Ostatnio jeden ze znajomych powiedział mi, że
jego 7-letnia córka interesuje się ptakami i niestety wygląda na to, że nie
jest to tylko dziecięca, tymczasówka. No to – pomyślałem – masz chłopie poważny
kłopot!
Wszyscy
doskonale wiemy, że grzeczne i kochające rodziców dzieci powinny skupiać się
tylko i wyłącznie tym, co za jakiś czas przyniesie wymierne korzyści
materialne! Takie pożyteczne zainteresowania zamieniają się z czasem w intratną
profesję, dzięki której dziecko wspomoże ojca, gdy okaże się, że emerytura plus
dochody z fordanserki wystarczają temu czcigodnemu starcowi tylko do trzeciego,
tego samego miesiąca. I właśnie dlatego bardziej kochamy dzieci interesujące
się notariatem, estetyczną chirurgią plastyczną, gazownictwem łupkowym, piłką nożną (w
hiszpańskim klubie, a nie na podwórku) czy hurtowym handlem czymkolwiek. Bądźmy szczerzy! To są właśnie te wspomniane, pożyteczne hobby, a nie obserwacja jakiś tam durnych ptaków,
po której można mieć co najwyżej odciski w oczodołach!
Dlatego jeżeli podczas spaceru zauważycie,
że dziecko z zaciekawieniem przygląda się gołębiom, mazurkom, sikorkom itp. i,
na domiar złego, zaczyna zadawać pytania – reagujcie natychmiast! To na
szczęście dopiero początek choroby, więc istnieje szansa na zwalczenie wirusa. Najważniejsze
to, jak najszybsze, odseparowanie gówniarza od ptaków, co jednak, że nie jest
takie proste, gdyż w Polsce awifauna jest praktycznie wszędzie. To, jak do tego
podejdziecie, zależy od, posiadanych przez Was, środków finansowych.
Jeżeli jesteście obrzydliwie zamożni, sprawa jest stosunkowo prosta. Szybka
lobotomia w jakimś wschodnioazjatyckim, chirurgicznym raju i po ornitologicznym
kłopocie. Zakładam jednak, że nie jesteście milionerami, ale coś tam macie
odłożone, więc też nie jest źle. Zawsze możecie wysłać dziecko do szkoły z
internatem na jakiejś bezptasiej wyspie i liczyć na to, że po jakimś czasie ptaki
wyfruną mu z głowy.
Co jednak zrobić, gdy Wasza pensja jest, jaka jest i żadne operacje i wyjazdy nie wchodzą w grę? No cóż. Możecie spróbować bicia, ale to raczej nie przynosi pożądanych rezultatów, a na dodatek dzieciak może oddać. Uważajcie też na „życzliwych” znajomych, którzy będą doradzać Wam wizytę u psychologa. Musicie bowiem pamiętać, że większość tych, tzw. „terapeutów” wmówi dziecku, że to wszystko Wasza wina, więc po kilku sesjach z takim szarlatanem, raczej nie macie co liczyć na dofinansowanie w przyszłości zakupu kleju do protez.
Co jednak zrobić, gdy Wasza pensja jest, jaka jest i żadne operacje i wyjazdy nie wchodzą w grę? No cóż. Możecie spróbować bicia, ale to raczej nie przynosi pożądanych rezultatów, a na dodatek dzieciak może oddać. Uważajcie też na „życzliwych” znajomych, którzy będą doradzać Wam wizytę u psychologa. Musicie bowiem pamiętać, że większość tych, tzw. „terapeutów” wmówi dziecku, że to wszystko Wasza wina, więc po kilku sesjach z takim szarlatanem, raczej nie macie co liczyć na dofinansowanie w przyszłości zakupu kleju do protez.
Jeżeli zatem nie macie
pieniędzy, nie realizujecie się w biciu i nie ufacie psychologom, to nie
pozostaje Wam nic innego, jak pogodzić się z losem i zaakceptować nieszczęście,
które na Was spadło. A jak już to zrobicie, to ... postarajcie się przynajmniej, żeby
dziecko przeistoczyło się w ornitologa z prawdziwego zdarzenia!
I właśnie teraz, po tym krótkim wstępie,
chciałbym przejść do meritum, czyli do wnikliwego omówienia tytułowych przewodników do
rozpoznawania ptaków.
Nie oszukujmy się. Jeżeli ktoś chce zostać skutecznym
ptakolubem, musi posiadać takie coś w swojej domowej biblioteczce. Problem
jednak w tym, że większość tego typu wydawnictw nie jest warta nawet i pół funta zajęczych kłaków.
Dotyczy to zwłaszcza książek, w których nie ma ilustracji, a jedynie - zdjęcia.
Moim zdaniem jedyne (polskojęzyczne) i godne
polecenia przewodniki, to te poniżej. Są wśród nich pozycje starsze i te
najbardziej aktualne. I jedne i drugie są (według mnie oczywiście) dobre, więc jeżeli
potomek do tej pory jeszcze nie zmądrzał (a Wy nie wygraliście w gry liczbowe)
- kupcie mu któryś z nich!
Samiec sarny trzcinowej.
Łabędzie nieme.
Dzierzba gąsiorek.
Warmińska Myszka Miki (wersja fit).
Po prostu zając.
Mam wszystkie wyżej wymienione. Oprócz jednej. Rozumiem, że nakład wyczerpany, ale koleżance odmówisz? ;-) Chociaż ja nie lubię gotować...
OdpowiedzUsuńCzyli półszacun (gdyż nie masz najważniejszej pozycji)!:)Pewnie, że nie odmówię!
OdpowiedzUsuńTeż byłbym zainteresowany tą pozycją szanowanego w kręgach terenowych foto przyrodników i kucharzy autora :))) Swoją młodszą córkę już zaraziłem tym hobby i teraz nie wiem co robić. Ratuj kolego w tobie jedyna nadzieja ;)))
OdpowiedzUsuńDa się zrobić, choć nie będzie to łatwe. Miałem oczywiście na myśli książkę, a nie wyleczenie dziecka z głupot:)
UsuńNo ja inaczej ja nie pomyślałem. Na to drugie już szykuję skórzany pas,broń boże na córkę,siebie będę lał za to że zaraziłem ją tym niezdrowym hobby ;)))
UsuńSiebie szkoda! Żonę zlej, że Cię nie powstrzymała!
UsuńO i to jest myśl,kolego :))) Wiedziałem że na Ciebie można liczyć,w razie czego w sądzie na rozprawie rozwodowej też potwierdzisz tą wersję o biciu ;)))
UsuńObowiązkowo! Możesz być pewien, że po moim wystąpieniu sędzia się popłacze, a potem nas adoptuje:)
UsuńZe zniechęcaniem doradzałabym ptaszeńce, że od samego patrzenia mogą człowieka, a tym bardziej dziecko obleźć :)) Tak myślałam, że kiedyś wpadniesz na pomysł wydania nie jednej a serii książek ornitokucharskich, bo na wróblowatych przecież nie poprzestaniesz.
OdpowiedzUsuńNie znam, ale sprawdzę, co to za gadzina! Pewnie, że nie! Tyle tego smacznego po łąkach i lasach fruwa:)
UsuńPrzepraszam, to są ptaszyńce, a nie... Kolega lekwet idąc pod stadem kawek zawsze rozkładał parasol mówiąc,że to dla osłony przed ptaszyńcami.
UsuńLekwet powiadasz? Czyli profesję wybrali mu chyba rodzice, bo raczej nie on sam, sądząc z poziomu zaprzyjaźnienia z przyrodą:)
UsuńPrzepraszam ale ja się pozachwycam samymi fotografiami. Są powalające. Masz pan dar, panie Wojtku, większość z tych zdjęć mogłoby spokojnie zawisnąć na mojej ścianie :) I jeszcze jedno, bardzo gratuluję publikacji. Nie wiedziałam i nie widziałam poradnika :)Ale mam nadzieję, że trafi w moje ręce i będę z zachwytem przeglądać strony. :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, ale chyba przesadzasz:) To był wyjątkowy przedwieczór i wystarczyło tylko popstrykać. PS. Też mam taką nadzieję:)
UsuńNo to czeka mnie zakup, akurat nie dla dzieci (bo one "myślą" kategoriami CS i LOL, a tam raczej ptactwa nie ma, a co gorsza perspektyw robienia na tym szmalu też). Liczę na dedykację.
OdpowiedzUsuńPtactwa może i nie ma, ale szmal chyba bywa i to nie mały:) Trzeba tylko być Azjtą i bogata przyszłość czeka otworem. PS. Będzie:)
UsuńO szmalu też słyszałam i to chyba nie były żadne plotki.
UsuńProszę bardzo: http://joemonster.org/art/36838/Bycie_e_sportowcem_moze_sie_oplacic_oni_sa_najlepszym_dowodem
UsuńTen zając ma podejrzane spojrzenie... ale może to tylko moje wrażenie. Co do samych poradników, wychodzę z założenia że prawdziwy pasjonat zawsze znajdzie dostęp do rzetelnej wiedzy. Choćby miał siedzieć w ciasnej piwnicznej bibliotece :)
OdpowiedzUsuńKinga
http://wolne-przestrzenie.blogspot.com/
Jak to zając:) Zawsze coś knuje! Oczywiście masz rację z małym zastrzeżeniem, że w piwnicznej bibliotece raczej trudno o ptasią różnorodność gatunkową:)
UsuńJa też najbardziej zachwyciłam się książką wydaną przez Wydawnictwo Ornitologiczne i Kulinarne szczególnie, że lubię gotować, a mój kot zawsze coś z wróblowatych do domu przyniesie. Fajnie jest też zainteresować dziecko zębami, dziecko-stomatolog to skarb.
OdpowiedzUsuńCzyli nie musisz nawet wychodzić z domu! Kot przynosi, Ty gotujesz, Małżonek spożywa i wszyscy są szczęśliwi (poza wróblowatym):) PS. Zęby, jak najbardziej!
UsuńPo tej serii zachwytów ja zajmę się konstruktywną krytyką. Nie uważam za potrzebne wydawania książki o przyrządzaniu wróblowatych - są na to zbyt małe i kościste. O wiele bardziej potrzebna naszemu społeczeństwu jest choćby książka o przyrządzaniu pelikanowatych na przykład. Bardzo pożyteczny wpis. Sam na każdą fotowyprawę noszę ze sobą "Kodeks postępowania cywilnego" i wręczam go każdemu dziecku wykazującemu zainteresowania przyrodnicze. Miodowe klimaty na zdjęciach świetne, a z książek mam Jonssona - jest niezastąpiony.
OdpowiedzUsuńMoja żona dziękuj Ci za ten krytyczny głos (nomen omen)! Dzięki niemu przestałem gwiazdorzyć, przegnałem fanki koczujące na balkonie i porzuciłem noszenie futer i platynowej biżuterii:) PS. Jako patriota wielbię Siwka, ale jako ptakolub też stawiam na Jonssona.
UsuńO, i tu jest ten, co się wykąpał ;-).
OdpowiedzUsuńMiałam w dzieciństwie mnóstwo podobnych poradników i atlasów, tyle, że na każdej ze stron widniał pies albo kot. Z ptakami nie dostałam ani jednego, stąd braki w edukacji w tym zakresie są dość zauważalne. Ale powoli i z nimi się zapoznaję. Jeśli mi jakiś wpadnie w kadr, od razu sprawdzam, któż to taki.
Ja początkowo, z uwagi na profesję rodziców, miałem poradniki z zakresu torfoznawstwa, ale później na szczęście trafił w moje ręce Sokołowski:)PS. "Od razu sprawdzanie", to jedyna metoda na zapamiętanie ptaków i nie tylko!
UsuńWojciechu, to chyba twój znak rozpoznawczy. Prześmiewcze teksty i zdjęcia romantyczne do bólu.
OdpowiedzUsuńJak kiedyś spróbowałem być romantyczny tekstowo (wojciechgotkiewicz.blogspot.com/2015/09/jak-nie-zostaem-poeta.html), to mnie wyśmiano i wręcz wdeptano w torf gumofilcem krytyki! Od tego czasu romantyczne teksty pisuję wyłącznie do tajnego sztambuczka!
UsuńO i teraz wiem na co polować w przyszłości ppo różnych antykwariatach. Sztambuczek tajny WG
UsuńNic z tego! Sztambuczek zostanie rytualnie spalony na stosie pogrzebowym wraz ze mną, Skodą i wiernym psem bojowym(jeżeli kiedykolwiek będę miał wiernego psa bojowego - ma się rozumieć)!
UsuńZapomniałeś jeszcze o toporze wojennym i żonie wraz z dworkami.
UsuńTopór sprzedałem dawno temu, a żona i dwórki oświadczyły, że nie dadzą się spalić za mniej, niż 1500 euro na łeb(+ VAT oczywiście)!
UsuńŚwietne światło, złote zdjęcia :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDzięki Marcin:) To jeden z nielicznych dni z takim światłem. Pozostałe, to tragedia.
Usuń