Tym razem porcja fotek ze skrzydlatymi drapieżnikami. Większość
ma charakter dokumentacyjny, a to z kilku powodów. Po pierwsze nie fotografowałem
szponiastych przy gniazdach, bo to mało legalne. Po drugie nie fotografowałem
ich z czatowni, bo na to przyjdzie czas zimą. Pozostawał mi zatem tylko podchód/podjazd,
a to proste niestety nie jest (dwie pierwsze metody zresztą, też nie).
Zwrot „sokoli wzrok” nie wziął się przecież z niczego. Kogo, jak kogo, ale ptaki,
zwłaszcza drapieżne, Natura wyposażyła we wszystkie niemal
atrybuty, niezbędne do stania się mordercą idealnym, w tym w nadwzrok.
Jeżeli przyjrzymy się ptakom drapieżnym,
zauważymy, że w odróżnieniu od np. wróbla jego oczy są nieco bardziej przesunięte
do przodu. Co to daje? Ano dosyć dużo. Wspomniany wróbel widzi monokularnie,
czyli każdym okiem coś innego. Tymczasem taki np. sokół wędrowny potrafi patrzeć binokularnie
czyli stereoskopowo, czyli mniej więcej, tak jak my. Ta umiejętność pozwala mu m.in. na precyzyjne
obliczenie odległości od ofiary i takiż atak.
Kolejną, ważną cechą ptaków drapieżnych jest budowa
ich oka. Konstrukcyjnie przypomina ono teleobiektyw z uwagi na dużą odległość
soczewki od siatkówki. Oczy sokoła wędrownego powiększają obraz 6-krotnie, co
odpowiada mniej więcej obiektywowi o ogniskowej 300 mm. Nie jest to może jakieś
supertele, ale wystarczy, by w chwili rozpoczęcia ataku na np. gołębia grzywacza,
przynajmniej przez chwilę, pozostawał poza zasięgiem jego wzroku.
Albo sępy. Kiedyś zastanawiałem się,
jak to się dzieje, że chwilę po skutecznym ataku lwa, wokół niego i jego
ofiary, wykwita wianuszek zachwyconych takim obrotem sprawy, padlinożerców. Otóż
pomijając fakt, że urocze te stworzenia śledzą czasem naziemne drapieżniki,
źródłem ich sukcesu jest właśnie ponadnormatywny wzrok. Ptaki te krążąc na
pułapie nawet kilku tysięcy metrów, nie tylko ogarniają nim olbrzymią przestrzeń, ale na
dodatek doskonale potrafią odróżnić przepyszne ścierwo, zabitego przed
tygodniem, guźca od porzuconego przez Tuaregów gumowca (o ile oczywiście ci
dumni synowie pustyni chadzają w gumowcach).
Takie przykłady można mnożyć prawie w nieskończoność. Zasadne zatem jest pytanie, co ma zrobić nieszczęsny fotoamator, żeby
mimo wszystko trzaskać portrety szponiastych, bez konieczności wspinania się na
drzewa lub wielogodzinnego czatowania w budach? No cóż. Może liczyć na tzw. fart
lub spróbować pokonać ptaka jego własną bronią, czyli użyć lepszego teleobiektywu.
Problem jednak w tym, że cwany drapol ma sprzęt za darmo, a my musimy za niego słono zapłacić.