Złamana ręka skutecznie
pozbawiła mnie szans na wczesnowiosenne wypady terenowe. Pozostało mi
śledzenie dokonań zaprzyjaźnionych fotografów oraz wiara w kościotwórcze
właściwości galarety z nóżek. Aktualnych zdjęć mam mało, więc w tym poście powracam
do zarzuconego kiedyś pomysłu opisywania miejsc, które z różnych powodów są
dla mnie ważne.
Pierwszym i wielokrotnie
przeze mnie wspominanym jest - położony w Dolinie Biebrzy - Biały Grąd. Mimo, że to miejsce było doskonale znane ornitologom z całej Europy,
sam odkryłem je stosunkowo niedawno i na dodatek było to poniekąd dziełem
przypadku.
Trzy lata temu, po kilku dniach kręcenia się w okolicach
Goniądza, mój zapał do zdjęć począł słabnąć. I kiedy po raz kolejny przeglądałem
mapę szukając czegoś nowego, zauważyłem niepozorny, nieznany mi szlak po drugiej stronie Biebrzy. Nie mając lepszego pomysłu pojechałem tam i zaprawdę, była to jedna z moich najlepszych, biebrzańskich decyzji. Już pierwsze
minuty po przyjeździe uświadomiły mi bowiem, że trafiłem do Wyraju, miejsca do którego, jak
wierzyli nasi słowiańscy przodkowie, odlatują na zimę ptaki i z którego wyłania
się wiosna. I wcale nie chodzi o to, że zobaczyłem tam gatunki, których nie
można spotkać w innych częściach Doliny. Nie. Żar Pticy tam nie było. W
zasadzie były te same ptaki, które zawsze spotyka się nad Biebrzą. Magia tego
miejsca polegała na tym że były, jak u Hitchcocka,
dosłownie wszędzie. I nie tylko ptaki.
Od wspomnianego dnia nie wyobrażam sobie wyjazdu nad Biebrzę bez odwiedzin Białego Grądu. Jestem tam zawsze, niezależnie
od pory roku czy doby i stamtąd pochodzi większość moich biebrzańskich zdjęć. Chociaż
nie zawsze jest tak ptasio, jak za pierwszym razem, nigdy nie wróciłem
rozczarowany. Oczarowany wracam zawsze.
Ten post nie jest fragmentem przewodnika
po Biebrzańskim Parku Narodowym, ale zachętą, by jechać i zobaczyć samemu. Najlepiej
w maju - jak mawiał Włodzimierz Puchalski - najpiękniejszym miesiącu w roku.