Wielkanoc za pasem. Dla jednym Święto, dla
innych dłuższy, wiosenny weekend. Mniejsza o nazwę, najważniejsze, że znowu
znajdzie się trochę czasu na fotografowanie. Co prawda, mam niejasne
podejrzenia, że pogoda zna nasze plany, ale mam nadzieję, że tym razem nie
okaże się wredną samicą psowatych i zachowa swoje zachmurzenie całkowite na
inną okazję.
Oczywiście, jak przed każdym wyjazdem, plany
trzeszczą w szwach. Lista zwierzaków i innych obiektów do potencjalnego zdjęcia
w postaci zdjęcia, wygląda efektowanie, a już na pewno efektowniej, niż lista produktów
spożywczych, które mają nam wystarczyć na cały pobyt. Na tej drugiej figuruje bowiem
tylko kilka, sprawdzonych gotowców i cztery jajka. Ot tak, żeby trzewia były
syte, a tradycja - cała, albo odwrotnie. Oczywiście w tajemnicy sporządziłem też
listę B (poniekąd, też spożywczą), ale to wyłącznie na wypadek, gdyby podczas
pobytu (a planujemy prawie kompletny survival), okazało się, że zarazki jednak
nie śpią.
Dolina Biebrzy, gdzie jedziemy (bo gdzieżby
indziej) jest - mniej więcej – fotograficznie przewidywalna z silnym naciskiem na
to „mniej więcej”. Nie zdarzyło nam
się bowiem jeszcze, żeby któryś wyjazd odbył się zgodnie z założonym planem,
gdyż najczęściej ten plan przekraczaliśmy. Tak się jakoś bowiem składało, że
zawsze trafiały się nam bonusy. Tam, gdzie miały być łosie, przyplątywały się
też jelenie, a tam, gdzie spodziewaliśmy się jedynie gęsi, czekały na nas
również krzykliwce. Po prostu taka nieobliczalna, szczodra Kraina.
Z największym, jak dotąd, przejawem tej
nieobliczalności, zetknęliśmy się podczas ostatniego pobytu i - wyjątkowo - nie
mam tu na myśli fotografowania. Otóż pewnego wieczora przyjechaliśmy w miejsce,
w którym zwykle nocujemy i gdzie zawsze o tej porze roku palimy ognisko.
Ponieważ nasze noclegowisko jest już praktycznie pozbawione drewna, zabraliśmy
ze sobą kilka dębowych klocków, zapominając jednak o rozpałce. Rozniecenie ognia
w sytuacji, gdy ma się do dyspozycji wyłącznie twarde pieńki jest praktycznie
niemożliwe. Próbowałem połupać dębinę maczetą, ale z marnym efektem, gdyż nie
jest to narzędzie do takich zadań. W pewnym momencie chciałem się już poddać i
wtedy, tuż pod nogami, zauważyłem jakiś przedmiot wciśnięty w trawę. Podniosłem
go i okazało się, że to … toporek! Trochę zardzewiały, ale ciągle ostry! Wiem,
że w tym momencie z politowaniem kiwacie głowami, a słowo konfabulacja jest
najłagodniejszym, jakie ciśnie się Wam na usta. Sam zapewne zareagowałbym w
taki sposób, ale uwierzcie mi, że to o czym piszę to szczera PRAWDA! Mam świadka oraz jestem
gotów okazać rzeczoną siekierkę!
Do dziś zastanawiam się, jak to możliwe?
Jakim cudem w moje ręce trafił najbardziej potrzebny mi w tamtym, konkretnym
momencie, przedmiot? Nie mam zielonego pojęcia! Albo to jakiś niewiarygodny zbieg
okoliczności, albo … bagienna magia.
PS. Poniżej - Migawki z terenu XV.
Widok norki amerykańskiej i jej wilgotnego, rozumnego spojrzenia chwycił mnie za serce oraz aparat, oczywiście. Niestety moja kuna ogrodowa nie pozuje, nawet jak godzinami czekam ze świeżymi jajami na kolanach, ot pech. I zazdrość, oczywiście.
OdpowiedzUsuńDlaczego nie ma materiału dowodowego w postaci selfie z toporkiem DOPRAWDYŻ nie wiem.
A może tak zdejmij te jaja z kolan (poziom dyskusji na blogach ostatnimi czasy wyraźnie się obniża) i zaczaj się za jakimś krzaczorem, koniecznie pod wiatr. PS. Selfik będzie, po wydostaniu się z bagna (moralnego również):)
UsuńDemokryt (koleś, który nieco więcej myślał) twierdził, że przypadke nie istnieje. Kupuję to. Pomijając siekierkę, świetny post, fajne zdjęcia, kapitalny dzikun, lis - ha ha ha i w ogóle podoba się lamje!
OdpowiedzUsuńHeraklit natomiast twierdził, że 'natura rzeczy lubi się ukrywać'. Podciągnęłabym to pod ukrycie się toporka w naturze ;)
UsuńA mój kolega Bartokryt stwierdził kiedyś: "Weź pięć, to nie będziemy musieli dwa razy chodzić do sklepu". To tylko tak w nawiązaniu do powyższej dysputy filozoficznej.
Usuńa ja, Krzyśkokryt ... nie boje się żab! I co ... też od rzeczy :))))
UsuńMoże4 i do rzeczy, ale za to filozoficznie!
UsuńOczywiście, że gągoł najpiękniejszy, chociaż sikora na 4 (chyba sikora), no i kuropatki, chociaż cała reszta też :)) Stawiam na magię bagienną.
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu najpiękniejszego:) Ja chyba również:)
UsuńPoproszę o cały długi post poświęcony gągołom. Uwielbiam je oglądać! Dlatego zdjęcie nr 1 jak dla mnie najlepsze z całego zestawu :-).
OdpowiedzUsuńBa. Chciałbym, ale to nie takie proste. Gągoły są cholernie płochliwe, a ja jeszcze nie znalazłem takiego bajorka, gdzie mógłbym postawić czatownię. Postaram się jednak coś wykombinować:)
UsuńBagiennemu bagno sprzyja :-)
OdpowiedzUsuńI niech tak zostanie:)
UsuńWojtek ta kraina Was kocha i dlatego tak ci się trafiło z toporkiem gdy byleś w potrzebie :) A tych kuropatw to ci cholernie zazdroszczę. W kwietniu jak je tam spotkam to poświęcę im cały dzień na ich fotografowanie i zdjęcia.
OdpowiedzUsuńChciałbym żeby było tak, jak mówisz:) Kuropatw sam sobie zazdroszczę, bo cenię j bardziej, niż bieliki i inne takie. A pomyśleć, że kiedyś było ich zatrzęsienie (tych kuropatw oczywiście).
UsuńDla mnie zdjęcie pierwsze najpiękniejsze, ale wszystkie są wspaniałe. Ciekawe zdarzenie z tym toporkiem :D
OdpowiedzUsuńDla mnie też, gdyż uwielbiam gągoły:)
UsuńCzyżbyś ostatnio pokajał się, ewentualnie wyspowiadał, odprawił czary-mary lub wziął udział w woo-doo sesji? Wyczyściłeś konto swoich przewin i w nagrodę otrzymałeś NAGRODĘ. A na dodatek obiektami do czarownych zdjęć obdarzony zostałeś.
OdpowiedzUsuńPrzecież moje konto przewinień jest czyste, jak niemowlęce sumienie, więc nie ma czego czyścić! A co voodoo, to ... nie mogę powiedzieć:)
UsuńToporek rzecz przydatna, mi za to trafiają się monety różnych nominałów, państw i okresów historycznych w najmniej spodziewanych miejscach. Za to tak ładnego lisa nie widziałem od wielu miesięcy...
OdpowiedzUsuńMonety fajna sprawa, ale tamtego wieczora toporek był zdecydowanie fajniejszy. Tego lisa możesz poszukać w okolicach Świątek:)
UsuńPo mojemu magia, bo przecież TAKI przypadek niemożliwy jest. Zresztą ,,przypadek" to tylko słowo, które w zasadzie nic nie znaczy.
OdpowiedzUsuńCo do zdjęć najbardziej podoba się morky wypłosz i lis w locie.
Czyli jednak miałem rację, że bagna mają w sobie to COŚ, czego gdzie indziej nie uświadczysz. PS. Pozdrowię od Ciebie wypłosza:)
UsuńKsiądz Bronisław Bozowski mawiał "nie ma przypadków są tylko znaki"...
OdpowiedzUsuńFakt maczetą dębinę łupać niełatwo. Nawet ja nie mam na to dobrego sposobu, żeby choć kamienie w pobliżu były to było by łatwiej.
Pewnie coś w tym jest. Zastanawiam się tylko, co to miałoby oznaczać? PS. Na torfowiskach z kamieniami krucho:)
Usuńpowiedział bym że "Bóg kocha wariatów" i czasami daje tego znaki...
Usuńno właśnie skoro nawet kamieni brak... a toporek się znalazł... znak jak nic ;-)
Mam nadzieję, że jako "wariat" (traktuję to okreslenie, jako super komplement) dalej będę beneficjentem takich znaków:)
UsuńDokładnie tak -"wariat" to super komplement. Można by mówić o "bożym szaleńcu" ale to zbyt patetyczne. W każdym razie działa. Kiedyś wracaliśmy z objazdu po die wyspowym i tak zapatrzyliśmy się na zachód słońca, że nawet nie dostrzegliśmy "wyschniętego" baku... i... spokojnie dotoczyliśmy się samochodem dokładnie pod samą stację... znak jak nic. ;-)
UsuńI niech już tak zostanie. Takie znaki, to dar od ... i tu już każdy sobie dopisze, co chce.
UsuńDzięki. Zajrzę:)
OdpowiedzUsuńCiekawa opowieść z tym toporkiem. Magia, nie magia... przypadek? Takie rzeczy zdarzają się rzadko, że wszystko jest "akurat", ale może tym razem bagna zechciały interweniować?
OdpowiedzUsuńSuper fotki. Moim zdaniem gągoł i "lecący lis" są najlepsze :)
Pozdrawiam.
Powiedziałbym, że bardzo rzadko, gdyż w moim przypadku był to pierwszy raz:) Dziękuję za odwiedziny i zapraszam częściej. PS. Za jakiś czas znowu będzie lis, tyle tylko, że pływający:)
UsuńSwietne zdjecia! Niemniej jednak osobiscie preferuje owce. Zapraszam do odwiedzin :) http://owczyser.com.pl/ekologiczny-wypas-owiec/
OdpowiedzUsuń