O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Kumple Djabła.


       Tym razem zdjęć wyjątkowo mało, gdyż ile razy można pokazywać twarz tego samego modela? Swoją drogą modela szczególnego, gdyż sowy, które reprezentuje poniższy puszczyk, od zawsze cieszyły się, nie do końca pożądaną przez nie, sławą.
       Praktycznie zawsze i wszędzie sowy miały parszywą opinię. Od starożytnego Egiptu poprzez Indie, aż po cesarską Japonię, ptaki te kojarzone były przede wszystkim ze śmiercią. Tak - między nami - nie lubili ich także Majowie, Arabowie, Chińczycy i Sumerowie.
       Sympatią sowy cieszyły się tylko w starożytnej Grecji i Rzymie. W tej pierwszej, bohaterka tego postu, była symbolem mądrości, nic więc dziwnego, że  stała się wierną towarzyszką Ateny, która na Olimpie odpowiadała właśnie za ten resort. Nad Tybrem odpowiednikiem Ateny - była Minerwa, która, jak można się łatwo domyśleć, również nie rozstawała się z ptakiem, tzn. sową.
       Naprawdę trudno jest dziś dociec, co sprawiło, że ludzie, poza wspomnianymi Starożytnymi (ale czy można ufać ludziom, którzy pili wodę z ołowianych rur?) nie lubili i nie lubią sów. Prawdopodobnie diabeł (do którego jeszcze wrócimy), jak zawsze, tkwi w szczegółach. Sowy to, w zdecydowanej większości, ptaki nocy, czyli mamy pierwszy, potencjalny minus, gdyż po zapadnięciu zmroku każde, porządne stworzenie powinno spać, a nie szlajać się po okolicy. Kolejna kwestia, to głos. Nie oszukujmy się. Sowy skowronkami raczej nie są i ich pohukiwanie (szczególnie w sąsiedztwie kurhanów, wisielczych krzewów, nawiedzonych chlewików, itp.) można było odbierać, jako coś ekstremalnie nieprzyjemnego.
        No i wreszcie sowi lot. Ponieważ pióra tych ptaków mają nieco inną budowę, aniżeli ma to miejsce w przypadku pozostałych gatunków – latają całkowicie bezgłośnie. Mogło zatem się zdarzyć (i zapewne wielokrotnie zdarzyło), że komuś wędrującemu wśród ciemności, coś nagle mignęło przed oczami i nie wydając żadnego dźwięku zniknęło w mroku, fundując wędrującemu, atak paniki lub rozległy zawał.
       Majowie, Chińczycy, Sumerowie …, wszyscy oni szczerze nienawidzili sów. A jak to wyglądało w  przypadku łagodnych dzieci Krainy o Wysokim Wskaźniku Lesistości, czyli Słowian? No cóż. Nie da się ukryć, że w tej akurat materii, jednomyślnie popieraliśmy i popieramy stanowisko wyżej wspomnianych, starożytnych kultur., tzn. Kultur.
       Penetrując kazamaty bibliotek cyfrowych, natrafiłem na opracowanie z 1899 roku pt. „Sowa w mowie i pojęciach ludu naszego” autorstwa Erazma Majewskiego. Szacowny ów archeolog, biolog, pisarz, skateboardowiec, socjolog etc., zadał sobie trud przekopania się przez dziesiątki krajowych źródeł archiwalnych i zebrawszy wszystko to, co o sowach napisano, stwierdził, że dobrze nie jest.
       Zacznijmy zatem od tego (czego z resztą można było się domyślać od początku) że „sowa jest pół-djabłem, a pół ptakiem”, „puszczyk jest w blizkich stosunkach z diabłem, i służy mu”, a na dodatek "powiadają, że puchacz to szatan". Jakby było tego mało, sowy zakumplowały się także z wiedźmami, gdyż jak pisze kol. Majewski „sowa rdzawa (chodzi chyba o puszczyka odmiany właśnie rdzawej) śmieje się po lasach, wśród nocy, z tych psot, jakie ludziom wyrabiają czarownice, zbierające wówczas zioła” oraz "towarzyszy złym duchom".
            Z lektury wspomnianego opracowania dowiadujmy się także, że "dusze zmarłych bez chrztu przybierają postać puszczyka", "puchacz powstał z człowieka, którego Pan Bóg przemienił za karę w puchacza za to, że jadł mięso w dzień postny", "puszczyk wyszydza swym śmiechem i sprowadza śmierć", zaś "sowa płomykówka, wyjada świece".
       Sprytni Słowianie zauważyli również, że sowy podejrzanie często interesują się tym, co dzieje się wśród ludzi. Dlatego też, kiedy przebywacie w zabudowaniach gospodarskich, musicie być szczególnie czujni, gdyż „w stodole sowa siada i słucha, co kto gada”. Tę, sowią przypadłość można jednak wykorzystać do własnych, niecnych, nierządnych i ... po prostu celów celów, gdyż „aby dowiedzieć się, co myśli dziewica, należy przyłożyć do boku śpiącej serce sowie”.
       Ktoś może oczywiście uznać, że to tylko bajdurzenia zamroczonych gorzałą kmieci, ale moim zdaniem są to fakty. Dlatego też, jeżeli jakiś nawiedzony ornitolog będzie próbował udowodnić mi, że sowy są miłe, nie atakują zwierząt domowych i nie dopuszczają do nadmiernego rozrośnięcia się populacji części gryzoni, ja i tak wiem swoje. Sowa jest pół-djabłem i tyle!

PS. Zdjęcia puszczyka powstały dzięki Pawłowi Figlantowi, który w tym celu zaaranżował wiejski paraliż komunikacyjny i gŁosiowi, która w sytuacji krytycznej, emitowała odgłosy myszy wielkości kuca. 

PS.2. Za ostatnią fotkę dziękuję Olenie i Kamilowi z Kwaśnego Drzewa https://www.facebook.com/search/top/?q=kwa%C5%9Bne%20drzewo%20sauerbaum








       Najbardziej spostrzegawczy spośród Was, zauważyli zapewne, że poniższa doksowa nie jest puszczykiem. I słusznie.


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Czar czerwcowych łąk.


       Czerwiec w Dolinie, to czarowny czas. Nadrzeczne łąki pokrywa gumoleum kwiatów, ziół i dziesiątków pozostałych roślin, zwane od wieków na Podlasiu po prostu paszą dla bydła. Wśród tych, nieogarniętych ludzkim rozumem, kolorowości uwijają się roje, chmary i rzesze naszych braci mniejszych – ptaków, owadów i kleszczy.
       Po takich łąkach trzeba chodzić niespiesznie, godnie. Kroki stawiać trzeba rozważnie, tak by nie zniszczyć tych zadziwiających tworów Natury i nie zakłócić odpoczynku traktorzysty, który zasnął snem spokojnym pośród łanów jaskrów, firletek i barszczu Sosnowskiego.
       Brodząc pośród tych, ni to jeszcze wiosennych, ni to już letnich przestrzeni, wzrok trzeba mieć czujny, jak nocny stawiacz sieci i napięty, niczym baranie jelita na chordofonie trubadura, gdyż przestrzenie owe niechętnie zdradzają swe tajemnice utrudzonemu włóczędze.
       Słuchać też trzeba uważnie, gdyż nadrzeczne łąki nigdy nie milkną i pieśnią swą odwieczną, umilają wędrówkę człowieka: ptasimi głosami, szumem wiatru i rykiem gżących się jałówek. A gdy wstrzymamy na chwilę oddech, konchy naszych uszu owinie, niczym delikatny szal z włókien blekotu, skwierczenie znużonej upałem ważki, zawadiacka kołysanka trzmielej matki i złowieszczy oddech ślepaka.
       Nozdrzy również oszczędzać nie wolno, gdyż żadna, najlepsza nawet pachnidlarnia nie może równać się z wonią letniej runi, a unoszące się nad łąkami zapachy są tak intensywne i gęste, jak – nie przymierzając – atmosfera w domu  weselnym nad ranem.
       Takie są właśnie te nadbiebrzańskie, czerwcowe łąki. Wygrzane słońcem, wygładzone porannymi, rzecznymi mgłami i wykarmione gnojowicą. Dzikie i przyjazne zarazem. Skryte, ale - gdy kto zacny i uważny - dzielące się tym, co mają najlepszego: kolorami, zapachami, dźwiękami i - od czasu do czasu - odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych.




















wtorek, 13 czerwca 2017

Pagóry.


Ostatnio pozalegaliśmy nieco w Dolinie, biwakując, pstrykając i, jak zwykle, kłócąc się energicznie o wszystko to, co ma związek z fotografią i przyrodą (a może odwrotnie?). W końcu, trzeba było jednak wracać do domu, w którym, co prawda nie ma łosi i rycyków, ale są za to jelenie, dziki i … Fiodor. Na szczęście lokalne zwierzaki nie miały nam za złe, tego krótkiego skoku w bok (poza oczywiście wzmiankowanym Fiodorem, który - miau) i gdy, podczas ostatniego weekendu, zajrzeliśmy w kilka znajomych, podolsztyńskich miejsc, wyszły jak zawsze przed obiektywy.
Tym razem sesja - że się tak wyrażę – po części górska. Wiem, wiem! Warmia, to nie Tybet, ale tutejsze pagóry, też sroce spod ogona nie wypadły, co zdecydowanie powinny wykorzystać lokalne organizacje turystyczne, żerując na tym, że Chiny, dzięki naszemu rodakowi, zamknęły właśnie wejście na Everest. 
Zanim jednak Warmia zaroi się od zdesperowanych himalaistów, spróbujmy przez chwilę zastanowić się nad istotą tej niezwykłej formy geologicznej, jaką są wspomniane pagóry. Jeżeli tu zaglądacie, to wiecie, że urodziłem się wśród rozległych przestrzeni Podlasia (tak naprawdę, przyszedłem na świat w zapyziałym grajewskim szpitalu, ale "rozległe przestrzenie" brzmią zdecydowanie lepiej), lecz już od kilku dekad, zdecydowanie częściej, eksploruję pofałdowane obszary Warmii. I właśnie te lata spędzone wśród jezior, lasów i ... pagórów spowodowały, że czuję się tu już, jak u siebie. Jeżeli jednak zadalibyście mi pytanie, czy tytułowe pagóry są fajne, czy też nie – nie odpowiem, gdyż tak zwyczajnie, po ludzku - nie potrafię. A dlaczego? A to właśnie postaram się (niestety, ciągle powierzchownie) wyjaśnić poniżej.

  •    pagóry niewątpliwie skrywają wiele tajemnic, ALE ... jednocześnie zasłaniają to, co bez trudu można dostrzec na równinach,
  •    pagóry tworzą naturalną barierę, za którą można się schować podchodząc zwierzynę, ALE ... tworzą również zasłonę, skutecznie ukrywającą, to co z takim mozołem podchodzimy,
  •    pagóry - zwłaszcza teraz - bywają atrakcyjnym tłem dla tego, co przystanie u ich podnóży, ALE ... czasem tworzą też nudną, jednolitą płaszczyznę, na tle której wszystko bez wyjątku - wychodzi źle,
  •    pagóry zmuszają do wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu, co zdaniem części tzw. lekarzy jest dobre dla zdrowia, ALE ... w opinii tych z dyplomami, prowadzi do omdleń, zakwasów i - w rezultacie - do udaru lub depresji,
  •   wśród pagórów tworzą się urokliwe niecki, z których podnoszą się, przedranne opary, czyli mgły, ALE ... - jako powszechnie wiadomo - mgły to także wilgoć, bieda i choroby,
  •    pagóry czynią wysokość, na której można poczuć się panem świata, ALE ... czy określenie „pan świata” nie wydaje się Wam, co najmniej żenujące?
  •    pagóry, to doskonałe miejsce do fotografowania np. jeleni, ALE ... wystarczy, że zwierzaki zejdą poniżej nas i perspektywa staje się nieznośna,
  •    zagłębienia pośród pagórów, to miejsce narodzin wielu rzek, ALE ... tak naprawdę rzeki zaczynają być atrakcyjne zupełnie gdzie indziej, czyli znacznie dalej,
  •     pagóry, to siedliska cennych gatunków roślin (i zwierząt!), ALE ... wiele innych, równie cennych gatunków roślin (i zwierząt!), raczej tam nie spotkacie,
  •    i dzięki istnieniu pagórów, możemy zdobyć tzw. Koronę Pagórów, ALE … po co?

      Jeżeli macie swoje własne przemyślenia na temat Pagórologii©, serdecznie zapraszam do wyważonej i kulturalnej dyskusji.



















czwartek, 8 czerwca 2017

Ponownie o płotach, ale trochę inaczej.



         Tak, zgadza się. Ponownie rycyki. Co jednak zrobić? Bardzo lubię te ptaki i dla mnie, to jeden z najważniejszych symboli Doliny Biebrzy w odróżnieniu od takiego np. bataliona. Tym razem post jednak nie o samych rycykach, a o tym, co pod nimi, czyli o płotach i innych elementach tzw. krajobrazu kulturowego Biebrzy i okolic.


         Kiedy, dawno, dawno temu wyprowadzałem się z Podlasia na Warmię, wszystko jeszcze było. Płoty, stogi, drewniane chałupy i takież mosty. Kiedy, co jakiś czas, przyjeżdżałem z Olsztyna nad Biebrzę, nie dawało się nie zauważyć, że tego wszystkiego zaczyna powoli ubywać. Jako pierwsze zaczęły znikać stare, drewniane domy, a na ich miejscu rozpanoszyły się te nowe – murowane (choć takie były również wcześniej). Potem nadszedł kres stogów, które zastąpiły baloty. Początkowo na śrdbrzezinnych łąkach pojawiły się te zwykłe, wyglądające tak, jakby ktoś zwinął tysiąc naściennych makatek w jeden, olbrzymi rulon, a potem zapanowały - wszechobecne dziś - kule, wyglądające z daleka, jak wielkie pieczarki. Płoty znikały znacznie wolniej, gdyż ludzie raczej ich nie rozbierali, czekając aż powali je czas. Gdy to następowało, ich miejsce zajmowały najpierw betonowe słupki z drutem kolczastym, a potem geometrycznie estetyczne, elektryczne pastuchy. 


         Z jednej strony żałuję, że miejsca, które znałem z dzieciństwa, istnieją już tylko w części. Z drugiej jednak strony, nie jestem estrermalnie zetnografiałym turystą lub - co gorsza - "miłośnikiem Biebrzy", który w zaciszu swojego domu biadoli bez przerwy o degradacji Doliny i zanikających tradycjach, ale publicznie nie piśnie, ani słowa, bo - nie daj Pani Przyrodo - jeszcze się komuś narazi. W odróżnieniu od tych dwóch, naprędce przetoczonych typów, rozumiem, że mieszkańcy wiejskiego Podlasia (i nie tylko z resztą Podlasia) nie chcą być jedną z atrakcji dla turystów (i wspomnianych „miłośników”). To nie są eksponaty w skansenie, tylko żywi ludzi prowadzący swoje gospodarstwa w taki sposób, by móc utrzymać swoje rodziny, a nie tylko pielęgnować landszafciki dla fotografów. To ludzie, którzy mają prawo mieszkać w takich domach w jakich chcą i jeździć po drogach, które nie skasują im samochodów po upływie roku.


         Faktem jest jednak, że tracimy, często bezpowrotnie, coś wyjątkowo cennego, czego nie będziemy mogli już odtworzyć. Tyle tylko, że wspomniane biadolenie, bez podjęcia jakichkolwiek działań, zda się najwyżej zabiedzonemu psu na takąż budę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że próby zachowania tego, co jeszcze zostało nie są łatwe, ale nie jest to też walka z wiatrakami. Widać to wyraźnie chociażby w przypadku ochrony przyrody na terenach rolniczych. Od 2004 roku jesteśmy w Unii i właśnie z niej przyszły do nas programy rolnośrodowiskowe http://www.arimr.gov.pl/programy-2002-2013/prow-2007-2013/program-rolnosrodowiskowy/program-rolnosrodowiskowy-kampania-2017.html, czyli jeden z przykładów na to, że nie wszystko to, czego dotknie się brukselski urzędnik, zamienia się w ..., a na pewno nie w złoto. Wspomniane programy były początkowo - jak można się domyślać - przyjmowane nieufnie, czyli tak, jak na wsi przyjmuje się każdą nowość. Lata pokazały jednak, że nie ma się czego obawiać i dziś wielu rolników z Doliny jest ich beneficjentem, gdyż to się po prostu opłaca. I, między innymi, dzięki temu możemy fotografować przekolorowane, nadrzeczne łąki, których w takiej masie na próżno by szukać w innych regionach kraju, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. I to właśnie z tych łąk, położonych nad Biebrzą i Wissą, pochodzą poniższe zdjęcia.


         Ochrona przyrody, to jedno, ale ochrona niektórych elementów krajobrazu, to już nieco inna klechda. Wprawdzie istnieje szereg dokumentów dotyczących tej kwestii, takich jak np. Europejska Konwencja Krajobrazowa, Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, Ustawa o ochronie przyrody, czy wreszcie plany zagospodarowania przestrzennego. Tyle tylko, że akty te zazwyczaj ograniczają się do ochrony zabytków, układów ruralistycznych, tworzenia obszarów chronionych itp., a nie do jakiś tam płotków i studziennych żurawi.


         Trudno oczekiwać, że sami rolnicy zajmą się tym problem, gdyż po pierwsze rzadko go dostrzegają, a po drugie, wymaga to czasu i nakładów, a w gospodarstwie, zwłaszcza z tym pierwszym, bywa ciężko. Wiem jednak, że w Dolinie mieszka sporo osób, którym nieobca i nieobojętna jest opisana wyżej kwestia i, którzy jednocześnie nie zaliczają się do, wspomnianej wyżej, kategorii "kuchennych wojowników". Może warto pomyśleć o założeniu stowarzyszenia/fundacji lub zainteresowaniu tematem, którejś z funkcjonujących w Dolinie lokalnych grup działania? Być może, gdyby pojawiły się środki finansowe na utrzymanie pozostałości resztek biebrzańskiej świetności, mieszkańcy tych okolic spojrzeliby na te sprawy trochę inaczej?

PS.2.  A może ktoś z Was ma inny pomysł?