O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

sobota, 28 lutego 2015

Wiosna!

Pojawienie się żurawi, to obok przylotu skowronków i czajek, chyba najważniejszy sygnał, że zaczęła się wiosna. Żurawie, to także gatunek, dzięki któremu wreszcie nie muszę biadolić, jak to źle się dzieje w ptasim świecie. O ile bowiem część przedstawicieli rodzimej awifauny zmniejsza swoją liczebność, o tyle żurawi przybywa i to w całkiem niezłym tempie. W latach 80 ub. w., krajowa populacja liczyła od 1680 do 1830 par. Obecnie to już 15 tys. par, a według danych Monitoringu Flagowych Gatunków Polski, populacja żurawi w przeciągu najbliższej dekady jeszcze się powiększy i to o 30%. Polska to również ważne miejsce w okresie migracji. Szacuje się, że jesienią zatrzymuje się u nas około 100 tys. tych ptaków, co stanowi blisko ¼ całej populacji europejskiej.
No dobrze, ale co właściwie sprawia, że żuraw miast wymierać, czuje się u nas coraz lepiej? Czynników odpowiedzialnych za taki stan rzeczy jest kilka. Pierwszy i najbardziej oczywisty, to czynna ochrona ptaków i, co bardzo istotne, preferowanych przez nich siedlisk. Zdaniem ornitologów takie działania spowodowały, że żurawie stały się mniej płochliwe (tego, to akurat jakoś nie zauważyłem) i coraz bardziej zbliżają się do cywilizacji. Przykładem jest np. gniazdowanie tych ptaków na minibagienkach położonych wśród otwartych przestrzeni uprawnych pól. I tu mamy czynnik kolejny, czyli właśnie wspomniane pola. Dla żurawi takie miejsca, to nic innego, jak suto zastawiony stół. Wiedzą o tym doskonale zwłaszcza rolnicy, dla których te ptaki stają się coraz bardziej poważnym problemem. Nie wiem, na ile jest to prawdą, ale podobno żurawie doskonale wiedzą jaka jest gęstość siewu kukurydzy (70-80 cm) i dzięki temu, idąc tyralierą, potrafią wydłubać spod warstwy gleby nawet do 10% ziarna.
No i wreszcie klimat. W czasach, gdy w Europie mieliśmy jeszcze wszystkie cztery pory roku, żurawie zimowały przede wszystkim na Półwyspie Iberyjskim. Obecnie część stad leci bliżej, czyli do Francji i Niemiec, a niektóre decydują się na pozostanie w kraju. Krótsza podróż, to mniej zagrożeń, czyli większa liczba osobników przeżywa czas migracji. I tyle.

To wszystko powinno cieszyć przede wszystkim nas - Słowian. Pisałem kiedyś o Wyraju, bajecznej krainie położonej na końcu drogi mlecznej, do której na zimę odlatują ptaki. Okazuje się, że nie tylko one. Lecą tam również ludzkie dusze. A jak się tam dostają? W najprostszy z możliwych sposobów. Przyczepiają się po prostu do … piór odlatujących żurawi. 

















sobota, 21 lutego 2015

O lataniu.

Gdy 18 maja 1936 roku statek MS „Stefan Batory” rozpoczął swój dziewiczy rejs z Gdyni do Nowego Jorku, pasażerowie wchodzący na jego pokład wiedzieli, że spędzą na nim od 8 do 9 dni. W XXI wieku podróż samolotem na tej samej trasie trwa od 8 do 9 godzin. Komu zawdzięczamy tak znaczące skrócenie czasu? Oczywiście ptakom! Gdyby nie one, człowiek pewnie by nawet nie pomyślał o lataniu i do dziś tracilibyśmy czas na morskie lub lądowe podróże. To co odróżnia ptaki od reszty zwierzęcego towarzystwa, to właśnie umiejętność latania i żaden nietoperz, polatucha, ani inna latająca wiewiórka tego nie zmienią.
Latanie to, nie wdając się w szczegóły, zmyślne wykorzystywanie dwóch sił – nośnej i ciągu (napędowej). Dzięki tej pierwszej ptaki nie spadają, dzięki tej drugiej poruszają się w wybranym przez siebie kierunku. Oczywiście kluczem do sukcesu jest tu specyficzna budowa ich ciała, ale to akurat większość z nas pamięta z lekcji biologii.
Ci, którym zdarza się obserwować ptaki, zauważyli zapewne, że różne ich gatunki wykorzystują odmienne techniki lotu. Sposób poruszania się w powietrzu, zależy głównie od wielkości/ciężaru ptaka oraz od powierzchni i kształtu skrzydeł. Generalnie ptaki poruszają się wykorzystując dwie podstawowe techniki – szybowania (np. bocian) i lotu aktywnego (np. wróbel). Oprócz tego, że w ogóle latają, ptaki potrafią robić to szybko i na znacznych wysokościach. W tej pierwszej kategorii, rekord należy do sokoła wędrownego, który w locie poziomym osiąga prędkość ok. 80 km/h, ale w nurkującym już 360 km/h (rekord prędkości Formuły 1, to 386 km/h wykręcone przez Juana Montoy`a (McLaren) w 2005 r.). Jeżeli mówimy o wysokości, to prym wiodą tu gęsi tybetańskie, które przelatują (z zapasem) nad Himalajami. Niewiele gorsze są widoczne na zdjęciach łabędzie krzykliwe, które piloci samolotów spotykali na wysokości 8,2 km (tzw. strefa śmierci dla człowieka zaczyna się od 7,5 km). Co tam zresztą gęsi i łabędzie. Nawet malutka zięba, gdy trzeba, potrafi wznieść się na pułap 1000 m.
Jak wspomniałem na początku, pierwsi konstruktorzy maszyn latających skupili swoją uwagę właśnie na ptakach. Pomijając Dedala, zabawę zaczął Leonardo da Vinci, który zaprojektował i skonstruował pierwszy na świecie aparat latający. Niestety test przeprowadzony w 1496 roku zakończył się sromotną porażką ze skutkiem śmiertelnym (ofiarą nie był oczywiści da Vinci, tylko jeden z jego uczniów). Co ciekawe, my również mamy swój wkład w narodziny lotnictwa. Chodzi tu o niejakiego Tytusa Liwiusza Boratiniego. Ten urodzony we Włoszech w 1617 roku fizyk, architekt, geograf itd., itd., po zakończeniu edukacji na uniwersytetach w Padwie i Wenecji, wylądował (!) na dworze polskiego króla Władysława IV. Dzięki mecenatowi monarchy, stworzył machinę latającą (ornitoptera), która podobno wzniosła się w powietrze, pilotowana przez ... kota. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do publikacji Boratiniego pt. "Il volare non e imposible come fin hora universalmente e stato creduto".

Epoka, w której żyjemy, to czas rozkwitu techniki lotniczej. Czy jednak dorównaliśmy ptakom? Absolutnie nie! Owszem, powietrzne wyczyny współczesnych maszyn mogą budzić podziw, ale ten, kto obserwował krogulca polującego na mazurki wie, jak daleko nam jeszcze do ptasiej doskonałości.

















niedziela, 15 lutego 2015

Świat z nami.

Jakiś czas temu, zachęcony recenzją, przeczytałem książkę Alana Weismana „Świat bez nas”. Ogólnie rzecz biorąc, są to spekulacje Autora na temat tego, co stałoby się, gdyby któregoś dnia z powierzchni Ziemi zniknął najbardziej destrukcyjny gatunek zwierzęcia, czyli … my. Zaniepokojonych uspokajam. W tym poście nie mam zamiaru streszczać książki (którą polecam!), ale i tak przyjemnie nie będzie.
Jakoś tak wyszło, że Homo sapiens w toku ewolucji stał się gatunkiem wrednym i samolubnym. Wykończyliśmy naszych kuzynów Neandertalczyków, mamuty, tury, tarpany i prawie pozbyliśmy się bizonów. Nie oszczędziliśmy też ptaków. Spośród wszystkich gatunków, które współistniały z człowiekiem, wymarło 130. Historię ptasiobójstwa, zacząć trzeba by od moa olbrzymiego, jednego z największych ptaków, jakie żyły na naszej (a jakże!) planecie. Jak pisze Weisman, został on wytępiony w ciągu zaledwie dwóch stuleci przez Polinezyjczyków, którzy ok. 1300 roku skolonizowali Nową Zelandię (przy okazji wyginął też orzeł Haasta, dla którego moa był podstawą jadłospisu).
Ci, którzy czytali „Alicję w krainie czarów”, pamiętają zapewne niejakiego dodo - inicjatora Wyścigu Kumotrów. Otóż wspomniany dodo (wł. dront dodo) nie jest postacią wymyśloną przez Carroll`a. To nielotny ptak z rodziny gołębiowatych, zamieszkujący niegdyś wyspę Mauritrius, który został wybity do ostatniego osobnika przez holenderskich żeglarzy w XVII wieku.
Ostatnim z wielu przykładów jest północno-amerykański gołąb wędrowny. W swoim czasie był to najliczniej występujący ptak na Ziemi. Podczas przelotów stada tych ptaków liczące do dwóch miliardów (słownie: dwóch miliardów) osobników, rozciągały się na 480 kilometrów! I? H. Sapiens dał radę. Wykończyliśmy je, co do sztuki, na początku XX w.
A teraz nasze podwórko. Do połowy lat `80 na terenie Polski żył drop, najcięższy na świecie ptak latający. No i co? No i Polak też potrafi! Polowania i kłusownictwo przy intensywnym wsparciu takiegoż rolnictwa, spowodowały, że dziś tych ptaków w naszym kraju już nie ma. Co prawda prowadzone są prace mające na reintrodukcję tego gatunku, ale efektów na razie nie widać.
W czasach współczesnych celowa, ptasia eksterminacja nie ma już miejsca, co jednak nie oznacza że jest dobrze. Nasza cywilizacja i jej wytwory w dalszym ciągu skutecznie zmniejszają ptasią liczebność. Wystarczy wspomnieć linie energetyczne, ekologiczne elektrownie wiatrowe, maszty telefonii komórkowej, szyby w oknach, pozostałości środków ochrony roślin, kwaśne deszcze czy zwykłe drogi. W Stanach Zjednoczonych tylko te ostatnie, w ciągu jednego roku, uszczuplają ptasią populację o blisko 80 milionów osobników. W znacznie mniejszej Polsce rocznie na krajowych drogach ginie około 180 tys. jaskółek dymówek i ponad 8 mln. wróbli!
Wynalazki to jednak nie wszystko. Należy pamiętać również o naszych domowych ulubieńcach. Te również mają sporo na sumieniu. W samym tylko stanie Wisconsin (w Polsce chyba nikt nie prowadził takich badań) koty zabijają do 219 mln. ptaków rocznie!
No dobrze, ale co się zmieni, gdy nas już nie będzie? Zdaniem Weiasmana niewiele. Nas co prawda nie będzie, ale nasza spuścizna pozostanie, i to na długo.
PS. Na zdjęciach zimujące na Warmii krzykliwce. Na szczęście jeszcze nie wybite, nie porażone prądem, nie rozszarpane przez wiatraki, nie rozjechane i nie zjedzone przez koty.