O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

wtorek, 29 września 2015

Czarniawy.


Kolejna odsłona jeleniowatych. Z tymi, widocznymi na poniższych zdjęciach, spotkałem się na pewnej rozległej, śródleśnej łące. Czarniawy, reprezentujący ewidentnie południowy typ urody, byk lansował się samotnie w towarzystwie urodziwych, zrobionych na rudo łań. Z punktu widzenia większości facetów, sytuacja niemal wymarzona. Interesujące okoliczności przyrody, stadko frywolnych dziewcząt i, co najważniejsze, żadnej konkurencji. Do pełni szczęścia brakowało mu chyba jedynie piwa i dancingowych rytmów w tzw. tle.

W świecie jeleni taka sielanka nie trwa jednak zbyt długo. Nie minęło nawet pół pacierza, gdy nagle lasy okalające łąkę, rozbrzmiały chóralnym, basowym rykiem. Zabrzmiało to tak, jakby w tej jednej chwili cały kwiat miejscowego, byczego singlostwa, postanowił zmienić swój dotychczasowy status. Oczywiście czarniawy nie mógł pozostać obojętny na te bezczelne zaczepki. Porzuciwszy leniwą kontemplację haremu, miotnął w kierunku niewidocznych podrywaczy soczystą wiązanką, po czym dał pokaz siły w postaci częściowego demontażu łąki.

Przyznam, że początkowo zrobiło mi się go żal. Biedaczysko jeszcze przed chwilą upajało się prokreacyjnym monopolem, a tu nagle banda, napakowanych testosteronem, koleżków zaczyna rujnować mu ten wyjątkowy przedwieczór.

I pozostałbym pewnie dłużej w tym nieutulonym żalu, gdyby nie przypomniało mi się pewne, wyświechtane powiedzenie, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. I ... skorzystałem.

PS. Uprzedzając złośliwe komentarze wyjaśniam, że pod wyrażeniem „skorzystałem” kryje się tylko i wyłącznie zrobienie zdjęć!













sobota, 26 września 2015

O jeleniach, grzybach i pigwie,


Internet zawalony jeleniami, więc postanowiłem wyleźć na chwilę z trzcin i rozejrzeć się za niemitycznymi dwurożcami. Pierwszy byk, widoczny (?) na zdjęciach, był na tyle uprzejmy, że przyszedł do mnie sam. Do drugiego, przebywającego wraz z liczną rodziną, na śródleśnej łące, (fotki w następną niedzielę) musiałem się już pofatygować, ale było warto.

Cieszą mnie te spotkania, gdyż moje dotychczasowe doświadczenia z jeleniami są raczej skromne. Gdy mieszkałem w Dolinie Biebrzy, jeleni praktycznie tam nie było, a potem moją uwagę na długie lata zaabsorbowały już wyłącznie ptaki.

Najlepsze w tym wszystkim, że w obu przypadkach nie musiałem opuszczać otwartych przestrzeni, czym zapewne zawiodłem srodze tabuny, oczekujących mnie, strzyżaków. Tzn. do lasu też zajrzałem, ale zaraz po świcie, więc te wyrzutki owadziego świata, były jeszcze mało aktywne.

PS. Zdjęcia, zdjęciami, ale teraz przyszedł czas na skonsumowanie jesieni. Grzyby same się nie nazbierają, papryka nie zaoctuje, a pigwa nie pokroi. Swoją drogą, gdyby to nie był blog przyrodniczy, z chęcią pokazałbym fotki z olsztyńskich rynków. O tej porze roku wyglądają, jak pudełko z kredkami z Pewexu i cieszą oko bardziej, niż niejeden plener.





wtorek, 22 września 2015

Marudzenie na temat telewizji.


Spróbujcie przeprowadzić prosty eksperyment. Włączcie dowolnego dnia, o dowolnej godzinie, dowolny kanał przyrodniczy. I co widzicie? Nie, nie! Nie chodziło mi o reklamy! Spróbujcie jeszcze raz! I? No właśnie – wszędzie Afryka i lwy! Naturalnie natychmiast powiecie, że w tle widzicie pałętające się bez celu bawoły, antylopy, słonie i żyrafy. Zgoda, ale zauważcie w jakim występują charakterze. Prawie zawsze w charakterze żarcia dla tych cholernych lwów. I tak o każdej porze i we wszystkich kanałach.

Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje? Czy wszyscy filmowcy-przyrodnicy to afrykanofile, którzy na dodatek wzięli w łapę od jakiegoś psychofana kotowatych? A może to jakiś Głos w ich głowach, albo inny Czarny Pan, zakazał im interesować się innymi lądami i zwierzętami? Może wreszcie cwany kaznodzieja, wmówił im, że lwy, to jedyne stworzenia na Ziemi, gdyż resztę Noe wytruł, żeby po nich nie sprzątać.Pewnie nigdy się tego nie dowiem, ale nie w tym rzecz. Zachodzę w głowę, dlaczego w polskiej telewizji nie ma filmów o polskiej przyrodzie? Dlaczego po świetnych dokumentach Walencików, nastała głucha cisza i takiż mrok? Czy tak trudno nakręcić w Polsce porządny (bo słabizny trochę się na tym rynku przewija) film o rysiach, wilkach, łosiach, bielikach, czy nawet o włośniu krętym? Chyba nie, skoro nawet na FB można obejrzeć dziesiątki amatorskich produkcji, może nie włośniu, ale o innych zwierzakach i owszem. Czyli amator może, a zawodowiec już nie?

Mówicie, że się czepiam, i że lwy są fajniejsze od nicieni. I jak mi się nie podoba Afryka, to mogę sobie obejrzeć „Psa Cywila”, bo w końcu pies, to trochę jakby wilk. Niby macie rację, ale piszę o tym nie tylko po to, żeby tradycyjnie pomarudzić. Piszę o tym w kontekście podstawowej edukacji przyrodniczej, o której wiem co nieco, z racji wykonywanego zawodu.

Ja sam zainteresowałem się przyrodą, czytając i spędzając godziny w terenie, no ale bądźmy szczerzy, to było w ubiegłym wieku! Dwudziestoopierwszowieczne dzieciaki nie czytają (bo im się nie chce) i nie wychodzą z domu (bo po co?). Skąd zatem mają czerpać informacje na temat rodzimej przyrody? Oczywiście większość wskaże na internet. Tyle tylko, że sieć wymaga aktywnego i świadomego wyszukiwania, potrzebnych nam, informacji. Na dodatek owa wiedza dzieli się na łatwo przyswajalną, ale głupawą i mądrą, ale ta z kolei jest przyswajalną - trudno. Pozostają zatem dwie drogi - nauczyciele z pasją, albo programy telewizyjne. Ponieważ ci pierwszy są dziś równie często spotykani, jak gruźlica, zostają nam te drugie. Tyle tylko, że ich nie ma!

Jestem przekonany, że gdy po zagładzie naszej cywilizacji, jakiś uczony w archeologii karaluch, dokopie się do telewizyjnych archiwów, to dojdzie do przekonania, że poza Afryką, na Ziemi nie występowało życie biologiczne.









czwartek, 17 września 2015

Tym razem bez tekstu.


W tym miejscu miał być tekst. Miał być, ale go nie będzie. A wszystko przez siatkę maskującą, a w zasadzie konieczność przetransportowania jej z punktu A do punktu B. Po spędzeniu dwóch świtów w towarzystwie żurawi, stwierdziliśmy, że może warto spróbować dopaść je o zachodzie słońca, gdy wracają z pól na rozlewisko. Ponieważ ptaki są dosyć punktualne, wiemy mniej więcej, o której można się ich spodziewać. Problem tylko w tym, że czatownia „świtowa” jest już trochę wyeksploatowana. Na ptaki stojące w wodzie wystarczy, ale na nadlatujące, już nie. Dlatego pojechałem w teren wcześniej, by przygotować wszystko na wieczorną zasiadkę. Niby żadna robota. Zabrać siatkę z jednej z czatowni, podjechać do kolejnej, zawiesić na, przygotowanych zawczasu, kołkach i po sprawie. Tyle tylko, że tak wrednego dnia, dawno już nie widziałem. Temperatura niby nie rekordowa, ale cały czas miałem wrażenie, że wynajęto mnie do smołowania podłogi w saunie i dla bezpieczeństwa ubrano w skafander nurka głębinowego. Cała akcja trwała niecałą godzinę, ale poważnie mnie zmaltretowała. Nie wiem, czy to efekt wilgotności powietrza, czy jeszcze czegoś innego, ale po powrocie do samochodu nie bardzo wiedziałam, jak się nazywam. Reszta przyrody też chyba odczuwała to samo, gdyż nawet płochliwe zazwyczaj ptaki, praktycznie nie reagowały na moje krzątanie się, tuż przy brzegu.

Po powrocie, stwierdziłem, że nie mam siły na pisaninę i dlatego właśnie w dzisiejszym poście nie ma tekstu, a tylko same zdjęcia. Zdjęcia gęgaw tak na marginesie. Swoją drogą, jak na tę porę roku, jest ich podejrzanie mało, przynajmniej w porównaniu do dwóch ostatnich sezonów. To samo dotyczy z resztą innych gatunków. Jest zdecydowanie mniej kaczek i łysek. Bielik zalatuje tylko sporadycznie i mam wrażenie, że ubyło białych czapli (z siwymi kiepsko jest od samego początku) i siewkowców. Ponieważ jednak jest to przedziwny rok, miejmy nadzieję, że to jeszcze nie jest właściwa migracja i ptasiego towaru zacznie przybywać.
 
PS. W następnym poście spróbuję napisać już kilka słów, zwłaszcza że od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewna kwestia, związana z kinematografią przyrodniczą. Ale to już w weekend ,o ile oczywiście nie powtórzy się ta podejrzana anomalii pogodowa.
 














 

niedziela, 13 września 2015

Jak nie zostałem poetą.


Tym razem chciałbym odejść od konwencji niewiązania tekstów ze zdjęciami i opisać, jak powstały fotki zamieszczone poniżej. Myślę, że warto, gdyż podpatrywanie z bliska, budzących się ze snu, żurawi to jedne z najmagiczniejszych, przyrodniczych chwil, wartych poświęcenia im kilku, zaczerpniętych z głębi duszy, strof. Dlaczego strof? Dlatego, że brzasku, spędzonego wśród dostojnych ptaków, nie można przecież opisać ot tak, zwyczajnie, prostacko. Tu trzeba poezji!

Żurawie, żurawiejki, żurki. Z trzech tych określeń, najbardziej ukochałem sobie ostatnie, gdyż kojarzy mi się nieodmiennie z Królową. Królową Zup, czyli Żurkiem, który zawsze zamawiam ..., nie, nie, to nie jest poetyckie, to znowu bajdurzenie o kuchni i jedzeniu, a nie takie były moje intencje. Pozwólcie, że zacznę od początku.

Noc jeszcze, ciemności opończą, okrywała miasto, gdy niewyspany i głodny ...,  no i znowu! Ja naprawdę nie robię tego celowo, to coś samo wychodzi mi spod palców. Solennie przyrzekam, że to już się więcej nie powtórzy. Proszę dać mi ostatnią szansę!

Noc jeszcze, ciemności opończą, okrywała miasto, gdy niewyspany i przepełniony szczęściem (Mogę? Mogę!) wyruszyłem ku czatowni, ku mej prywatnej widowni w teatrze Natury. Odpryski mgławic oświetlały drogę, wijącą się wśród, skrytych w mroku tajemnic, wzgórz i lasów. Podążałem nią wypatrując celu, gdy wtem, w oddali, pod kopułą czarnego nieba, dojrzałem pełgające światło. Gwiazda to poranna, czy latarnia magiczna? Jak chart, jak ogar pognałem do przodu, by nakarmić miotającą się we mnie niepewność. Nie. To nie ciało niebieskie wzywało mnie ku sobie i nie czarnoksiężnika latarnia to była. To wielki, podświetlony baner reklamowy z wizerunkiem szczuropodobnego stwora i napisem:
 
„TY masz łaknienie, MY – polędwicę i baleron z nutrii.
NUTRUŚ - Masarnia z tradycjami.
Rok założenia - 2013” ...

Przepraszam, ale nie dokończę tego postu. Nie dam rady. Nie potrafię pisać poetycko, gdy jestem głodny. Tak naprawdę, gdy jestem najedzony, też nie. Napiszę tylko, że dojechałem na miejsce, zrobiłem zdjęcia i wróciłem do domu. Na śniadanie.