Ostatnie
dni spędziłem, co dla wielu będzie pewnie dużym zaskoczeniem, na Podlasiu. I choć
pogoda nie rozpieszczała, znowu poczułem się oczarowany. Marcowo-kwietniowa
Biebrza ma bowiem w sobie, że się tak metaforycznie wyrażę, to COŚ. Niby wiosna,
ale ciągle jakby zimowa. Niby słonecznie, ale z szalejącymi frontami
atmosferycznymi. Niby są rozlewiska, a można chodzić po łąkach. Niby post, a się
pije. Itd. Itd.
Wracając
jednak do ptaków. Tegoroczne przeloty gęsi nie były tak spektakularne, jak to
drzewiej bywało. Może przyjechałem zbyt późno, a może za wcześnie. Może przejadły
im się podlaskie oziminy i poleciały w inne rejony, szukać czegoś nowego. Może przestraszyły
je, stawiane na polach, gęsiostrachy. Nie mam zielonego pojęcia. Coś tam jednak widziałem, więc wielkiej biedy nie było.
Pozostałe,
mokradłowe gatunki także powróciły do Doliny. Są moje ukochane rycyki. Są
bataliony, Są wyjątki ortograficzne, czyli kszyki, których specyficzne, znienawidzone
przez niektórych fotografów, beczenie jest najlepszym dowodem na to, że zima na
dobre opuściła Biebrzę. Są kuliki wielkie, których nadpłochliwość może
doprowadzić do rozpaczy. Są czaple białe i są te posiwiałe. Są czajki i są,
wbrew nazwie, wegetariańskie brodźce krwawodziobe. Są łabędzie krzykliwe i są te
mniej gadatliwe. Są żurawie, bieliki i błotniaki stawowe. Są chyba już wszyscy.
Może nie imponują liczebnością, ale są!
Nie
pozostaje mi zatem nic innego, jak ogłosić, że nad Biebrzą zaczęła się wiosna!