Dziś druga część składanki o przed- i
popołudniach. Ponieważ na ten temat napisałem już wszystko, tekst będzie trochę
z innej beczki.
Za tydzień, jeżeli pogoda pozwoli,
wyjeżdżamy na Podlasie. W planach jest jak zwykle Biebrza, ale nie tylko. Ostatnio
zdałem sobie sprawę z tego, że mieszkając w Biebrzy (miejscowości, nie rzece),
a później jeżdżąc tam z Olsztyna, omijałem lub przecinałem inny, równie ciekawy
obszar, jakim jest Dolina Narwi. Dlatego też, w tym roku postanowiliśmy przyjrzeć
jej się dokładniej. Fakt, trzeba było zrobić to wiosną, ale mam nadzieję, że jesienią
też będzie ciekawie.
Szukając informacji o Narwiańskim Parku
Narodowym, natknąłem się na opis szlaku im. Włodzimierza Puchalskiego. Szlak,
jak to szlak, dla mnie jednak ważniejsza jest postać jego patrona, człowieka dzięki
któremu zacząłem baczniej przyglądać się przyrodzie. A wszystko za sprawą albumu
pt. „Na rozlewiskach Biebrzy i Narwi”, który dawno temu trafił w moje ręce. Zdjęcia
batalionów, kulików, rybitw białoskrzydłych czy łosi zrobiły wtedy na mnie
piorunujące wrażenie. A najfajniejsze było to, że fotografie ukazywały świat,
który co prawda nie rozciągał się za moimi oknami, ale był na tyle blisko, że
mogłem go eksplorować do woli. Dziś w zdjęciach Puchalskiego dodatkowo doceniam
to, że oprócz zwierząt, pokazują nieistniejące już krajobrazy, wsie, sceny
łowieckie czy po prostu życie ludzi, których spotykał w czasie swoich licznych
wypraw.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że
w czasach, w których standardy fotografii wyznacza np. National Geographic, zdjęcia
Puchalskiego, w większości czarno-białe i często nieostre, nie budzą już takich
emocji. Może i tak, tylko że dla mnie sam kolor i ostrość to zdecydowanie za
mało (polecam zdjęcia Wiktora Wołkowa, nieżyjącego już, wybitnego fotografa
przyrody z Podlasia).
PS. Zainteresowanych twórczością Włodzimierza
Puchalskiego odsyłam do jego albumów, internetu lub artykułów, gdyż porządnej
biografii, nestor polskiej fotografii przyrodniczej, jeszcze się niestety nie
doczekał.
No i bardzo ładnie
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu Pani Przyrody.
OdpowiedzUsuń...bardzo ładnie namalowane:)...duże wyzwanie przed kolejną wyprawą...zrobić lepsze nie będzie łatwo:)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Myślę, że wszystko jest możliwe, tylko potrzeba czasu na wyjazdy w teren. Niestety w amatorskiej fotografii jest to podstawowy problem.
UsuńWojciechu, po prostu szał. Strasznie chciałabym mieć takiego jelenia w postaci obrazka na scianie, a czapla odbijająca się w wodzie, a te nad wyraz dramatyczne chmury z ptakolcami, co wyg;lądają jak rój owadów. Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki Beata. Po powrocie z wyjazdu będę robił odbitki, więc jelonka (lub co tam chcesz)też się odbije.
OdpowiedzUsuńWojtku, obejrzałam i przeczytałam wszystko..... BRAWO!!!!!
OdpowiedzUsuńdziękuję za nasze pleszki
a może niebieska ważka do mojej kolekcji Twoich zdjęć?
też brak mi słów
Bardzo dziękuję. To raczej zasługa pleszek i Waszego tarasu, a nie moja. Tak jak napisałem wyżej, po powrocie będę robił kilka odbitek, więc niebieska (tylko która?) też będzie!
OdpowiedzUsuńJeleniowaty bardzo romantyczny. Ale czapla wygrywa!
OdpowiedzUsuńPiękne fotografie
OdpowiedzUsuńjejku, jakie to piękne...!
OdpowiedzUsuńNiezwykłe ujęcia.
OdpowiedzUsuńJak Ty to znalazłaś?! Przy okazji widzę, że cham ze mnie nielichy. Nawet nie wiedziałem, że tu są jakieś komentarze:)))
Usuń