Jak wiecie, czas temu jakiś nasze domowe stadło powiększyło się o kota z zubożałego, hrabiowskiego
rodu Fiodorowiczów, którego przedstawiciele posiadali niegdyś rozległy majątek
ziemski na Podlasiu, komis karocowy oraz dwa bio-warzywniaki w Ostrołęce, ale wszystko to przetracili
w trzy karty w roku pańskim 1868. Nie o ziemiaństwie i nie o kotach jest jednak ten post, a o
genialnym pomyśle, na który - nie chwaląc się przesadnie - wpadłem onegdaj.
Kot hr. Fiodor wiodąc, wzorem
przodków, życie birbanta, ozrzalca* i połoka** nabawił się był znacznej
nadwagi, co uświadomiła nam miła pani weterynarz po przeprowadzeniu specjalistycznych
badań z wykorzystaniem oczu człowieka, wagi oraz przyjęciu korzyści majątkowej w wysokości 120 złotych polskich plus VAT. Jako, że kocia masa przewyższała optymalną blisko dwa razy, uczona ta kobieta zaordynowała dietę z gatunku drakońskich oraz zasugerowała tchnięcie w Fiodora sportowego
ducha, czyli umieszczenie w jego dziennym grafiku, ćwiczeń
fizycznych, ze szczególnym uwzględnieniem lekkoatletyki.
Zatrwożona powyższą diagnozą gŁoś popędziła - niczym ten chart zajadły, a żwawy - do placówki
handlowej pod nazwą "Mruczex. Spółka z o.o.", gdzie drżącymi dłońmi wydała średnią powiatową na dietetyczne karmy oraz specjalistyczny sprzęt sportowy, dedykowany
otyłym kotom płci obojga.
Wspomniany sprzęt składa się z
dzwoniącego kutasa*** podczepionego do ugumowionego sznureczka i -
finalnie - patyczka z plastiku oraz lasera. Tak jest! LASER`a! Nie jest to co prawda, sprzęt,
za pomocą którego mógłbym np. strącić naszego satelitę szpiegowskiego "Nad Niemnem 1" (gdybyśmy
oczywiście takowego posiadali) z niskiej orbity okołoziemskiej, ale LASER, to
zawsze LASER i o tym właśnie, poniekąd, jest ten post.
Bezpośrednio po wizycie w lochach lek. wet., Fiodor rozpoczął bycie na diecie w zorganizowanym naprędce obozie kondycyjnym, choć
zapewne on sam nazwałby ten obóz zgoła inaczej. Tak, czy siak, kocisko dwa razy
dziennie uganiało się za, miotanym przez gŁosia, kutasem i/lub czerwonym, LASER`owym światełkiem, jadło nienachalnie i już po kilkunastu dniach zauważalnie pogorszyło
się w talii, czyli metoda zadziałała! Pewnego dnia dowiedzieliśmy się jednak,
że o ile kutas jest OK (cokolwiek by to miało znaczyć), to LASER raczej już
takim nie jest! Okazuje się bowiem, że drapieżnik i owszem, będzie ganiał za
ofiarą pod warunkiem jednak, że od czasu do czasu dogoni, ucapi, skonsumuje lub
porzuci, co w przypadku czerwonego światełka jest raczej mało prawdopodobne.
Efektem niedogonienia, nieucapienia, nieskonsumowania i nieporzucenia może być zawirowanie
behawioralne, które w skrajnych przypadkach prowadzi do całkowitego zaniku kociej
pasji łowieckiej, czyli czas na puentę.
PUENTA
Uzbrojony w nową, potężną wiedzę, zacząłem kombinować i - co było niejako oczywiste - doznałem olśnienia! Przecież
jest to bajecznie prosty sposób na wyeliminowanie szkód powodowanych przez
drapieżniki w łowiskach i hodowlach, czyli - innymi słowy - doskonała metoda
na utrącenie argumentów przedstawianych przez ludzi chcących przywrócenia
polowań na np. wilki.
Pomyślcie sami! Wystarczy, że
wyposażymy każdego miłośnika przyrody i każdego grzybiarza w LASER`y i wyślemy
ich w mroczne ostępy, gdzie bytują wilki, rysie, niedźwiedzie i nadżarłoczne ryjówki. Teraz
wystarczy, by nasi dzielni wolontariusze zaczęli masowo i energicznie miotać czerwonymi światełkami
po wspomnianych ostępach, by niechybnie zainteresować tym ww.
drapieżniki. Po kilku miesiącach nawalania LASER`em po lesie, zarówno wilki, jak i pozostałe
bestie zawirują behawioralnie, zatracą instynkt łowiecki i staną się niewinnymi weganami (instynktu przeżycia
nie stracą, więc - jak mawiał Miś Uszatek - bezapelacyjnie przerzucą się na dietę roślinną), co spowoduje, że porzucą dotychczasowy łańcuch pokarmowy. W ten sposób skończą się bestialskie ataki na
zwierzęta (a przede wszystkim na niewinne dzieci w Bieszczadach), zaś myśliwym ubędzie flagowych argumentów. I tak oto, dzięki mojej, skromnej osobie, wilk będzie syty, dzieci przetrwają, a myśliwi posmutnieją. Jednym słowem, cztery golonki w jednym saganie, a wszystko to za marne 120 złotych (plus VAT!).
PS. Poniżej pierwsze, tegoroczne jaskółki (na fotkach oczywiście nie ma jaskółek, ale tak się czasem mówi) z rozlewiska.
___________________________________
*Ozrzalec: obżartuch.
[Krasnowolski A., Niedźwiedzki W. Słownik Staropolski. 26.000 wyrazów i wyrażeń
używanych w dawnej mowie polskiej. Drukarnia M. Arcta. Warszawa. Nowy Świat 41,
s. 298
**Połok: obżartuch. Ibidem s. 362
***Kutas: daw. "ozdoba z nici, jedwabiu,
sznurka itp. w kształcie pędzla. [Słownik Języka Polskiego PWN, https://sjp.pwn.pl/slowniki/kutas.html]
Brodźce śniade.
Brodźce śniade z adoptowanym kszykiem.
Wyżej wymieniony w półkrasie.
Jw. x 2
Rycyk.
Tudzież.
Tudzież II.
Tudzież III. Ostateczna rozgrywka.
Rycyk i brodźce śniade, albo odwrotnie.
Też.
Ciągle to samo, choć przybyło rycyków.
Teoretycznie to samo, ale tym razem bez rycyków.
A teraz bez brodźców śniadych.
I bez jednego rycyka.
Brodziec śniady podczas knucia.
Bataliony w stanie spoczynku upierzenia.
Podobnie, ale mniej.
Rycyk z zawirowaniami behawioralnymi, będącymi wynikiem nieudanego eksperymentu naukowego z wykorzystaniem LASER`a.
Na pierwszym planie bekas kszyk, a na drugim, zamazana sylwetka jakiegoś innego ptaka, który najprawdopodobniej wydał mi się mniej ciekawym, albo był za daleko, albo jedno i czwarte.