Podobno, kiedy na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ub. wieku, zaczęto
badać poleskie torfowiska, naukowcy z grupy Biura Projektów Melioracji Polesia, pokonywali tamtejsze mokradłach, usadowieni wygodnie w
specjalnie w tym celu skonstruowanych lektykach. Ta historia
przypomniała mi się podczas ostatniego weekendu, który spędziłem, a jakże, nad
Biebrzą. W tych dniach w całej Polsce było, delikatnie mówiąc, ciepło. W Dolinie
temperatura sięgała 33 stopni w cieniu, którego na bagnach nie było. Było w
zamian ciężkie, składające się chyba wyłącznie z pary wodnej, powietrze oraz
wypalające wszystko słońce. Były też komary, gzy i ślepaki, których apetyt rósł
wprost proporcjonalnie do temperatury, i było mozolne brodzenie w bagnie sięgającym chwilami dużo powyżej kolan. Jeżeli czegoś nie było, to tylko ptaków, przynajmniej w porównaniu do moich
wcześniejszych pobytów nad Biebrzą.
W takich warunkach pogodowych, każdy rozsądny człowiek chowa się w tradycyjnej, kamienno-ziemnej podlaskiej piwniczce, gdzie nad garncem zsiadłego
mleka lub kwasu, przeczekuje upalny dzień. Ja niestety nie posiadałem, ani
piwniczki, ani mleka, ani kwasu. Miałem za to niewiele czasu. Mój weekend, tak
naprawdę, składał się z fragmentu piątku i soboty, ponieważ niedzielę
zarezerwowałem na obchody 20-lecia Biebrzańskiego PN. I to
właśnie spowodowało, że choć chodzenie po bagnach w celach fotograficznych pozbawione było jakiegokolwiek sensu, wyruszyłem jednak w teren.
Dokonania? No cóż. Określiłbym je jako
połowiczne. Nie zrobiłem praktycznie żadnych zdjęć, ale za w zamian zaliczyłem
półudar słoneczny i pierwszą w tym roku kąpiel w Biebrzy. Czyli, jakby się tak dokładnie
zastanowić, bilans był jednak dodatni!