O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

piątek, 10 maja 2019

Nie będzie niczego


         Szmat czasu mnie tu nie było, a na dodatek ponownie szuflada. Co prawda mam coś bardziej aktualnego, ale przyjdzie mi z tym nieco poczekać z powodów, których niestety nie mogę ujawnić i to bynajmniej (zastanawiałem się często, czy kiedykolwiek użyję publicznie tego słowa) nie z powodu RODO.
         W przyrodzie mamy już niestety pełnię lata (pomijam przejściowe anomalie w postaci przymrozków i majowego śniegu na Zatorzu w Olsztynie), co powoli staje normą w tej pięknej, ale i klimatycznie coraz bardziej umęczonej Krainie rozciągającej się pomiędzy Łyną i Biebrzą. Obserwując to wszystko przewiduję, że w przyszłości moje wnuki (o ile takowe będę oczywiście posiadał na stanie) będą błagać, dzielnie trzymającego mocz, dziadka o gawędy o czasach, gdy istniały jeszcze cztery pory roku oraz gdy przez kilka miesięcy zalegała taka biała, zimna substancja, z której można było ulepić obłego stwora z marchwią w twarzoczaszce i węglem w kroczu. W tych pradawnych czasach zaraz po stopnieniu rzeczonej substancji, nastawał najpiękniejszy okres w całym roku, czyli przedwiośnie (uprasza się nie mylić z Żeromskim Stefanem). Czas przylotów, roztopów, rozlewisk, chłodnych poranków, tokowisk oraz spektakularnych zachodów słońca z łosiem w tzw. tle. Czas, gdy przed brzaskiem wyłaziło się skurczonym z zimna z bagażnika auta marki Skoda, nastawiało wodę na poranną kawę/herbatę i obserwowało się, jak w mgle podnoszącej się znad mokradeł uwodzą się bezpruderyjne żurawie, randkują wstydliwe gęgawy i cudzołożą, podnieceni nadchodzącą wiosną, kłusownicy płci obojga.
         Muszę przyznać, że cholernie brakuje mi tych lat. Tego późnowieczornego siedzenia przy, nie do końca legalnym, mikroognisku i słuchania, jak bagienne zwierzaki zwołują się w półmroku na bezalkoholowy melanż. Brakuje mi grobli na Biały Grąd naszpikowanej ptakami, jak dobra kasza omastą z podsmażonego sało. Brakuje mi pływania kajakiem po miejscach, na których latem pasie się żywina lub szaleją nie do końca trzeźwi, ale za to przeweseli żniwiarze. Brakuje mi widoku rozlanej, świtowej Biebrzy w Burzynie i w Brzostowie. Brakuje mi podmokłych olsów, przemoczonych turzycowisk, ekstensywnych, bajecznie kolorowych łąk, starorzeczy zwanych z podlaska jeziorkami i hektarów zażółconych kniecią błotną zwanej potocznie kaczy(a)ńcem. Brakuje mi godowych odgłosów kszyków, nerwowych nawoływań rycyków przeganiających znad łąki błotniaki i zawisających nad wodą rybitw białoskrzydłych.
       Kiedy w 2006 roku Krzysztof Kononowicz startował w wyborach na prezydenta Białegostoku zapewniał, że nie będzie niczego. Przyznam szczerze, że nie miałem pojęcia, że ma na myśli Dolinę Biebrzy.

PS. Jak zwykle przepraszam za zwłokę w odpisywaniu na komentarze i komentowaniu. Jutro o 5 wyjeżdżam pracowo w teren, ale za to w niedzielę ...