I tak właśnie postrzegali to ludzie, których
spotkał Kretowicz: A wiec są niemal
całkiem odcięci od świata. Życie jest tu ciężkie.
- To do
was w jesieni i na wiosną dojechać nie można?
- A nie
można, wiadomo, nie można. Dawniej, jak rok bywał mokry, to i wcale przejechać
nie było można. Jak trzeba było, to my na łódkach woźnawieskim kanałem do
Kuligów jechali, a dalej różnie.
- My,
to jak na wyspach mieszkamy. Bywało, że i księdza z Panem Bogiem na łódkach do
chorego wozili. A jak mokro, to i do sąsiadów na łódce trzeba jechać.
O utrudnionym kontakcie ze światem zewnętrznym
wspominają też rozmówcy Wierzbickiej, jednak z ich punktu widzenia, to „odcięcie”
nie było, aż tak dosłowne: Pierwszą drogę
nauczyciel budował (…). On tak uplanował, to my potem sami robili, takie
jednotorowe tylko. Faszynę kładli, piaskiem pozasypywali i można było jechać.
- Na
jarmarki to jeździliśmy do Rajgrodu, do Grajewa, a zimową porą do Goniądza, do
Suchowoli (…).
Mieszkańcy Grzęd utrzymywali się prawie wyłącznie
z rolnictwa i, w zależności od dzielnicy, z połowu ryb. Część mężczyzn polowała
w okolicznych lasach, ale nikt się do tego, z wiadomych przyczyn, otwarcie nie
przyznawał.
Czy dzięki tym zajęciom można było godnie żyć,
zważywszy na miejsce i czas? No cóż. Lektura obu tekstów, nie daje
jednoznacznej odpowiedzi. Od Wierzbickiej dowiadujemy się bowiem, że … tu z lasu żyli, z siana, z wypasu, z roli.
Ziemi ornej mielim mało, siana dużo. Na chleb męło się trzy, cztery różne mąki.
A jaki wspaniały chleb piekliśmy! (…) Krowy też chowali – dużo bydła –
dziesięć, dwanaście sztuk. (…) U nas nawet było po trzydzieści sztuk bydła. (…)
Dużo mleka było, sery, masło jedliśmy – to ile dusza zapragnie.
A co na Kretowicz? Ano to, że: …zboża niewiele, na wyżywienie nie starczy,
siano marne, dobytek słaby. Ornej to prawie, jak i nie mamy. Po kilka morgów (…),
ale bardzo lichej, sam piasek. Zytko ledwie, ledwie się urodzi i kartofli
trochę.
- Ale
za to macie łąki. Pewno krów dużo chowacie? Macie masło, sery.
- Ile
tam krów! Po kilka casem będzie. Ale nase krowy tak długo nie chowają się, tsy,
ctery lata, to i tseba zarznąć (…). Cięgiem po wodzie chodzą, to dostają
reumatyzm w nogach (…) A kupić, to tez nikt nie chce, bo chude.
Dla posiadających zwierzęta hodowlane (czyli pewnie
dla wszystkich), problemem były też, podchodzące pod wieś, wilki. Jak pisze
Kretowicz:
- Jesienią i zimą znowu wilki dobytek. Ot i
teraz przed paru dniami u kilku gospodarzy gęsi porwali, u innych cielaki w
biały dzień tuż za stodołami zagryźli.
A Wierzbicka? - Jak wilki się widziało, to nikt uwagi nie zwracał.
Życie na bagnach nie było też łatwe dla
samych ludzi, choć i tu obie relacje odbiegają od siebie w, bardzo wyraźny niekiedy,
sposób. Choćby taka szkoła. Zgodnie z tym, co opowiadali byli Grzędzianie - była szkoła prywatna. Nauczyciel (…) miał kwaterę
na stałe, a ludzie płacili (…). Dwa czy trzy lata on uczył, a dzieci
przychodziły z całych Grząd. Parę lat ta szkoła była u Grabowych. U Piotra, a
potem znów u Kostka.
Gdy do Grzęd przybył Kretowicz, od miejscowych
usłyszał że - skoły nie ma. Byliśmy i u
pana inspektora skolnego prosić i podania pisaliśmy, ale nic. Pan inspektor
powiedział, ze dzieciaków zamało, to nauczyciela dać nie może. Drogo, ciężkie
casy. A i nauczyciel tu nie chce psyjść, bo wyjechać trudno.
Odnalezieni przez Wierzbicką byli mieszkańcy,
wspominają swoje dzieciństwo i młodość, spędzone na Grzędach, jako coś, niemal
idealnego.
– Ale zabawy,
zabawy to się urządzało nawet często. Mimo, że to były takie kąty, ale grajek
jakiś zawsze był (…) I hulali. (…)
Tańczyli na murawie pod dębem. Przeważnie
tego ptaszka, i Tango Milonga, Rebeka.
Nie przeszkadzało im nawet to, że od
najmłodszych lat musieli brać czynny udział w pracach domowych i polowych.
- U nas
w domu nas dzieci, było siedmioro. Wstawaliśmy o trzeciej, tatuś wołał „Służki
wstawajcie” i szliśmy ze śmiechem, ze śpiewem robić.
Na tym tle relacja Kretowicza wypada już skrajnie
ponuro.
- Jak
widzę, ciężkie macie tam życie?
- Ciężkie,
pewno ciężkie .. I cłowiek tez słaby bez te zgniłe powietse (…). Cięgiem ktoś
choruje i umiera.
- W
młodym wieku umierają?
- Tak,
najwięcej w młodym, zadko który pozyje.
Jak było w rzeczywistości, pewnie nie dowiemy
się już nigdy. Myślę, że prawda, jak zawsze, leży gdzieś po środku. Żeby jednak
nie kończyć tego postu akapitem w kolorze dzisiejszego nieba, zacytuję już
tylko Grzędzian Joanny Wierzbickiej.
- O, się
żyło, najlepiej się żyło na Grzędach.
- Jak
tam dobrze było żyć, tam nie brakło niczego – ni ryby, ni grzyba, ni zwierzyny …
- Teraz
tam zwierzyniec. A przódy tam wcale dobrze było. Nikt biedy tam nie zaznał. Tam
wszystkiego było luźno – o, chowali wszystkiego dość, tam niebo i łąki.
PS. Poniżej zbliżenia bobrów. Miłośnicy
twórczości Kurta Vonneguta, a zwłaszcza jednego z bohaterów jego książek –
Kilgore Trout`a, będą wiedzieli dlaczego.