Ostatnio tempo publikowania moich postów wyraźnie siadło, co jest pochodną trzech rąbków u spódnicy, a mianowicie:
·
braku
czasu na fotografowanie,
·
braku
obiektów do fotografowania,
·
braku
warunków świetlnych do fotografowania.
Oczywiście zawsze mógłbym zamieszczać ponure zdjęcia
niczego, ale nie chcę tego robić, gdyż:
·
nie
prowadzę bloga komercyjnego,
·
nie
prowadzę dziennika moich poczynań przyrodniczych,
·
nikt
mi jeszcze nie groził śmiercią z powodu przestojów,
Na szczęście okres letnio-jesienny, choć
nietypowy, był dosyć szczodry, więc do czasu sfotografowania czegoś aktualnego,
będę zamieszczał to, co mam jeszcze w tzw. zanadrzu.
Tym razem latacze różnego autoramentu, czyli
jedna z moich ulubionych fotokategorii. Część z nw. (niżej widocznych), to
zdjęcia zamierzone, a część, to fotki zdecydowanie przypadkowe.
Te pierwsze wykonuje się raczej trudno, gdyż praktycznie
niemożliwym jest przewidzenie, co knuje, obserwowane przez nas, ptasie
indywiduum. W skrócie wygląda to tak: siedzimy sobie w czatowni, przed nami
ptaszyna spokojnie przeczesuje błoto, parametry sprzętu ustawione na ww. przeczesywanie.
Trwa to jakiś czas i nagle ptak, w oka tiku, podejmuje decyzję o daniu niesygnalizowanego
dyla. O ile śmignie w bok, w górę lub w kierunku fotografującego, jest
jeszcze nadzieja, że wiedziony odruchem, palec uruchomi migawkę. Niestety
często lub wręcz najczęściej, pierzasty cwaniaczek wybiera przeciwny, od
czatownianego, kierunek. Oczywiście ostre, jak wzrok dezynsektora, zdjęcia
sterówek są cennym materiałem poglądowym w procesie przyswajania ptasiej
anatomii, jednak - przynajmniej w mojej opinii - do publikowania nadają się, co
najwyżej, średnio.
Na domiar złego, powyższe uwagi odnoszą się do
prawie wszystkich sytuacji, niezależnie od tego, czy fotografujemy na łące, w
lesie, czy gdziekolwiek indziej, poza ZOO.
Nieco inaczej jest w przypadku czatowni z
nęciskiem. Co prawda nie mam większego doświadczenia w tej materii, ale z opowieści
Pawła Figlanta (http://pawelfiglant.blogspot.com/2015/08/antyfotografowanie_29.html) wynika, że konstruując budę,
można mniej więcej przewidzieć skąd nadleci, zwabiony smakołykiem, drapieżnik
lub wszystkojad (mam nadzieję, że wkrótce uda nam się to sprawdzić w praktyce).
Ktoś może powiedzieć, że marudzę i, że najłatwiej jest
fotografować ptaki w locie, kiedy spokojnie kołują nad naszymi głowami. Zgoda,
tyle tylko, że takie zdjęcia są mało atrakcyjne i w najlepszym przypadku sprawiają
wrażenie, że ktoś nakleił ptasią sylwetkę na kartkę papieru do kserokopiarki.
I to byłoby, przynajmniej na razie, na tyle. Jutro
w nocy wyjeżdżamy nad Biebrzę. Choć wieść gminna niesie, że rzeka już nie ma, mam
nadzieję, że to, co po niej pozostało, jest jeszcze na tyle fotogeniczne, że
uda nam się przywieźć jakieś zdjęcia.