O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

wtorek, 29 marca 2016

Żurawie.


Biebrza, Biebrza i po Biebrzy. O tym jednak w przygotowywanych postach pt. „Wielkanoc w gumowcach”, „Mglista grochówka” i „Oranżada, ale Pepsi”.

Tymczasem kompilacja żurawi, z których część to świeży łup. Napisałem o tych ptakach już chyba wszystko, co wiem, co znalazłem w literaturze i co zmyśliłem na użytek tego bloga. Nie ma więc sensu rozpisywać się dalej na ich temat. Powiem tylko tyle, że mogę sobie wyobrazić Bagna Biebrzańskie bez wielu innych gatunków ptaków, ale bez żurawi – absolutnie nie (Warmię jakoś mogę). Żeby to zrozumieć, trzeba spędzić choć dwie, wiosenne doby, gdzieś na odludziu. Nie w pensjonacie, gospodarstwie agroturystycznym, ale w namiocie lub w samochodzie. I kiedy o brzasku, gdy dygocząc z zimna,  będziecie przyrządzali poranną kawie, a tuż obok rozlegnie się żurawi hejnał – powitanie dnia, zrozumiecie o co mi chodzi. Chyba, że już to znacie.


















środa, 23 marca 2016

Przypadek, czy magia?



Wielkanoc za pasem. Dla jednym Święto, dla innych dłuższy, wiosenny weekend. Mniejsza o nazwę, najważniejsze, że znowu znajdzie się trochę czasu na fotografowanie. Co prawda, mam niejasne podejrzenia, że pogoda zna nasze plany, ale mam nadzieję, że tym razem nie okaże się wredną samicą psowatych i zachowa swoje zachmurzenie całkowite na inną okazję.
Oczywiście, jak przed każdym wyjazdem, plany trzeszczą w szwach. Lista zwierzaków i innych obiektów do potencjalnego zdjęcia w postaci zdjęcia, wygląda efektowanie, a już na pewno efektowniej, niż lista produktów spożywczych, które mają nam wystarczyć na cały pobyt. Na tej drugiej figuruje bowiem tylko kilka, sprawdzonych gotowców i cztery jajka. Ot tak, żeby trzewia były syte, a tradycja - cała, albo odwrotnie. Oczywiście w tajemnicy sporządziłem też listę B (poniekąd, też spożywczą), ale to wyłącznie na wypadek, gdyby podczas pobytu (a planujemy prawie kompletny survival), okazało się, że zarazki jednak nie śpią.
Dolina Biebrzy, gdzie jedziemy (bo gdzieżby indziej) jest - mniej więcej – fotograficznie przewidywalna z silnym naciskiem na to „mniej więcej”. Nie zdarzyło nam się bowiem jeszcze, żeby któryś wyjazd odbył się zgodnie z założonym planem, gdyż najczęściej ten plan przekraczaliśmy. Tak się jakoś bowiem składało, że zawsze trafiały się nam bonusy. Tam, gdzie miały być łosie, przyplątywały się też jelenie, a tam, gdzie spodziewaliśmy się jedynie gęsi, czekały na nas również krzykliwce. Po prostu taka nieobliczalna, szczodra Kraina.
Z największym, jak dotąd, przejawem tej nieobliczalności, zetknęliśmy się podczas ostatniego pobytu i - wyjątkowo - nie mam tu na myśli fotografowania. Otóż pewnego wieczora przyjechaliśmy w miejsce, w którym zwykle nocujemy i gdzie zawsze o tej porze roku palimy ognisko. Ponieważ nasze noclegowisko jest już praktycznie pozbawione drewna, zabraliśmy ze sobą kilka dębowych klocków, zapominając jednak o rozpałce. Rozniecenie ognia w sytuacji, gdy ma się do dyspozycji wyłącznie twarde pieńki jest praktycznie niemożliwe. Próbowałem połupać dębinę maczetą, ale z marnym efektem, gdyż nie jest to narzędzie do takich zadań. W pewnym momencie chciałem się już poddać i wtedy, tuż pod nogami, zauważyłem jakiś przedmiot wciśnięty w trawę. Podniosłem go i okazało się, że to … toporek! Trochę zardzewiały, ale ciągle ostry! Wiem, że w tym momencie z politowaniem kiwacie głowami, a słowo konfabulacja jest najłagodniejszym, jakie ciśnie się Wam na usta. Sam zapewne zareagowałbym w taki sposób, ale uwierzcie mi, że to o czym piszę to szczera PRAWDA! Mam świadka oraz jestem gotów okazać rzeczoną siekierkę!
Do dziś zastanawiam się, jak to możliwe? Jakim cudem w moje ręce trafił najbardziej potrzebny mi w tamtym, konkretnym momencie, przedmiot? Nie mam zielonego pojęcia! Albo to jakiś niewiarygodny zbieg okoliczności, albo … bagienna magia.

PS. Poniżej - Migawki z terenu XV.















niedziela, 20 marca 2016

Kamienna czatownia.


     Po ubiegłorocznym, wiosennym gęsim szaleństwie myślałem, że i w tym roku będzie podobnie. Niestety, jak dotąd nadzieja okazuje się być, jak zwykle, matką głupich. Mimo, że codziennie widzę i słyszę ciągnące klucze, nie ma mowy o żadnym szale, a jeżeli już, to najwyżej o lekkim pobudzeniu.
     Oczywiście wszyscy wiemy, że gęsi są. Przyznacie jednak sami, że w liczbie, co najwyżej, umiarkowanej. Pytanie, dlaczego? Zacznijmy od tego, że ptaki mają swój wewnętrzny zegar, który podpowiada im, kiedy należy opuścić zimowiska i ruszyć w drogę do domu. Tyle jednak teoria, nawet ta, podparta naukowymi dowodami. Gdyby bowiem wszystko zależało wyłącznie od długości dnia, gęsi (i inne ptaki) pojawiałyby się w Polsce zawsze o tej samej porze, czyli np. dwunastego marca, trzynaście po szóstej (taką punktualnością - na miarę przedwojennego zawiadowcy stacji - charakteryzują się np. szpaki przelatujące na jesienne noclegowiska w trzcinach). Przyroda, to jednak nie szwajcarska myśl techniczna. Istnieje cały szereg czynników pobocznych, które powodują odchylenia od normy. Najważniejszym z nich jest pogoda. Zachmurzenie, opady, pokrywa śnieżna czy wiatr, mogą w znaczący sposób modyfikować poczynania ptaków. Kiedyś, gdy w Europie mieliśmy jeszcze porę roku, zwaną zimą, główne przeloty w Dolinie Biebrzy. miały miejsce dopiero w kwietniu, gdy na dobre znikał śnieg. I chociaż ptaki były gotowe do wędrówki znacznie wcześniej – cierpliwie czekały. Tegoroczna wiosna pod względem warunków pogodowych jest znacznie gorsza, niż poprzedniczka. Być może właśnie z tego powodu gęsi jeszcze nie dotarły, albo wybrały bardziej, klimatycznie ustabilizowaną, trasę.
     W przypadku Warmii, gęsia absencja może wynikać jeszcze z innej przyczyny. W ubiegłym roku o tej porze, wzgórza w sąsiedztwie rozlewiska, pokryte były kukurydzianymi pozostałościami i oziminami, stanowiącymi doskonałą bazę pokarmową. Teraz tego nie ma, gdyż właściciele pól przestawili się na rośliny bardziej opłacalne, ale mniej pożądane przez ptaki, czyli np. soję i inne wysokobiałkowe. I to jest problem. Polska dla gęsi zbożowych i białoczelnych (a więc tych, których klucze widujemy najczęściej), to tylko przystanek w drodze do domu we wschodniej Skandynawii i na północy Rosji. Tu zwykły odpoczywać i najadać się do syta, by z nowymi siłami, ruszyć dalej. Skoro jednak podolsztyńskie szwedzkie stoły stały się ewidentnie uboższe, być może znalazły sobie inne miejsca na międzylądowanie.

PS. Poniższe gęsi spotkaliśmy w Dolinie Biebrzy w tych samych miejscach, w których przebywały w ubiegłym roku. Nie chcąc ich płoszyć, zrezygnowaliśmy z podchodów i większość zdjęć robiliśmy z samochodu. W pewnym momencie pojawiła się jednak okazja na fotki z bliższej odległości. Przejeżdżając przez jedną z wsi, zauważyliśmy stado gęsi białoczelnych żerujących na łące, tuż przy jakimś rolniczym pustostanie. A że okazja czyni fotografa, weszliśmy na podwórko i będąc zasłoniętymi przez budynki, mogliśmy pstrykać przez szczeliny w niewielkiej furtce. I tak, po raz pierwszy w życiu mieliśmy czatownię nie z siatki, trzcin czy innych, tego typu, nietrwałych materiałów, a z kamieni. Szkoda tylko, że światła było tyle, ile było, co odbiło się niestety na fotkach.



















środa, 16 marca 2016

Trochę inne widoczki.


     Tym razem bez zwierzaków i bez tekstu. Te pierwsze będą w  następnych postach, a ten drugi, jak pożegnam się z grypą.