrze mi znana kombinacja. Co prawda fotografowałem gęsi na przelotach ubrany w gipsowy pancerz, ale raczej nie chciałbym tego powtórzyć:) W tym roku w ogóle marnie z krzykliwcami. Co prawda nie byliśmy na rozlewisku, ale w pozostałych, znanych nam, miejscach jest raczej pustawo (pomijam Dolinę). Trochę niemych, krzyżówki, gągoły, czernice i tyle. Najważniejsze jednak, że wiosna za pasem!
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńSwojego czasu miałam możliwość napatrzenia się na rożnej maści wyczynowców, którzy chcieli biegać po trzęsawiskach, pić kacze jaja i gotować kompot z wawrzynka i bagiennej wody :) Że o "tęskniących za życiem w dziczy" nie wspomnę, próbujących na ognisko zrąbać poszczerbioną siekierką jesion albo dąb :)
Na szczęście zazwyczaj takie zapędy kończą się przy pierwszej konfrontacji z komarami albo łosiówkami :)
Raz w życiu widziałam Krzykliwce na żywo, bo one omijają nasze jezioro. Szkoda. Naprawdę są piękne. Na pierwszym zdjęciu "Dwaj gentlemani na spacerze" mają tyle gracji, a przecież tak naprawdę łabędzie na lądzie poruszają się wyjątkowo niezgrabnie :)
Pozdrawiam :)
Jest dokładnie, tak jak napisałaś. Pomysł na życie w dziczy pojawia się zwykle w maju, a kończy definitywnie w październiku, gdy okazuje się, że w dziczy nie ma centralnego ogrzewania:))) Oczywiście znam też takie osoby, które sobie doskonale poradziły, ale pobudki, którymi kierowali się opuszczając miasto, były diametralnie inne. PS. Masz 100 racji z tymi krzykliwcami. Pierwszy raz zobaczyłem je w latach `90 nad Biebrzą i była to miłość od pierwszego spojrzenia i pierwszej nieplanowanej kąpieli pod lodem :)))
UsuńBardzo sensowne i słuszne te Twoje przemyślenia. Chociaż mogłabym napisać o swoim synu, który po Azji wędruje z plecakiem autostopem i przeważnie samotnie.
OdpowiedzUsuńAle mnie jak zwykle zachwycają Twoje zdjęcia.
Gratuluję.
Bardzo mi miło:) PS. Wędrowanie po Azji, Afryce itp., to zupełnie inna para kaloszy. Sam znam kilka osób, które spędzają w ten sposób każde wakacje, czy urlop. My też każdą, wolną chwilę spędzamy w przyrodzie, ale raczej nie wybudujmy sobie chatki z patyków na bagnie, gdzie spędzimy resztę życia, kontemplując mech:)))
UsuńTo prawda wszystko to, o czym piszesz. Cóż mogę jeszcze dodać? Krzykliwce są zachwycające, naprawdę. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tyle osób widzi to samo:) PS. Mam nadzieję, że krzykacze jeszcze się pojawią:)
UsuńZdjęcia ekstra!
OdpowiedzUsuńSurvival zdaje się polega na radzeniu sobie w trudnych warunkach, a nie na sprezentowaniu sobie sytuacji bez wyjścia?
Jeżeli chodzi o zdjęcia, to na razie prezentuję jedynie same porażki. Zdaje się że sprzęt mnie przerósł? Ja jestem jednak z innej epoki i chociaż niby są opcje manualne, to one są i tak sterowane cyfrowo! Na razie ściągnąłem sobie instrukcję obsługi i usiłuje tę zarazę jako tako poznać! :D :D :D
Jutro kolejne podejście do "szkudnych sarenek"! :)
Dziękuję:) Dokładnie o tym jest ten film :))) Aparatu niestety trzeba się nauczyć. Problem w tym, że czasem instrukcja, to za mało. gŁoś ma Sigmę 150-600 i jakiś czas temu chciała ją wymieniać na coś innego, bo nie była zadowolona z efektów. Okazało się, że problemem był filtr UV, który akurat w tym egzemplarzu sprawiał kłopoty. Po wykręceniu filtra (mam go w na swoim obiektywie i wszystko jest OK) obiektyw działa bez zarzutu. Trzeba po prostu robić zdjęcia na różnych ustawieniach i znaleźć takie, które będą optymalne. Poza tym myślę, że w nowych aparatach trzeba pogodzić się z elektroniką. To już nie są stare, dobre analogi, tak jak moja Minolta X-700:)
UsuńSzczęśliwie nie posiadam telewizora :)))) Zamiast tego mam kilka ulubionych blogów, które podczytuję, a na niektórych to i piękne zdjęcia podziwiam :)))) Na ten przykład takiego krzykliwca, którego w naturze nigdy nie widziałam .....teraz czekam na czarnodziobego ;)
OdpowiedzUsuńSiódemka :)))
Co do reszty święta prawda!!!
Ja nie podchodzę do tego tak restrykcyjnie, ale doskonale rozumiem, że pudło może być niepożądane:)))) U nas telewizor służy do podglądanie, co ciekawego utłukli spece z NG, Planet, Animal Planet i tego typu kanałów. Ja sam dodatkowo oglądam czasem dokumenty historyczne i to byłoby na tyle:) PS. Czarnodziobego nigdy nie widziałem, ale kto wie? Każda wiosna jest inna!
UsuńFantastyczne dynamiczne zdjęcia, wspaniałe ujęcia! :)
OdpowiedzUsuńDzięki Wilga, to zasługa modeli, którym znudziło się statyczne pozowanie :))
UsuńTakie programy survivalowe mają rację bytu i fanatyków w takiej nie przymierzając Kanadzie czy innych Stanach, bo tam tereny odpowiednio duże. U nas to wygląda jak w tym programie z Pałkiewiczem, o którym piszesz. No ale chłopcy lubią takie zabawy i dobrze. Trzeba mieć jakąś pasję, bo "ludzie bez pasji są jak zwierzęta" - to nie moje, gdzieś przeczytałam, nie do końca się z tym zgadzam, ale fajnie brzmi :) i usprawiedliwia nasze różne wariactwa ;)
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, że ludzie mają różne pasje. Wszystko zależy od tego, jak się za zabieramy i tyle. PS. Absolutnie nie zgadzam się z tym powiedzeniem. Zwierzęta też mają swoje paje/hobby/koniki itp. Niejaki Kot Fiodor jest np. wielkim pasjonatem szalonych gonitw, skoków bez zabezpieczenia i gryzienia mnie po rękach :)))))
UsuńAch , to ten Kot Fiodor, na którego zdjęcia czekam z utęsknieniem ;) Zrób mu zdjęcia w akcji, jak skacze bez zabezpieczenia, to będziesz mógł podciągnąć takie zdjęcia pod fotografie dzikiej przyrody i tą Choroszcz (czy jak jej tam) będziesz mógł omijać z daleka :)
UsuńObiecuję, że po powrocie z czatownianego weekendu (niedaleko Choroszczy:))), wrzucę jedną (słownie: jedną) kocią fotkę:) Mam nadzieję, że dwiazdor będzie miał humor i raczy skoczyć:))
UsuńMoże się okazać, że kariera w modelingu przed Fiodorem stoi otworem ;)))
UsuńMam nadzieję, bo nigdy nie byłem w Mediolanie, ani w innych tego typu modowych miastach:)) O ile oczywiście kocisko będzie chciało nas wtedy znać!
UsuńNie wiem czy szalone gonitwy kota Teodora to nie pasja ale przymus raczej, bo koty z pasji to na kaloryferze wolą polegiwać. Osobiście do survivalu nic nie mam, nawet do takiego w przydrożnym rowie. Nawet może jako lokalna patriotka popieram, bo jakby to smutno było gdyby nas tylko Azje cieszyły i Alaski. No i sobie myślę, że nie można tak całkiem zawierzać zdrowemu rozsądkowi, czasem trzeba sprawdzić samemu. W przeciwnym razie nie byłoby Magellana, Amundsena ani małżeństw. Pozdrawiam, zdjęcia piękne.
OdpowiedzUsuńTen osobnik nauczył się dzielić czas na polegiwanie i susy:) PS. Przecież ja nic nie mam do Magellana, ani do małżeństwa (chyba, że z rzeczonym Magellanem:))! Szkoda mi tylko dzieci, które nagle uwierzyły w swoje nadludzkie możliwości i potem mają z tym kłopot. Sam zwykle sypiam w samochodzie, w namiocie i bardzo to lubię. Zwykle jednak wraca, z takich wyjazdów, czego wszystkim serdecznie życzę:) PS.2. Ciekawe, że użyłaś imienia Teodor:)
UsuńBear Grylls to bez wątpienia mój surviwalowy "idol" :-) Bardzo lubię go oglądać, mój syn zwie go "panem, który pije siki z węża" (miał taki odcinek, w którym nasikał do skóry węża, a później z niej pił), człowiek, który każdą prostą czynność musi skomplikować tak, żeby była jak najbardziej niebezpieczna :-) Z doświadczenia natomiast wiem, że 90% współczesnej młodzieży nie przeżyje połowy dnia, jeżeli pozbawi się jej smartfona. I to w mieście.
OdpowiedzUsuńObejrzyj kiedyś, jak powstają te odcinki. "Idol" opowiada, jak trudne jest to, co za chwilę zrobi i skacze np. ze stromej skały. Tyle tylko, że razem z nim skaczą operator i dźwiękowiec. Z drogim sprzętem!To ja już wolałbym chyba jednak ten mocz :)))) PS. I dlatego nie miałem i nie mam smartfona!
UsuńDawno tu nie zaglądałam, a tu masz na początek...Zatorze, z tego co się orientuję to Ty też Podleśna czyli prawie Podlaśna..., żeby Ci było łatwiej zapamiętać:)). I Tescowy parking spotkań też...A na właściwy komentarz, to teraz poczekaj, bo z wrażania zapomniałam co miałam napisać:)))M.
OdpowiedzUsuńNa Zatorku mieszkam już trzy lata, więc zdążyłem go polubić:) Co prawda mieszkam na ulicy mało owiązanej z lasem i Podlasiem, ale w zamian mającej duuużo wspólnego z Czechami (tak przynajmniej wynika z rozmów z paniami od taksówek:))) PS. W takim razie cierpliwie czekam:)
UsuńOkazuje się że nie można mieć wszystkiego. Super ten tylny wyrzut wody u łabędzi na rozbiegu
OdpowiedzUsuńNa pewno masz rację w przypadku bohatera tego filmu. Sama wiesz najlepiej, że spokojnie można przeprowadzić się i żyć na wsi, o ile wie się, co to oznacza i nie jest to mrzonka młodocianego mieszczucha:)
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń