Tym razem fotki w większości z początku i końca dnia, ale ... do rzeczy. Jakoś ostatnio nie było na tym (w tym?) blogu alfabetu, więc tym
razem survival od A do Z. Jak dobrze wiecie, często rezygnujemy z wygód i
koczujemy w terenie, choć zawsze w warunkach, które nie urągają pozycji Homo Sapiens z miasta wojewódzkiego. Jako nauczyciel z długoletnim
stażem, poczułem się zatem w obowiązku przekazania wiedzy, która być może
przyda się Wam w tzw. terenie, a - kto wie - być może uratuje niejedno, cenne
istnienie.
A, jak
AUTO.
Genialny podgatunek taniego motelu. Nie dość, że dotrzemy nim praktycznie w
każde miejsce, to na dodatek zapewni nam nocleg w warunkach porównywalnych do trzy-gwiazdkowego hotelu w Kielcach i to całkowicie za darmo.
B, jak
BARŁÓG.
Nocowanie w ww. ma wiele zalet, ale ma i pewną wadę, a mianowicie konieczność
codziennego przygotowywania noclegu, czyli miejsca do spania w bagażniku. Na
szczęście najwięcej roboty trzeba wykonać pierwszego i ostatniego dnia pobytu,
więc warto przebywać na wyprawie, jak najdłużej, a najlepiej w ogóle z niej nie
wracać.
C, jak
CYKADY. W
terenie, w którym zwykle przebywamy, cykad zazwyczaj nie ma. Nie oznacza to
jednak, że gdy wieczorkiem zalegamy w turystycznych fotelikach z termokubasami w
dłoniach, na mokradłach panuje klasztorna cisza. Bo wierzcie mi, że nie panuje!
D, jak
DARCIE MORDY. Od jakiegoś czasu nieodłączny element przebywania w miejscach -
zdawałoby się - odległych od cywilizacji. Niestety nawet tam zawsze
zajdzie się ktoś (i absolutnie nie jest to cykada), kto w ten - nazwijmy to
bardzo łagodnie - irytujący sposób, oznajmia swoją małpią radość z przybycia w
dzicz. Dotyczy to także części tzw. fotografów przyrody.
E, jak
EUFORIA.
Stan, który pojawia się zaraz po otwarciu oczu i wyjrzeniu przez –
uprzednio przetarte – szyby. No chyba, że akurat leje, albo parkujemy w Warszawie.
F, jak
FANABERIA.
W przypadku dłuższego przebywania w terenie, wszystko, co wykracza poza pasztet
podlaski i non-name ser z gatunku tych pożółkłych.
G, jak GARNEK. Bardzo przydatny podczas przygotowywaniu potraw na maszynce turystycznej. Ugotujemy w nim zupę-krem i golonkę wołową, podsmażymy kiełbasę zwyczajną, pomorską cebulę i podgrzejemy foie gras z truflami. Przy odrobinie samozaparcia możemy upiec w nim tort, indyka lub ukisić ogórki. Po niewielkich przeróbkach może posłużyć do przepędzenia zacieru z tataraku, a w razie konfliktu na wiejskim raucie, skutecznie ochroni głowę przed ciosem zadanym wiadrem wypełnionym cementem.
H, jak
HAMAK.
Zmyślne urządzenie do spania pod gołym niebem. Uwielbiane zawłaszcza przez
komary i ich kumpli.
I, jak INDIANIE.
Niedoścignieni
mistrzowie w podchodzeniu zwierzyny. Przeciętny Paunis lub Lakota bez najmniejszego trudu
odnajdzie tropy komara na marmurowej skale. Mało tego. Powie nam, kiedy zwierzę
przechodziło tym szlakiem, jakiej jest orientacji seksualnej i jaka jest (w przybliżeniu) masa jego tuszy bez kości.
J, jak JĄDRO ZIEMI. Niestety jeszcze nie wiem, jak przeżyć w takim miejscu, ale gdy tylko się dowiem, poświęcę temu zagadnieniu odrębny post.
K, jak
KAJAK. W
odróżnieniu od biebrzańskiej tratwy, której baaaardzo nie polecam, idealny
środek transportu wodnego. Pozwala poruszać się po rzekach, starorzeczach (zwanych
jeziorami), rozlewiskach, a nawet co bardziej wilgotnych łąkach.
L, jak
LATARKA.
Sprzęt bardzo przydatny na każdym biwaku pod warunkiem jednak, że znajduje się
w aucie, a nie w szufladzie w Olsztynie, bo ktoś zapomniał jej zabrać.
Ł, jak ŁOPATKA aka SZPADELEK. Urządzenie, które powinno znaleźć się w każdym bagażniku, każdym plecaku, a nawet w każdej, eleganckiej damskiej torebce. Dzięki łopatce wydostaniemy się z zaspy lub z piachu. Łopatka posłuży nam do wykopania jadalnych kłączy, niewybuchu, czy skarbu proboszczów podlaskich. W chwilach wolnych od przedzierania się przez mokradła możemy jej użyć do gry w popularną kometkę lub przeganiania insektów sprzed oczu towarzyszącej nam osoby.
M, jak MACZETA. http://wojciechgotkiewicz.blogspot.com/2016/12/maczeta.html
N, jak NÓŻ. Nóż survivalowy musi być
duży i zasobny w gadżety schowane w rękojeści. Im większy rozmiar, tym bardziej
będziemy poważani przez naszych braci w przeżyciu, zaś gadżety – jak można się
domyśleć - ułatwiają funkcjonowanie w dziczy. Dlatego też ważne by w rękojeści
znalazła się żyłka z haczykiem, zapałki, rakietnica, piła spalinowa, namiot z
tropikiem, zapas żywności na tydzień oraz brzozowy krzyż z tabliczką, na której
widnieje nasze imię, nazwisko, data urodzenia i porcelanowe zdjęcie z lepszym profilem.
O, jak ODKRYCIA. Jeżeli ktoś będzie nam wmawiał, że wszystko, co było do odkrycia, już dawno odkryto, nie wierzmy mu. Oczywiście na tym polu dokonano już wiele, ale dotyczy to wyłącznie niektórych kontynentów, zagubionych w dżunglach starożytnych miast, insygniów królewskich itp. W dalszym ciągu w tej materii pozostało wiele białych plam. Przykładem może być odkrycie przez nas w ubiegłym roku dwumetrowej góry w samym sercu Biebrzańskiego Parku Narodowego. Po skrupulatnym sprawdzeniu, okazało się, że nie figuruje ona w żadnym spisie gór świata. Zgłosiliśmy to gdzie trzeba i i tak oto na początku tego roku w Dolinie Biebrzy pojawiła się Mount Gotkiewicz.
P, jak
PIECZYWO.
Wybierając się np. na Podlasie musimy pamiętać, że wszelkie tego typu wyroby
znikają ze sklepowych półek najpóźniej o 4 rano. Wynika to z faktu, że sprytni właściciele przybytków z żywnością zamawiają dokładnie tyle bochenków, ile
liczy lokalna społeczność (plus dwa dla swoich kur) za nic mając sobie wygłodzonych, przyjezdnych
glutenojadów.
R, jak RANA. Teren, to teren, więc
może przydarzyć się nam wypadek. Pół biedy, jeżeli jest to zwykłe skaleczenie,
które wystarczy obsikać i po sprawie. Co jednak zrobić, gdy np. leżymy z
aparatem pod siatką maskującą i nie zauważamy nadciągającej tyraliery
kombajnów zbożowych? No cóż. Właśnie w takich przypadkach przydaje się brzozowy krzyż ukryty w rękojeści noża.
S, jak SZNUR. Użyteczny po weekendzie,
podczas którego nie udało się zrobić, ani jednego zdjęcia.
T, jak
TOALETA.
Nie mam tu na myśli mycia, nacierania całego ciała balsamem, nakładania
maseczki, depilacji nóg, regulacji brwi itp., gdyż z tym wszystkim każdy twardy i obyty z terenem facet
radzi sobie bez trudu w dowolnych warunkach. Chodzi mi o – nie wstydźmy się tego
słowa – defekację. W okolicach zasobnych w obfity podszyt nie ma z tym
większego problemu, ale na rozległych, pokrytych jedynie niską roślinnością
trawiastą torfowiskach, może to przysporzyć kłopotu. Rozwiązania są dwa. Po pierwsze, możemy nic
nie jeść podczas całego pobytu. Możemy również wykopać dół o wymiarach
2mx2mx2m na dnie którego obcasem gumowca wiercimy niewielkie zagłębienie i
gotowe.
U, jak UFF. Odgłos wydawany przez nas po znalezieniu się w miejscu, w którym wreszcie nie ma ludzi.
W, jak
WALKIE TALKIE. Urządzenia przydatne do porozumiewania się w terenie. Szkopuł w tym, że
te profesjonalne kosztują krocie, a te tanie nie dość, że najczęściej nie działają, to na
dodatek są w kształcie łba Hello Kitty. Jeżeli jednak nie należymy do elity finansowej, nie jesteśmy zbyt rozmowni i na dodatek asertywność, to
nasze drugie imię, zdecydowanie wybieramy te drugie.
Z, jak ZAUFANIE. Jeżeli poruszamy się po terenie we dwoje, troje lub w kilkusetosobowej grupie musimy mieć zaufanie do współtowarzysza(-y), czyli pewność, że z jej (ich) strony nie czeka nas żadna przykra niespodzianka. Oczywiście nie chodzi mi o to, że ktoś zarżnie nas pierwszej nocy, by przywłaszczyć sobie nasze gumowce, papier toaletowy, czy okulary z apteki, tylko o tzw. sztubackie żarciki. Mam tu na myśli podkładanie poduszki-pierdziuszki w czatowni, tytłanie pastą do zębów klamek w namiocie, wypłacanie tzw. karczycha podczas kontemplacji zalotów żab moczarowych, czy wreszcie wrzucanie pigułki gwałtu do porannej pieczarkowej. Oczywiście w miejskiej rzeczywistości takie zabawy są zawsze mile widziane, jednak poza nią, mogą być nieco uciążliwe.