Opowieści o lenistwie ciąg dalszy, gdyż za
oknem, to co za oknem (czyli nieciekawie), roboty huk, więc tym razem wczesnojesienna szuflada (za tydzień, za dwa i pewnie za trzy - tudzież!). Oczywiście mógłbym gdzieś tam pojechać, poleźć, popełznąć, podczołgać się, ale
fotografia (zwłaszcza przyrodnicza), to w końcu malowanie światła brzasku-świtu porankiem, a nie mycie podłogi w przyszkolnej
stołówce szaroburą szmatą na końcu drewnianej szczoty. Jeżeli dodamy do tego, wspomnianą w poprzednim poście, deprechę sezonowo-zimową, to w rezultacie otrzymamy mało
ciekawą i absolutnie niewybuchową mieszankę, która powoduje, że w łikendowe
poranki śpię, niczym ten borsuk-śmierdziel1 zimą i ciągle mi mało tego wylegiwania się w ciepłych piernatach. Mało (nomen omen) tego, nic mi się nie chce! Kompletnie! Gdy wskażesz mi, Szanowny Czytelniku tego bloga, miejsce bytowania wilka, rybołowa lub drapieżnej bogatki, to wiedz, że - nawet, gdy nie będę hibernował -
nie ruszę tyłka, maskałatu nie założę, aparatu i monopodu w dłoń nie chwycę, w świat Pani Przyrody śmiało i radośnie nie ruszę! Czuję
się trochę, jak ten prakomar w żywicę bursztynu oblekły, jak ten kamień
przydrożny przez psy wiejskie obsikany wielokrotnie, jak ten Bartek dąb, co to w większości jest z cementu Tak właśnie się teraz czuję.
Gotować
też mi się nie chce, a przecież gotowanie, to moja pasja i konik polski lub
polny, a czasem - choć z rzadka - i arabskiego autoramentu. gŁosiowi coś tam jeszcze i
upichcę, ale sam dla siebie? O, to już nie! Ot gotowych flaków nakupię, co to
więcej chemii mają, niż program nauczania w liceum. Chleba razowego podjem cichcem (bo mleka, choć lubiłem, to
już nie bardzo, gdyż laktoza nie dla mnie jest jednak), albo grochówki sieciowej z takiej
sprytnej torebeczki pochłepcę, która nawet zła nie jest (zupa, a nie torebeczka), zwłaszcza, gdy się kiełbasy zacnej się dokroi i dorzuci, gdyż w mięso okrutnie oszczędna jest (zupa, a nie torebeczka, choć to w sumie to samo). Pierogów w sklepie sobie nakupię, ale żeby szalotki-cebulki podsmażyć, to już nie ... bo mi się nie chce. Kaszy urozmaiconej
dodatkami rozmaitymi i ponoć zdrowymi nagotuję, ale co to za gotowanie, gdy wystarczy torebkę do wrzątku
wrzucić i nie zasnąć w trakcie?
Czytać też
mi się nie chce. Czytam tylko to, co w pracy potrzebne i trochę gazet sieciowych-internetowych, żeby - jakby tak na przykład wojna nagle wybuchła ze światem całym - wiedzieć kiedy
uciekać, gdyż walczyć za wolność moją i Waszą by mi się nie chciało. Książki
kucharskie, przyrodnicze i historyczne przeglądam, ale nie czytam dokładnie, czyli po literce każdej. Nie chce mi się po prostu.
Miałem w
piątek, co to czarnym był, garderobę uzupełnić, gdyż nędzny jestem bardzo pod tym względem okrutnie (pomijając łachy do lasów, trwałych użytków zielonych i mokradeł, gdyż w tej materii w szafie bogactwo, niezmierzone okiem ludzkim, posiadam), ale gdy
pomyślałem, że muszę wbić się, na podobieństwo taranu, w ten tłum oszalały, to drugą myślą było, że mi
się nie chce i najwyżej coś po bracie Michale (albo jakoś tak) podonaszam.
Samochodem
jeździć też mi się nie chce. Ropy trzeba ponalewać, biegi zmieniać, uważnym być,
żeby dziecka 500+, albo staruszki-kombatantki spod Sommy lub Gniłej Lipy nie przejechać.
Masakra, jak mawia moja gŁośka! To już lepiej piechotą chodzić do czasu, gdy dzieci
dorosną, a kombatantki zdziecinnieją.
Do
lokali rozrywkowych nie chce mi się chadzać, by piwa i wódek czystych tudzież gatunkowych z przyjaciółmi i utajnionymi wrogami popić! Przecież to trzeba by się jakoś ubrać elegancko (patrz: czarny piątek!), wyjść z domu, wejść do pabu,
zamówić śmiało alkohol, wypić jego (Podlasie rules!), porozmawiać, pośmiać się beztrosko ... a w rzyci tam (wiem Ojcze, wiem i pamiętam)! Nie chce
mi się! I już!
Bloga - w
końcu - też nie chce mi się już prowadzić. Przecież te fotki trzeba popstrykać, jakoś obrobić,
tekst napisać, na komentarze Wasze odpowiedzieć. Roboty, jak w młynie, albo i lepiej,
a mi się nie chce! Nic mi się nie chce!
PS. Fotki takie se (czyli jednak szmata buro-szara), ale co zrobić, jak nie chce mi się?!
PS.2. Przepraszam, ale jest już późno, więc odpowiedzi na komentarze i komentarze, jak zwykle, czyli jutro.
PS.2. Przepraszam, ale jest już późno, więc odpowiedzi na komentarze i komentarze, jak zwykle, czyli jutro.
_____________________________
Brillat-Savarin
A. 1977. Fizjologia smaku albo medytacje o gastronomii doskonałej, PIW, ss. 256
PS. Zapowiedź którejś z kolejnych szuflad. Albo i nie.