Jak mawiają na przedmieściach Goniądza, mokradła bywają
tajemnicze. I tak właśnie było podczas jednego z naszych, ubiegłorocznych
wyjazdów w Dolinę. Nie pisałem dotąd o tym zdarzeniu, gdyż prawdopodobnie mój
mózg wyparł skutecznie je na tak długo, jak to było możliwe, a poza tym nie było się czym chwalić.
Nigdy nie nocowaliśmy w tym miejscu, bo niby i po co? Ot
grądzik, jakich wiele w okolicy, której specjalnie nie cenię, gdyż
krajobrazowo jest nudna, jak dwunastnica w oliwie z ostatniego tłoczenia. Teren
ten obfituje jednak w łosie i w wilki, więc zaglądamy tam od czasu do czasu,
ale zawsze tylko na chwilę.
Nie pamiętam już, co spowodowało, że postanowiliśmy spędzić
noc akurat na tej mineralnej wysepce, wykwitłej pośród przedwcześnie
zmurszałych łąk? Zapewne chodziło nam o to, żeby być tam o świcie bez robienia
zbędnego zamieszania na co pozwala stworzona (nie chwaląc się) przeze mnie - i
znana już Wam zapewne - filozofia karslipingu.
Tak, czy siak dotarliśmy w to miejsce późnym popołudniem, a
właściwie – żeby być precyzyjnym - wczesnym przedwieczorem. W trymiga
przygotowaliśmy barłóg w bagażniku i zajęliśmy się prozaicznymi, biwakowymi
zajęciami. To znaczy ja zająłem się powyższymi, a Iwona powędrowała hen ku
przyrodzie, by uwiecznić na matrycy kres dnia, gdyż moja żona – nie wiedzieć
czemu – ukochała sobie akurat tę porę doby.
Gros prozaicznych, biwakowych czynności, o których napisałem,
to przede wszystkim rozpalenie ognisko-kuchni oraz przygotowanie koktajlu na
bazie lokalnego destylatu (przepis poniżej), przy czym kolejność zdarzeń bywa
czasem odwrotna.
***
Składniki koktajlu:
Lokalny destylat
Świeża kolendra
Dojrzała limonka
Mięta biebrzańska
Wiosenny sok z młodej brzozy
Lód
Kieliszek
Sposób przyrządzenia koktajlu:
Wyrzuć precz
kolendrę, limonkę, miętę, wiosenny sok oraz lód. Weź butelkę z lokalnym
destylatem, wstrząśnij umiarkowanie energicznie, wlej do kieliszka i wypij tyle, ile uważasz za
stosowne w danej chwili i w danym miejscu (praktyczna porada: zamiast
kieliszka, możesz użyć termokubasa).
***
Wracam jednak do opisywanego zdarzenia. Zajmując się wszystkimi
opisywanymi czynnościami, cały czas miałem nieodparte wrażenie, że nie jestem
sam. Odczucie to było na tyle silne, że obszedłem cały grądzik, ale nikogo
i niczego nie spotkałem. Wróciłem więc do polowego drinkbaru i ponownie
odniosłem wrażenie, że cały czas jestem obserwowany i to w sposób - o ile można to w taki sposób określić - mało przyjazny. Pomyślałem jednak, że to prawdopodobnie skutek przemęczenia i muszę to po prostu zignorować.
I zapewne spróbowałbym to zrobić, gdyby nie to, że chwilę później do obozowiska powróciła dziwnie poddenerwowana Iwona z informacją, że podczas wędrówki po okolicznych łąkach, cały czas wydawało jej się, że ... jest śledzona.
Nigdy, nawet w najgłębszych praczasach, nie czułem się źle w przyrodzie. Nigdy też, podczas naszych wyjazdów, nie zdarzyło nam się porzucić miejsca, które wcześniej upatrzyliśmy sobie na nocleg. Tym razem tak się jednak stało i szczerze mówiąc podjęcie decyzji o zmianie lokalizacji nie zajęło nam zbyt wiele czasu.
Do dziś nie wiem, co się tak na prawdę wydarzyło się na opisywanym grądziku. Faktem jest natomiast, że całkowicie niezależnie od siebie wyczuliśmy obecność czegoś, czemu ewidentnie przeszkadzaliśmy. Po powrocie do Olsztyna zacząłem szukać informacji na temat tego miejsca, ale niczego sensownego nie znalazłem, poza tym, że podczas wojny w tym miejscu znajdował się niemiecki posterunek.
Być może była to, swego rodzaju, partnerska halucynacja wywołana wyjątkowo męczącym dniem, a być może mieszkańcy Goniądza wiedzą coś, czego nie wiemy my.
PS. Nie zaszkodzi podczas czytania:
https://www.youtube.com/watch?v=AEA4jGx3UVk
Być może była to, swego rodzaju, partnerska halucynacja wywołana wyjątkowo męczącym dniem, a być może mieszkańcy Goniądza wiedzą coś, czego nie wiemy my.
PS. Nie zaszkodzi podczas czytania:
https://www.youtube.com/watch?v=AEA4jGx3UVk