Ostatnio
ze względu na poważną kontuzję gŁosiowego kręgosłupa oraz obowiązki pracowe nie bardzo mogliśmy wytarzać
się w terenie. Co prawda nawet, gdyby nie te dwa czynniki, i tak pewnie nie
chciałoby nam się jechać gdzieś o godzinie, może i zimą nieplugawej, ale i tak
wczesnej, bo niby i po co? Po fotki czarno-bure? Po wirusa grypy całus
śmiertelny? Dlatego też ponownie listopadowa szufladka, tym razem z nadełckich
łąk.
Wspomniane
czynniki spowodowały również zmianę naszego nastawienie do Świąt. Co prawda
pewne czynności zostały już poczynione, ale z reszty postanowiliśmy
zrezygnować. Początkowo było nam nawet przykro z tego powodu (Mikołaj, prezenty,
pieczyste z renifera garnirowane soczystą elfiną itp.), ale po przeanalizowaniu
wszystkich aspektów, wszystkich "za i przeciw", doszliśmy do wniosku,
że - koniec końców - nie jest to taki głupi pomysł i to z kilku względów, które
postaram się pokrótce przedstawić poniżej.
Wzgląd
ekologiczny. Nieodłącznym atrybutem
Świąt jest choinka do spółki z karpiem. Jedno i drugie, to - imaginujcie sobie -
żywe stworzenia, które czują, kochają i mają jakieś tam plany życiowe
oczywiście na swoją dendro-ichtiologiczną miarę i posiadane talenta. Niestety,
nawet jeżeli przyjmiemy, że część Polaków hołduje iglakom z plastiku i nie je
ryb, to i tak kilkanaście milionów młodych świerczków i karpików zginie pod
morderczymi ciosami toporów i noży do filetowania. No właśnie. A czy ktoś pomyślał
kiedykolwiek, że gdyby Święta w obecnej postaci obchodzono od czasów takiego
np. Mieszka I, to nie byłoby Puszczy Białowieskiej, zaś karpia moglibyśmy
podziwiać wyłącznie na średniowiecznych, kościelnych freskach? Wydaj się dla mnie (Podlasie!),
że nie! Chronimy rysie, pochylamy się z troską nad cietrzewiem, chuchamy na
foki szare, a jednocześnie pośrednio uczestniczymy w trwającej w plantacjach i
stawach przedświątecznej rzezi niewiniątek.
Wzgląd
ekonomiczny. Nie ma co ukrywać.
Święta kosztują i to krocie. Oczywiście my akurat znamy takie miejsce, gdzie
młodnik świerkowy przegląda się w toni stawu karpiowego, ale kradzieży drzewek
i kłusownictwu rybackiemu mówimy stanowczo - nie w tym roku! Poza tym, Święta
to nie tylko te dwa, wspomniane elementy, ale cała ich wręcz plejada. Buraki,
susz owocowy, łazanki, sałatki jarzynowe, szynki, pasztety z drobiu i z trzody
chlewnej, kiełbasy, garmaż mięsny tudzież rybny i oczywiście hektolitry -
lepszego, niż na co dzień - alkoholu. To także ozdoby choinkowe, stroiki,
światełka, które trzeba kupować co roku, gdyż leniwe, chińskie przedszkolaki obijają
się w robocie i produkują jednorazowy szajs. To sprzątanie mieszkania (prąd,
woda, chemia), pranie odświętnych ubrań (prąd, woda, chemia) oraz - coraz
częściej praktykowane przez Polaków - mycie całego ciała (woda, chemia, a w
szczególnych wypadkach myjka ciśnieniowa typu Karcher i/lub druciana szczotka
do odrdzewiania maszyn rolniczych).
Wzgląd
społeczny. Święta, to czas spotkań z
rodziną, a jak wiadomo z ww. najlepiej wychodzi się na zdjęciach z sali sądowej
lub - w ekstremalnych przypadkach - nad leśnym dołem wypełnionym gaszonym
wapnem. My na szczęście dysponujemy skrajnie nieliczną populacją pokrewnych
(niedługo mamy trafić do Czerwonej Księgi Naczelnych w kategorii vulnerable), więc problem znamy głównie z
opowiadań znajomych, po których szczecina jeży się nam na stopach, tętno
przyśpiesza niczym Golf trójka, a adrenalina wycieka mnam strumieniami z
oczodołów i z ciemiączka. Z chęcią przytoczyłbym kilka z tych opowieści, zwłaszcza
tę o pewnym stryju Antonim, ale po pierwsze ten blog podczytywują również
nieletni, a poza tym o dożywotnio osadzonych wypada podobno mówić wyłącznie
dobrze.
Wzgląd
zdrowotny. Święta - to jak już
wspomniałem - orgia obżarstwa, opilstwa i jednocześnie - mniej lub bardziej rozbuchany
- festiwal nienawiści do genetycznie zbliżonych osobników. To wszystko nie jest
oczywiście obojętne dla naszych organizmów (i tak już wycieńczonych
przedświątecznymi obowiązkami, tudzież karcherem). Wzdęcia, zgagi, nadciśnienie,
kac, rany cięte, kłute i szarpane, depresja, konwulsje, to tylko nieliczne
przykłady tego z czym będziemy się zmagać przez te dwa (z wigilijnym ogonkiem)
dni i to bez fachowej pomocy z zewnątrz, gdyż dostanie się na SOR w okresie truchlenia
mocy jest równie łatwe, jak nurkowanie w Morzu Martwym w kalesonach ze
styropianu.
I to
byłoby na tyle.
Niezależnie
od tego wszystkiego o czym napisałem, życzymy Wam spokojnych, dietetycznych Świąt
bez kłótni, gaszonego wapna, obrażeń na ciele i umyśle i przede wszystkim z
uśmiechem na twarzy!
PS. Jeżeli ktoś jest ciekaw, jak wygląda nasze życie
od tzw. ślepej kuchni zapraszam do bloga Hegemona http://www.swiathegemona.pl/. Nie ograniczajcie się jednak
wyłącznie do postu, który Autor, z jakiegoś nieznanego nam powodu, poświęcił Godgie ... przepraszam Gotkiewiczom,
ale wgryźcie się w niego soczyście (w blog, a nie w Autora), gdyż naprawdę
warto, ponieważ pełen jest niebanalnych, bardzo mądrych i ciekawych tekstów oraz setek profesjonalnych
fotografii.
PS.2. Jeżdżenie po gŁosinych lekarzach wymaga czasu, więc wybaczcie niepunktualność w odpowiedziach i w komentarzach.