Od czasu do czasu lubię poszperać w
starych wydawnictwach. Oczywiście nie posiadam biblioteki na wzór Eco, ale na
szczęście w sieci jest coraz więcej bibliotek cyfrowych, w których można
znaleźć skany prawdziwych perełek.
Tym
razem natrafiłem na zacną pozycję autorstwa nieocenionego Zygmunta Glogera,
pt. „Zabobony i mniemania ludu
nadnarwiańskiego tyczące ptaków, płazów i owadów”. Niewielka ta książeczka,
to jeden z efektów studiów antropologicznych, prowadzonych przez Autora na Podlasiu w latach
1865-1875.
Jak wynika z lektury, dzielny lud znad Narwi nie dzielił
zwierzaków na te dobre i na te złe, gdyż nie było to takie proste. Weźmy na początek drób domowy. Pianie koguta w nocy było dobrym znakiem, gdyż - co
oczywiste - odbierało moc diabłu. Z drugiej jednak strony było powszechnie
wiadomym, że czarcia moc wpływała pozytywnie na poziom produkcji nieśnej miejscowych kur. Tu jednak pojawiał się mały problem, gdyż rogaty głupi nie
był i za friko mocą nie szastał. Jedynym rozwiązaniem była więc łapówka. Dlatego właśnie, jedna
ze znanych Glogerowi znawczyń agrobiznesu, „corocznie gotowała cichaczem tłustą jajecznicę z połowy kopy jaj i w
nocy stawiała (…) na słupie od wrot”. Widziano potem, jak „szatan przybywał w postaci psa czarnego i
przysmak chciwie pożerał”.
Podobna sytuacja miała miejsce w
przypadku jaskółek i kukułek. Te pierwsze likwidowały
dokuczliwe owady (czyli dobrze), ale wystarczyło, że przeleciały nad krową i ta natychmiast
dawała mleko z krwią (czyli źle). Kukułka działała podobnie. Z jednej strony
informowała o terminie zamążpójścia, czyli chyba dobrze. Z drugiej jednak wystarczyło, żeby przestała
kukać w trakcie recytowania zwyczajowego wierszyka i chciwa chłopa panna miała przechlapane. W najlepszym
przypadku groziło jej staropanieństwo, a w najgorszym – śmierć! Dodatkowo
kukułka negatywnie wpływała na plonowanie leszczyny (gdy zakukała przed pojawieniem
się liści na drzewach – można było zapomnieć o orzechówce) oraz na stan
zdrowotny rogacizny. Wiadomym było, że gdy „kukawka zakukała” nad krową, bydlę w trymiga zapadało na jakieś
choróbstwo i często opuszczało ziemski padół.
Wyłącznie w samych superlatywach wypowiadano się nad Narwią o bąku (ptaku!). W XXI w. o cenach na rynkach produktów
rolno-spożywczych decyduje cała masa czynników o charakterze makro- i
mikroekonomicznym. W opisywanych przez Glogera czasach nie zawracano sobie jednak głowy takimi
bzdurami. Doświadczony, XIX-wieczny makler nie bawił się w żadne analizy, tylko w letni wieczór maszerował na skraj trzcinowiska
i nasłuchiwał buczenia bąka.
Liczba bucznięć (nie mam pojęcia, jak to nazwać) oznaczała bowiem cenę (w złotych), jaką osiągnie pod koniec
roku „ćwirć” korca zboża, czyli 32
litry ziarna!
Pozytywnymi stworzeniami były także ropuchy i muchy. Te pierwsze w czasie suszy przywoływały deszcz (wystarczyło przywiązać
je za nogi przy płocie i spokojnie zaczekać na zadziałanie ropuszej mocy), a ich mocz
łączył na powrót „rozsiekane w kawałki jaszczurki”
(swoją drogą nieźle się wtedy na tym Podlasiu zabawiano). Muchy wykorzystywano natomiast
do leczenia jęczmienia na oku. W tym celu trzeba było „rozdartą” muchę położyć „w
przeciwne ucho” i narośl znikała. O dziwo sympatią darzono również pająki ("gdy pająk po kim łazi, dobra dla tej osoby wróżba"), a nawet węże, których "zabijać nie godzi się, tak jak wszelkich gadów niejadowitych" (chodziło chyba o zaskrońce). Nie lubiano za to niedźwiedzi, gdyż „jeżeli niedźwiadek uroni mocz swój na ciało ludzkie, to będzie się ono
padać, czyli jątrzyć”. Tak na marginesie, szkoda, że Gloger nie podał genezy tego twierdzenia, gdyż w XIX wieku miśków nad Narwią, nie było.
Nie chcę przedłużać, więc kończę pierwszą część tej
opowieści. Mam jednak pewną propozycję. Chciałbym Was mianowicie
zachęcić do przeprowadzenia ciekawego eksperymentu naukowego, dzięki któremu dowiecie się,
skąd na świecie biorą się pchły. Zainteresowani? No to świetnie! Musicie teraz zaopatrzyć się w butelkę, trociny
oraz wypić kilka piw (w ostateczności może być mleko). Już? To teraz wsypcie
trociny do butelki, hojnie polejcie je moczem i starannie zakorkujcie. Teraz wystarczy już tylko zakopać
flaszkę w ziemi i „po kilku dniach
odkopana zawierać będzie moc pcheł”.
Zachęcam, żebyście otworzyli butelkę podczas jakiejś rodzinnej uroczystości. Gwarantuję, że
śmiechom i żartom nie będzie końca, a Wy staniecie się prawdziwą gwiazdą wieczoru!
tako uczynię
OdpowiedzUsuńŻyczę miłego i pełnego wrażeń wieczoru:)
UsuńTeodorze stać cię na lepszy bukeh srukeh
OdpowiedzUsuńWiem i staram się, jak mogę, ale widocznie, to za wysokie schody, jak dla mnie:)
UsuńO pchłach to słyszałam, ale w wersji trociny luzem i koci mocz. Miałam też nadzieję na historyjkę o lelku kozodoju, no i żeby ropuchę za nogi wieszać?
OdpowiedzUsuńFoty piękne choć trochę jesienne, tylko 7 i 8 czuć gorącym latem dlatego to moje ulubione.
Brzmi równie obrzydliwie:) Lelka akurat nie było. Z wysysaczy mleka Gloger opisał jedynie węże, ale nie chciałem przedłużać. PS. Dziękuję, ale to chyba dobrze? Czekałem na tę wczesną jesień, gdyż za latem nigdy nie przepadałem:)
UsuńZ tego co pamiętam, to kukułka wróżyła różne rzeczy - lata do ślubu, ile dzieci, ilu mężów...
OdpowiedzUsuńPuszczyk wróżył źle! W ogóle sowy źle wróżyły, podobnie jak i wycie psów - na ogół śmierć! Zielone żabki, rzekotki skrzeczały na deszcz. Bocian wróżył lekkie życie, jeżeli był lecący a ciężkie, stojący. Prawdę mówiąc, to z tym bocianem nie do końca było wiadomo o co chodzi? Ale ludzie gadali! :D :D :D
A, lis! No, to akurat wiadomo! Kur trzeba było pilnować, podobnie jak i przy jastrzębiu! Tchórz, kuna, sroka, wrona - szkodniki! :)
W tamtych okolicach to jeszcze wyjątkowo źle widziane były wszy, odmian wszelakich! A to chyba za sprawa ruskich armii, które miały zwyczaj przetaczać się w te i we w tę, co parę lat, jeżeli nie miesięcy, niosąc "w darze" akurat te stworzonka, w nadmiarze wielkim! Panika była straszna, gdy się gdzieś pojawiły i wstyd ogromny, bo nic gorszego od Ruska i jego wszy nie było!!!
To był synonim nieszczęścia i biedy!
A więcej to na razie nie pamiętam! :)
Czasem zastanawiam się, jak oni się w tym wszystkim orientowali, a to przecież tylko czubek góry lodowej:) Polecam "Słońce na miedzy" T.1 Józefa Rybińskiego (tylko starą wersję [np. ALLEGRO], gdyż nowa to już "dzieło" innych autorów). Po jej przeczytaniu stwierdziłem, że życie na Podlasiu było jedną, niekończącą się gehenną, przynajmniej, jeżeli chodzi o zabobony, tabu, wierzenia, szeptunki itp. PS. Wszy, to i tak bajka przy słynnym, polskim kołtunie:)
UsuńZ tym kołtunem, to rzecz jest dla mnie bardzo zagadkowa, bo nigdy na Kurpiach nie spotkałem! Tzn. nigdy osobiście! Natomiast straszono tym kołtunem zawsze!
UsuńPodobno były miejsca, gdzie ów kołtun w dawnych czasach bywał, ale gdzie, to nic pewnego nie było i nawet nie bardzo było wiadomo co to takiego? Rozumiem, że znikąd te strachy się nie brały - kiedyś coś na rzeczy być przecież musiało! :)
Z tym kołtunem "ptica polonica" o ile dobrze pamięgam to zgrywa wymyślona na potrzeby Republiki Kłamców, podobno jego obcięcie miało skutkować niechybną śmiercią tego komu obcinano ;).
UsuńKtoś to podchwycił i poszło w świat jako symbol polskiego obskurantyzmu.
Nie do końca zgrywa. Obejrzyjcie sobie zdjęcia z przedwojennego Polesie (np. Zofii Chomętowskiej lub Louise Boyd). Na części z nich można zobaczyć naszych kresowych rastafarian:)
UsuńAle obcięcie zgonu nie powodowało... ;)
UsuńNa starych zdjęciach niejedno zobaczyć można, z drugiej strony jak znam praktykę tego typu dokumentacji to celowo wybiera się typy "charakterystyczne" to trochę tak jak by na temat dzisiejszych czasów snuć narrację na podstawie zdjęć sponiewieranych przez tanie wina wiejskich pijaczków. Nikt nie twierdzi że takich nie ma, ale...
A skąd wiesz :)? Może to był taki szok dla psychiki Poleszuka, że schodził był! Pisząc poważnie, myślę, że masz dużo racji z tymi fotkami, ale z drugiej strony przeczytaj "Polesie" Józefa Obrębskiego. Choć mam wrażenie, że autor był uprzedzony do tego zacnego Ludu(postrzegał ich trochę tak, jak Hiszpanie postrzegali rdzennych mc-ów Ameryk) to jednak jest to jakieś świadectwo tamtych czasów. I wiedz, że kołtun, to nie był rzadko spotykany, poleski irokez:)
UsuńBa osobiście znam ludzi którzy wierzą w śmiercionośną moc puszczyków (generalnie sów, bo już ich nie umieją rozpoznać), nietoperze splątane we włosy itp.
OdpowiedzUsuńZ ciekawszych ale nie związanych bezpośrednio ze światem przyrody jest przekonanie iż; "jak kto czyta przy jedzeniu, to będzie miał głupią żonę"...
Ps. dzięki za przypomnienie tytułu.
Od kilkunastu lat nie widziałem sowy i może dlatego jeszcze żyję:) Co do czytania, to chyba się nie sprawdza. Podczytuję czasem, ale żonie jeszcze nie zaszkodziłem, więc stwierdzam stanowczo, że to mit:) PS. Znałeś to?
UsuńJa często w okolicach północy przechodzę obok starego cmentarza a tam sowy i pohukują aż ciarki...
UsuńOwszem czytałem, ale potem mi umknęło i jak czasami było potrzebne to przypomnieć sobie nie mogłem.
Znam to, aż za dobrze:) Wiem, że czytałem, ale ... gdzie? Potem sobie przypominam i obiecuję, że zapiszę, ale ... zapominam zapisać i tak w kółko Macieju:)
UsuńPani w sklepie zamiast trocin poleciła mi żwirek samozbrylający , może być ?
OdpowiedzUsuńMoże, ale to już nie będzie wieczór z klasą:) Na prywatce ujdzie.
UsuńJa to się dziwię że czarnego kota nie uwzględnili,przeca to samo diabła wcielenie. Do dzisiaj pluję za siebie dziewięć razy przez lewe ramię gdy przebiegnie mi drogę ;)))
OdpowiedzUsuńMoże wtedy nie było czarnych kotów? Jak jedziesz na motorze z Gosią, to też plujesz? :))
UsuńAkurat odbiegam od normy i nie mam motoru i nie lubię na nich jeździć. A jakby miał i pluł za siebie to pewnie byłaby to moja ostatnia przejażdżka z Gosią:)))
UsuńNo fakt! Z jednym okiem podbitym, a z drugim ... też podbitym, raczej trudno się jeździ:)
UsuńWojtku trafiła Ci się perełka w tej książeczce :) Fajne zdjęcia, klucze nadchodzącej jesieni.... w przedostatnim pięknie się lato złoci na odchodne :)
OdpowiedzUsuńNie tylko ta jedna. Polecam polona.pl. Bo to już jesień, proszę koleżanki:) I bardzo mnie to cieszy!!
UsuńAch, polona.pl - to dobrze, bo już mnie niecna zazdrość co do tej książeczki zżerała (a to niedobrze, wiadomo).
OdpowiedzUsuńWidzę, że pchły podobnie jak pszczoły się lęgły, tylko do pszczół wół był potrzebny, nie trociny, za to moczu już nie wymagano. Ani butelki. W sumie to ma sens - im szlachetniejsza baza tym naród pracowitszy i z większymi pożytkami się rodzi najwyraźniej.
PS. Zdjęcia oczywiście piękne, ale to chyba ogólnie widać. Pozdrawiam. :)
Polecam, podobnie z resztą jak również inne biblioteki cyfrowe (np. Podlaską). Duużo świetnego czytania:)O pszczołach nie słyszałem, ale brzmi to zdecydowanie mniej obrzydliwie:)Dziękuje i zapraszam ponownie:)
OdpowiedzUsuńNieliche te mniemania!
OdpowiedzUsuńWacik na drugim też ;)
Dzięki:) To jeszcze nie koniec!
UsuńTa seria zdjęć ptasich ma klimat. Pozdrawiam. Igor
OdpowiedzUsuńDzięki Igor. Przydałoby się jednak więcej ptaków. Same łyski, to trochę mało.
UsuńI powiedz Teodor,gdzie się nam wyobraźnia taka zapodziala?
OdpowiedzUsuńMi (mnie?) nigdzie:) Ja tam dalej w to wszystko wierzę, tylko się do tego nie przyznaję:)
Usuń