Wiem, że do Sylwestra zostało jeszcze trochę czasu, ale skoro
niedościgniony i nieśmiertelny Dariusz Szpakowski może podsumowywać
mecz w 65 minucie, to i ja mogę publicznie zastanowić się na tym, jaki był ten
rok i nieważne, że ciągle mamy wrzesień. Uprzedzam jednak, że żadnej chronologii
w tym poście nie znajdziecie.
Jako NadMag Pesymizmu, Cesarzowa Marudzenia, Papież Czarnowidztwa i Generalissimus
Utyskiwania, zacznę oczywiście od minusów, a było ich niemało. Przede wszystkim
rozlewisko. Ten sezon był najgorszym ze wszystkich. Mało tego! Był tak zły, że - jako taki - powinien spoczywać w Sevres, tuż przy wzorcu metra, jako przykład najgorszego
czasu do fotografowania ptactwa wodnego (poza jednym wyjątkiem)! Albo nie było wody, albo – tak, jak teraz – jest jej zdecydowanie
za dużo. Jednym słowem najpierw ptaki nie miały gdzie żerować, a teraz gdzie
przystanąć. Co ciekawe działo się tak, pomimo tego, że od ubiegłego roku
rozlewiskowa stacja pomp stała się własnością PTOP-u, czyli teoretycznie można
było oczekiwać, że sytuacja hydrologiczna wreszcie się unormuje.
Kolejna kwestia, czyli wiosenna Biebrza. Miało być super, ale ze względu na
względy klimatyczne, organizacyjne i – przede wszystkim - demograficzne, było
tak, jak było, choć nurzania się w wielobarwnych czeluściach ekstensywnie potraktowanych łąk, raczej nie zapomnę.
Następna porażka, to gęsi, których nie zastaliśmy tam, gdzie zawsze, a
przynajmniej nie było ich na Warmii. Niestety, Wspólna Polityka Rolna UE czyni opłacalnymi co bardziej egzotyczne rośliny, a że nasi rolnicy zasmakowali w coraz szybszych i coraz droższych traktorach, gęsi ominęły nasze prastare, pruskie ziemie
i poleciały tam, gdzie wzrok i WPR nie sięgają, czyli do - nieznanych nam z nazwy - Ukrytych Krain, w których w
dalszym ciągu rośnie przaśna i - nafaszerowana przepysznym glutenem - kukurydza.
Rykowisko. Ponieważ pisałem już o nim w poprzednim poście, nie chcę się
powtarzać i nadmienię tylko, że bywało lepiej, a już bez wątpienia mniej krwawo.
Żołny. Mieliśmy fotografować je w maju, ale ponieważ jesteśmy uczuleni na
tłok i nie lubimy stać w kolejkach do nor, odpuściliśmy sobie tę gratkę, choć muszę
uczciwie przyznać, że w mojej agnostycznej duszy coś, w dalszym ciągu, skowyczy.
A teraz dobre strony 2017 roku.
Przede wszystkim rozlewisko. Wreszcie po roku starań udało się nam dopaść
żurawie na noclegowisku, a że pogoda o dziwo dopisała, coś tam pstryknęliśmy.
Wiosenna Biebrza, choć mało ptasia, zaoferowała nam wreszcie łosze z
nowo narodzonymi łoszakami, czego do tej pory skąpiła pokazując w zamian jakieś
bataliony i inne, przereklamowane barachło.
Styczniowy wyjazd na żubry, który wreszcie się udał, czyli były żubry i był
arktyczny wyż, a więc wszystko to, co w przyrodzie najlepsze. Oczywiście
nie zrobilibyśmy tych zdjęć gdyby nie życzliwi ludzie z tamtych stron, czyli
Jarek i Michał.
I to byłoby na tyle. Oczywiście mógłbym ciągnąc te listy w nieskończoność
(zwłaszcza tę pierwszą), ale nikt nie płaci mi za przynudzanie. Poza tym będzie
ku temu okazja, gdy w lutym będę podsumowywał kwiecień z 2013.
PS. Poniżej kilka odnalezionych fotek z lata. Oczywiście wiem, że mamy już jesień (poznałem po grzybach), ale
lojalnie uprzedzałem, że ten post jest achronologiczny. Kolejne będą już
bardziej aktualne (jelenie, żurawie i takie tam), choć - jak zwykle - nie wszystkie.