O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

piątek, 26 sierpnia 2016

Krótki Miedzypost, czyli Przedrykowisko.


Tym razem zwięźle, jak na międzypost przystało. Ponieważ fotografią przyrodniczą zajmujemy się wyłącznie amatorsko i nie możemy poświęcić jej tyle czasu, ile byśmy chcieli, musimy rozważnie planować kolejne wyjścia w teren. Najczęściej naszą uwagę przykuwają tereny otwarte - łąki, rozlewiska i mokradła. Wynika to przede wszystkim z faktu, że możemy tam spotkać relatywnie najwięcej gatunków. Od czasu do czasu zaglądamy również do lasów. Co prawda, te ostatnie interesują nas w zdecydowanie mniejszym stopniu, ale jest pewien wyjątek, który powoduje, że rzucamy wszystko i ruszamy między drzewa. Zapewne domyśliliście się bez trudu, że chodzi o rykowisko. Ci z Was, którzy uczestniczyli w tym niesamowitym misterium, dokładnie wiedzą o czym piszę. Tym, którzy jeszcze tego nie dostąpili, napiszę krótko - zróbcie to tej jesieni! Co prawda  najciekawsza część rykowiska jest jeszcze przed nami, ale pierwsze symptomy tej perły w koronie jesieni, są już coraz bardziej widoczne.
W tym roku, tak jak w ubiegłym, postaramy się śledzić poczynania jeleni na Warmii, ale także poza nią. Mamy nadzieję, że pogoda dopisze, grzybiarze odejdą, rajski Paweł odnajdzie zaginiony, magiczny repelent, a byki napompują się testosteronem po same róże.

PS. Tym z was, którzy chcieliby posłuchać, jak ryczą warmińskie byki, chętnie podpowiemy, gdzie najłatwiej znaleźć je w okolicach Olsztyna.




środa, 24 sierpnia 2016

O zwierzętach dobrych i złych.


Od czasu do czasu lubię poszperać w starych wydawnictwach. Oczywiście nie posiadam biblioteki na wzór Eco, ale na szczęście w sieci jest coraz więcej bibliotek cyfrowych, w których można znaleźć skany prawdziwych perełek.
         Tym razem natrafiłem na zacną pozycję autorstwa nieocenionego Zygmunta Glogera, pt. Zabobony i mniemania ludu nadnarwiańskiego tyczące ptaków, płazów i owadów. Niewielka ta książeczka, to jeden z efektów studiów antropologicznych, prowadzonych przez Autora na Podlasiu w latach 1865-1875.
Jak wynika z lektury, dzielny lud znad Narwi nie dzielił zwierzaków na te dobre i na te złe, gdyż nie było to takie proste. Weźmy na początek drób domowy. Pianie koguta w nocy było dobrym znakiem, gdyż - co oczywiste - odbierało moc diabłu. Z drugiej jednak strony było powszechnie wiadomym, że czarcia moc wpływała pozytywnie na poziom produkcji nieśnej miejscowych kur. Tu jednak pojawiał się mały problem, gdyż rogaty głupi nie był i za friko mocą nie szastał. Jedynym rozwiązaniem była więc łapówka. Dlatego właśnie, jedna ze znanych Glogerowi znawczyń agrobiznesu, „corocznie gotowała cichaczem tłustą jajecznicę z połowy kopy jaj i w nocy stawiała (…) na słupie od wrot”. Widziano potem, jak „szatan przybywał w postaci psa czarnego i przysmak chciwie pożerał”.
Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku jaskółek i kukułek. Te pierwsze likwidowały dokuczliwe owady (czyli dobrze), ale wystarczyło, że przeleciały nad krową i ta natychmiast dawała mleko z krwią (czyli źle). Kukułka działała podobnie. Z jednej strony informowała o terminie zamążpójścia, czyli chyba dobrze. Z drugiej jednak wystarczyło, żeby przestała kukać w trakcie recytowania zwyczajowego wierszyka i chciwa chłopa panna miała przechlapane. W najlepszym przypadku groziło jej staropanieństwo, a w najgorszym – śmierć! Dodatkowo kukułka negatywnie wpływała na plonowanie leszczyny (gdy zakukała przed pojawieniem się liści na drzewach – można było zapomnieć o orzechówce) oraz na stan zdrowotny rogacizny. Wiadomym było, że gdy „kukawka zakukała” nad krową, bydlę w trymiga zapadało na jakieś choróbstwo i często opuszczało ziemski padół.
Wyłącznie w samych superlatywach wypowiadano się nad Narwią o bąku (ptaku!). W XXI w. o cenach na rynkach produktów rolno-spożywczych decyduje cała masa czynników o charakterze makro- i mikroekonomicznym. W opisywanych przez Glogera czasach nie zawracano sobie jednak głowy takimi bzdurami. Doświadczony, XIX-wieczny makler nie bawił się w żadne analizy, tylko w letni wieczór maszerował na skraj trzcinowiska i nasłuchiwał buczenia bąka. Liczba bucznięć (nie mam pojęcia, jak to nazwać) oznaczała bowiem cenę (w złotych), jaką osiągnie pod koniec roku „ćwirć” korca zboża, czyli 32 litry ziarna!
Pozytywnymi stworzeniami były także ropuchy i muchy. Te pierwsze w czasie suszy przywoływały deszcz (wystarczyło przywiązać je za nogi przy płocie i spokojnie zaczekać na zadziałanie ropuszej mocy), a ich mocz łączył na powrót „rozsiekane w kawałki jaszczurki” (swoją drogą nieźle się wtedy na tym Podlasiu zabawiano). Muchy wykorzystywano natomiast do leczenia jęczmienia na oku. W tym celu trzeba było „rozdartą” muchę położyć „w przeciwne ucho” i narośl znikała. O dziwo sympatią darzono również pająki ("gdy pająk po kim łazi, dobra dla tej osoby wróżba"), a nawet węże, których "zabijać nie godzi się, tak jak wszelkich gadów niejadowitych" (chodziło chyba o zaskrońce). Nie lubiano za to niedźwiedzi, gdyż „jeżeli niedźwiadek uroni mocz swój na ciało ludzkie, to będzie się ono padać, czyli jątrzyć”. Tak na marginesie, szkoda, że Gloger nie podał genezy tego twierdzenia, gdyż w XIX wieku miśków nad Narwią, nie było.
Nie chcę przedłużać, więc kończę pierwszą część tej opowieści. Mam jednak pewną propozycję. Chciałbym Was mianowicie zachęcić do przeprowadzenia ciekawego eksperymentu naukowego, dzięki któremu dowiecie się, skąd na świecie biorą się pchły. Zainteresowani? No to świetnie! Musicie teraz zaopatrzyć się w butelkę, trociny oraz wypić kilka piw (w ostateczności może być mleko). Już? To teraz wsypcie trociny do butelki, hojnie polejcie je moczem i starannie zakorkujcie. Teraz wystarczy już tylko zakopać flaszkę w ziemi i „po kilku dniach odkopana zawierać będzie moc pcheł”.
Zachęcam, żebyście otworzyli butelkę podczas jakiejś rodzinnej uroczystości. Gwarantuję, że śmiechom i żartom nie będzie końca, a Wy staniecie się prawdziwą gwiazdą wieczoru!












niedziela, 21 sierpnia 2016

E=mc2, czyli Dam pracę!


Ten post jest apelem o pomoc w pewnej, ważnej dla mnie kwestii. Jeżeli ktoś z Was posiada wiedzę z zakresu fizyki, jest kreatywny, głodny sukcesów i ma ochotę na udział w epokowym eksperymencie-projekcie, zapraszam do współpracy.
Zacznę od tego, że przedwczoraj w godzinach porannych, dotarło do mnie, że w dziedzinie nauk ścisłych plasuję się gdzieś pomiędzy zdolnym szympansem, a absolwentem gimnazjum, czyli - bądźmy szczerzy - nie za wysoko. Dlatego potrzebuję pomocy fachowców, gdyż wspomniany na wstępie eksperyment dotyczy podróżowania w czasie, a więc mieści się niestety w ww. naukach. Zapewne zastanawiacie się, po co mi jest to potrzebne? Przede wszystkim chciałbym Was uspokoić, że nie dążę do wzniecenia historycznego zamętu, ani też nie mam zamiaru zapełnić lodówki stekami ze zwierząt obecnie kopalnych. Sprawa jest zdecydowanie bardziej poważna, więc może od razu przejdę do tzw. meritum.
Podczas ostatniego tygodnia zajęliśmy się przygotowaniami do zbliżającego się szczytu migracyjnego ptaków oraz rykowiska. Bardzo szybko okazało się jednak, że w tym roku to zadanie nie będzie takie proste. Podstawowy problem, to właśnie wspomniany czas (oraz dodatkowo przestrzeń). Być może brzmi to skomplikowanie, ale niczym skomplikowanym nie jest. Przekładając to na ludzki, chodzi o to, że w TYM SAMYM CZASIE, w RÓŻNYCH PRZESTRZENIACH dzieją się RÓŻNE RZECZY, czyli innymi słowy, 5 rano to najlepsza pora na fotografowanie żurawi w punkcie A i jednocześnie wymarzony czas na fotografowanie jeleni w punkcie B. I tu właśnie dochodzimy do sedna mojego projektu. Ogólnie rzecz ujmując, polega on na tym, żeby o wschodzie słońca pstryknąć żurawie, następnie szybciutko cofnąć się w czasie i dokładnie o tej samej porze … pstryknąć jelenie. Proste? Proste!
Jak sami widzicie, najważniejszy i jednocześnie najtrudniejszy etap, czyli przygotowanie wstępnych założeń teoretycznych, mam już za sobą. Do Was należałaby ta łatwiejsza część, czyli rozkminienie (że się tak naukowo wyrażę), o co dokładnie chodzi w tej całej teorii względności, a następnie zbudowanie wehikułu. Proste? Proste!
Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli, wszyscy będziemy zadowoleni. Ja zdobędę wymarzone zdjęcia i sławę, a Wy … A Wy będziecie mieli szansę na dalszą pracę w młodym zespole, umowę na czas nieokreślony, atrakcyjne wynagrodzenie (uzależnione od wyników), możliwość rozwoju i awansu, nielimitowany czas pracy, telefon służbowy oraz podstawowy pakiet socjalny. Żyć, nie umierać!

















wtorek, 16 sierpnia 2016

Alfabet fotografa przyrody.


(A)aa zdecydowanie sprzedam … – końcowy rezultat nieprzemyślanego zaangażowania się w fotografię przyrodniczą.
(Ą) – jedna z liter składających się na (podobno niepoprawną) nazwę dużego, białego ptaka zamieszkującego m.in. stawy miejskie.
(B)urak cukrowy – roślina wyhodowana z myślą o produkcji alkoholu, często używana jako przynęta na dziki i jelenie.
(C)yk – jedna z najważniejszych onomatopej fotograficznych.
(Ć)ma – motyl nocny lub osoba, z którą możemy pogadać o fotografii przyrodniczej. W barze. O trzeciej nad ranem. Za drinka.
(D)zik – stworzenie, za którym w lesie wiejskim trzeba się nielicho nałazić, a które w lesie miejskim samo Was znajdzie i zawłaszczy Wasze dyskontowe zakupy.
(E)mancypacja – zjawisko, dzięki któremu kobiety zamieniły kuchnie na czatownie, a w handlu pojawiły się gumowce w rozmiarach mniejszych od 40.
(Ę)si – informacja od partnera z czatowni, że musi wyjść na zewnątrz za tzw. potrzebą.
(F) – międzynarodowy symbol przysłony czyli, za przeproszeniem, dziury w obiektywie.
(G)AZ/Gazik – jedyny samochód terenowy, który sprawdzi się we wszystkich warunkach. No prawie wszystkich, gdyż jak mawia przysłowie „im lepsza terenówka, tym dalej musi jechać traktor, żeby ją wyciągnąć
(H)yc – fachowe określanie sposobu poruszania się sarnowatych.
(I)nicjacja – przypadkowo pstryknięta fotka (np. gołębia w parku), która zmieni Wasze życie, albo w niekończącą się przygodę, albo w takież piekło.
(J)utro – często spotykane określenie terminu wyjścia w teren.
(K)onfabulacja – drugie imię większości fotografów przyrody, wędkarzy, myśliwych i chorobliwie nieśmiałych seksoholików.
(L)ato – najgorsza pora roku dla fotografujących. Aparat z teleobiektywem można w zasadzie powiesić na kołku, chyba że mieszkamy nad morzem lub w mieście sanatoryjnym i dorabiamy szantażerką.
(Ł)omo – aparat fotograficznych do tzw. zdjęć artystycznych. Do innych (w tym przyrodniczych) niestety kompletnie się nie nadaje.
(M)azury – nie Warmia!
(N)iziurski Edmund – raczej nie fotografował przyrody, ale napisał najlepsze książki dla młodzieży, jakie kiedykolwiek powstały.
(Ń) – ostatnia litera w nazwie jednego z przedstawicieli jeleniowatych. Wytężcie umysły i spróbujecie odgadnąć, którego?
(O)biektyw – patrz: Teleobiektyw
(Ó)semka – cyfra większa od siódemki, ale za to zdecydowanie mniejsza od dziewiątki. Ten matematyczny paradoks nie ma być może większego związku z fotografią przyrodniczą, ale … sami spróbujcie wymyśleć coś na „Ó”.
(P)stryk – patrz: Cyk
(P)ogoda – coś, co fotograf przyrody sprawdza zdecydowanie częściej, niż progres cięciwy rumienia po ukąszeniu przez kleszcza.
(R)osół – ciepły, tłusty płyn, który powinien znajdować się w termosie podczas każdej, zimowej wyprawy fotograficznej. Ale zwykle się nie znajduje.
(S)tatyw – urządzenie konstrukcyjnie tylko nieco bardziej skomplikowane od cepa, ale cenowo dorównujące nowoczesnej młocarni.
(Ś)wit – ulubiona pora dnia każdego bez wyjątku miłośnika przyrody, pod warunkiem, że mamy grudzień.
(T)eleobiektyw – patrz: Obiektyw
(U)biór maskujący – strój specjalnie zaprojektowany na zloty fotografów przyrody i do zdjęć profilowych na FB.
(W)odery – idealne obuwie na terenach konsekwentnie podmokłych. Na terenach suchych idealny rekwizyt w amatorskich inscenizacjach prozy Alexandre`a Dumasa.
(X)ylometazolin – preparat przydatny po kilku godzinach spędzonych w czatowni wypełnionej wodą lub na łące wypełnionej alergenami.
(Y)eti – marzenie fotografów-himalaistów. Przez zawodowych ślusarzy często mylony z Yale.
(Z)asiadka – jedna z metod stosowanych w fotografii przyrodniczej. Polega na przycupnięciu na stołeczku/pieńku w miejscu, w którym teoretycznie powinna znajdować się zwierzyna i tępym wpatrywaniu się w przeraźliwie pustą przestrzeń.
(Ź)dźbło – belka, która wlezie Wam w obiektyw w chwili, gdy szykujecie się do foty życia.
(Ż)ycie – fotografia przyrodnicza.













środa, 10 sierpnia 2016

Wspomnienia z terenu.


       Jak pewnie zauważyliście, prawie nigdy nie piszę o tym, jak powstają nasze fotki, jak wyglądał nasz dzień zdjęciowy itp. Postanowiłem to jednak zmienić i zamiast pisać o bzdurach od tej pory będę koncentrował się na przedstawieniu Wam naszych zmagań z przyrodą oraz towarzyszącym im przemyśleniom, emocjom, refleksjom, wzruszeniom i - przede wszystkim - marzeniom. Pozwólcie zatem, że zacznę od opowieści o naszej ostatniej wyprawie do pewnego, mrocznego lasu.
       Ponieważ postanowiliśmy, że w teren wyjedziemy jeszcze nocą, nastawiłem budzik na 2.00. Na pewno zainteresuje Was, że kupiłem go tydzień te ... - nie, przepraszam - półtora tygodnia temu w jednym z olsztyńskich hipermarketów za 18,99 zł, czyli niedrogo. Ma prostokątny kształt, jest srebrny i może być zasilany zarówno z sieci, jak też za pomocą pojedynczej baterii 3R12. Bezsprzecznie jego najważniejszą zaletą jest duży wyświetlacz, co ma olbrzymie znaczenie dla kogoś kto, tak jak ja, używa okularów do czytania. Dodam jeszcze, że oprócz funkcji budzenia, urządzenie to posiada również datownik (pokazujący rok i dzień) oraz termometr.
       Tak więc, jak już wspomniałem, nastawiłem budzik na 2.00, ale także na 2.05 i 2.10. Robimy tak zawsze, bojąc się, że pierwszy sygnał prześpimy. Dodatkowo ustawiliśmy alarm w trzech telefonach komórkowych (jednym zwykłym i dwóch smartfonach). Nie chcieliśmy jednak, żeby dublowały się z budzikiem, dlatego też pierwszy telefon ustawiliśmy na 2.01, drugi na 2.06, zaś trzeci na 2.11. Ponieważ wstawanie w środku nocy zwykle sprawia nam problemy, na wszelki wypadek w każdym z telefonów, ustawiliśmy alarmy dodatkowe. W pierwszym telefonie była to 2.03, w drugim – 2.07, a w trzecim – 2.09. Zastanawialiśmy się nawet nad włączeniem trzeciego alarmu (posiadane przez nas telefony, na szczęście, mają taką opcję), ale doszliśmy do wniosku, że dwa pierwsze (plus budzik) powinny nas obudzić.
       I to w zasadzie cała historia. Jeżeli choć trochę Was zainteresowała, napiszcie o tym w komentarzach, a ja w kolejnych postach ponownie zabiorę Was w fascynującą podróż po tajemniczym świecie przyrody.