O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

wtorek, 28 stycznia 2014

Pochwała miasta.



Ostatnio napisałem, że miast włóczyć się po otwartych terenach, lepiej zajrzeć do lasu lub zostać w Olsztynie. Szczerze powiedziawszy, jeszcze kilka miesięcy temu takie stwierdzenie nie przeszłoby mi przez gardło. Las OK, ale miasto?! Beton, asfalt, samochody, tramwaje…, no nie, tramwajów jeszcze nie mamy, ale całą resztę, jak najbardziej. I gdzie tu szukać przyrody? Ano, okazuje się, że i owszem, przyroda w mieście jednak jest! Może nie w samym centrum, ale na obrzeżach jak najbardziej!
Wiem, że Olsztyn to specyficzne miasto i tego typu rad nie dawałbym np. mieszkańcom Warszawy, chyba że ktoś lubi uganiać się za wiewiórkami po takim, pożal się Babo Pruska, parku Skaryszewskim. W Olsztynie jest inaczej. Fakty? Bardzo proszę! Lesistość w granicach miasta wynosi ponad 21%, podczas gdy w całym woj. mazowieckim – 22%. O tym, jakie są to lasy, może świadczyć choćby to, że już na początku XX w., w mieście utworzono dwa rezerwaty, chroniące śródleśne torfowiska. Wody? Tu rządzimy! Wody powierzchniowe, to ponad 8% miasta, ale w zachodniej części miasta, ten wskaźnik sięga już 40%! Składają się na to trzy (a, jak!) rzeki (Łyna, Wadąg i Kortówka) oraz około 15 jezior („około”, gdyż limnolodzy do tej pory nie doszli w tej sprawie do porozumienia). Ba! Na terenie Olsztyna mamy również byłe jeziora! Tak, tak! Jeszcze w XIX stuleciu mieszkańcy Allenstein mogli zażywać kąpieli w Płocidudze, Fajferku, Motku, Małym Klebarskim, czy Pelnodze. Dziś tych jezior już nie ma, ale ich pozostałości to często niezwykle interesujące użytki ekologiczne. Wystarczy wspomnieć, że w miejscu gdzie kiedyś znajdowała się Płociduga, leżącym przy ruchliwej alei Warszawskiej, regularnie gniazduje bąk, a przez ostatnie 3 lata budował tam swoje gniazda remiz. Zasoby przyrodnicze Olsztyna, można by właściwie wymieniać w nieskończoność, ale to tematy na kolejne posty.
Poniższe zdjęcia zrobiłem w czasie dwóch, dziesięciominutowych pobytów nad jeziorem Krzywym. Teraz woda zamarzła i ptaki wyniosły się w inne miejsce. Czyli, jak zwykle. Mądry Gotkiewicz po szkodzie.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

wtorek, 21 stycznia 2014

W lesie.



Ostatnie tygodnie, po raz któryś, dobitnie pokazały, że szkoda czasu na eksplorację pól i łąk. Cóż zatem robić, żeby mimo wszystko poobcowowywać z przyrodą? Ano iść do lasu lub, o dziwo, zostać w mieście. W sobotę razem z Krzyśkiem M. wybrałem się zatem do Lasu Warmińskiego. To nie do końca moje środowisko, więc dobrze, że był ze mną przewodnik, doskonale znający ten teren. Las Warmiński to, znany głównie grzybiarzom, obszar zaczynający się tam, gdzie na południu kończy się Olsztyn. Z racji na fakt, że przez lata był niedostępny dla zwykłych śmiertelników (wybudowano tam rządowy ośrodek wypoczynkowy), w dużej części zachował naturalny, wręcz puszczański charakter.
Pogoda nie była zdjęciowa, co niestety widać poniżej. Było za to zwierzęco i nie mam tu na myśli naszych wzajemnych relacji z Krzyśkiem, tylko jelenie i dziki. Spotkaliśmy i jedne i drugie, a z tropów zapisanych na śniegu wynikało, że są ich tam setki. Jednak spotkać, a sfotografować to niestety nie zawsze to samo. Jelenie, to duchy lasu. Tak jak one, pojawiają się bezszelestnie i tak samo znikają, pozostawiając fotografującego z palcem zawieszonym bezradnie nad spustem migawki. Z dzikami sprawa ma się trochę inaczej. Kiedy obserwuje się je z bliska, odnosi się wrażenie, że bardziej przypominają wesołą czeredę leśnych pasibrzuchów, aniżeli leśne zjawy. I choć pod względem płochliwości niewiele ustępują jeleniom, można je, mając odpowiednie doświadczenie, podejść.
W najbliższy weekend wracam do Lasu i mam nadzieję, że będzie mi darzył! 

 
 
 
 
 
 
 
 

wtorek, 14 stycznia 2014

Styczniowa Biebrza.



Widziałem bezkresne, śnieżne pustkowia, na których wiatr budował nieregularne linie zasp, a jedyną oznaką życia była, odcinająca się na tle bezchmurnego nieba, czarna sylwetka kruka. Widziałem czarno-białe, skamieniałe od mrozu lasy wśród których, jak duchy, przesuwały się ciemne postacie zwierząt. Widziałem na wpół zamarzniętą rzekę, przecinającą skrzące się w promieniach zachodzącego słońca łąki i był to jeden z tych obrazów, które pamięta się do końca życia. Ale cóż, film dokumentalny o Alasce skończył się, więc spakowałem się i pojechałem nad Biebrzę. Śniegu nie było, lasy nie skamieniały, bo nie miały od czego, no i nie skrzyło się specjalnie. Były za to, typowe raczej dla wczesnej wiosny, rozlewiska i błoto. Ale Dolina, to Dolina, więc nie ma co się obrażać na aurę tylko brać, to co w danej chwili oferuje. I tyle.

 
 
 
  

 

  
 
 
   


 


   

wtorek, 7 stycznia 2014

Niedoceniane.



Zima (o ile to coś za oknem można w ogóle nazywać zimą) to jednak spore wyzwanie dla fotografującego. Prawie nic nie ma. Miejsca, które zachwycały w minionych miesiącach, teraz straszą przeraźliwą pustką. Lasy, łąki, rozlewiska, wszystko to tkwi w jakimś ponurym marazmie. Jedyne zwierzaki, jakie widziałem od czasu powrotu znad Biebrzy to sarny, które spotkałem w drodze do Gdańska. I ten właśnie widok, podsunął mi pomysł na post. Mieszkając w Olsztynie jestem w tej komfortowej sytuacji, że atrakcyjne pod względem przyrodniczym miejsca, zaczynają się właściwie zaraz za moim domem. I być może właśnie dlatego, nie doceniam tego w sposób należyty. Dotarło do mnie, że praktycznie nie bywam nad olsztyńskimi jeziorami i nie interesuję się przebywającym na nich ptactwem. Perkozy dwuczube, łyski, kormorany, śmieszki zawsze traktowałem tak, jak traktuje się deski w pomoście. Są, bo są, ale niekoniecznie trzeba je fotografować. I podobnie rzecz ma się z sarnami. Spotykałem i spotykam je bardzo często, ale rzadko wtedy sięgam po aparat. Zdjęcia poniżej, to praktycznie wszystko co zrobiłem odkąd trzy lata temu wróciłem do fotografii przyrodniczej. Myślę jednak, że pora zmienić to nastawienie, bo kto wie, czy za kilkanaście lat nie będę sobie pluł w brodę, że nie mam zdjęć saren, perkozów i kormoranów, tak jak nie mam zdjęć kuropatw i cietrzewi.