O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

niedziela, 28 lutego 2016

W chmurach (chyba).


To był nie tyle ornitologiczny co, meteorologiczny dzień nad rozlewiskiem. Podczas kilkugodzinnego pobytu, prawie cały czas w powietrzu wisiała jakaś zawiesina (wiem, że to mało romantyczne określenie i że lepiej pasowałoby – polny tiul utkany przez bachanowskie elfy - ale to jednak BYŁA zawiesina, a nie żaden tiul z powiatu suwalskiego).
To coś było na tyle dziwne, że zacząłem się zastanawiałem się, czy to mgła, czy też może, wyjątkowo niskie chmury. Kompletnie się na tym nie znam i choć potem, z ciekawości, sprawdzam takie rzeczy, tym razem postanowiłem tego nie robić.
Po pierwsze, pomyślałem sobie, że mgłę już dobrze znam, a tak bliskich chmur jeszcze nigdy nie widziałem (te, widziane z samolotu się nie liczą!).
Po drugie - chyba fajnie tak sobie pochodzić w chmurach, po warmińskich pagórkach i pogapić się na krajobraz.
I po trzecie wreszcie – jakbym sprawdził, to być może okazałoby się, że to jednak była mgła.














środa, 24 lutego 2016

Rudy.


     W naszym świecie, rudzi prawie zawsze mają przerąbane. Może w Irlandii jest inaczej, ale poza nią - jakoś nikt ich nie lubi. 
     W przyrodzie, z „rudymi” jest zdecydowanie lepiej. Rudzielce - rudziki, wiewióry, sarenki, łanie, rydze, itp. - częściej budzą sympatię, aniżeli nieufność i odrazę. Wyjątek stanowi (pomijając wilka) tylko dzisiejszy, postny bohater czyli lis. Tego akurat ludzie jakoś nigdy nie zaakceptowali, a w niektórych kręgach zawodowych, wręcz znienawidzili. 
     Z czego to wynika? Ano, głównie ze stereotypów, z których większość wiąże się z niepożądanymi, z ludzkiego punktu widzenia, lisimi upodobaniami kulinarnymi. Tylko, co na to poradzi biedny lis, że Natura uczyniła go mięsożercą i to na dodatek relatywnie niewielkim? Trawą się nie naje, a jeleniowi może, co najwyżej, kitą pomachać. Poluje zatem na to, co jest w stanie dogonić i zabić. I dlatego właśnie obarczamy go winą za wyniszczenie zajęcy i kuropatw (tego, ze tępi gryzonie, jakoś nie chcemy pamiętać). To również pierwszy podejrzany, gdy tylko z kurnika zniknie jakaś przechodzona nioska.
     Paradoksalnie, największym problemem lisów jest to, że stale ich przybywa. Kiedyś, na polowaniach zbiorowych (swoja drogą natłuczono wtedy zajęcy, co nie miara), ten kto zastrzelił, przepraszam - pozyskał lisa, zwykle zostawał królem polowania. Obecnie rudzielców jest już tyle, że aby zostać "królem" nie trzeba strzelać, tylko wystarczy przejechać samochodem (nie hamując!) nocną trasę z Olsztyna do Olsztynka. W roku 2015, lisia armia liczyła już ponad 200 tys. osobników (z czego blisko 10% zamieszkuje Warmię i Mazury) i nic nie wskazuje, żeby miało się to, w najbliższym czasie, zmienić. Wykładana na terenie całego kraju szczepionka na wściekliznę, spowodowała, że ta choroba przestała być naturalnym reduktorem lisiej społeczności. Kolejna kwestia, to mniejsze zainteresowanie myśliwych. Odkąd ekolodzy obrzydzili elegantkom (i elegantom!) futra, dzielni łowcy polują na lisy, wyłącznie z konieczności.
     No dobrze. Wiemy już, że lisów nie brakuje i są odpowiedzialne za wszelkie zło na tym świecie. Czy jednak, w tym ostatnim przypadku, aby na pewno? Przecież w środowisku grasuje znacznie więcej morderców drobnych zwierząt. Kiedy z kurnika znika drób, najłatwiej wszystko zwalić na rudego. A tymczasem może być to sprawka tchórza, kuny domowej, jastrzębia, czy nawet szczura. Zniknięcie zajęcy i kuropatw to efekt ciężkiej roboty odwalonej nie tylko przez lisy, ale również przez ptaki drapieżne, półdrapieżne kruki, jenoty, norki amerykańskie i wałęsające się bez- i pańskie psy i koty. Można tak wymieniać bez końca, ale oczywiście i tak wszystkiemu będzie winny lis! Lis?! Ruda łajza, oszust, serowy kombinator, złodziej  i były TW w jednym!

      Osobiście lubię i rudych ludzi, i rude zwierzaki i dlatego proszę! Nie róbmy z lisa bestii większej, niż jest. Zastanówmy się lepiej, co możemy zrobić, żeby mógł sobie spokojnie egzystować w środowisku.


      Mam nadzieję, że jakieś rozwiązanie istnieje i niekoniecznie musi być to tzw. redukcja, czyli – mówiąc po ludzku – zabijanie. Jakoś tak naiwnie wierzę, że jest to możliwe i, że kiedyś doczekamy sytuacji, w której lis będzie syty, a zające, kuropatwy i kurczaki (te ostatnie akurat może nie wszystkie) – całe.

















A poniżej taki wiosenny niusik.





niedziela, 21 lutego 2016

Zima!!!!!!!!!!!!!!!!!!


      No i wykrakałem. Po jednodniowej wiośnie, wróciła zima. Co prawda w swoim aktualnym stylu, czyli na dobę, ale wróciła. W sumie to bardzo dobrze, gdyż nocny opad śniegu, urozmaicił nieco gęsi krajobraz. Postanowiliśmy zatem wrócić nad rozlewisko, jednak naszym głównym celem tym razem nie były gęgawy, zbożowe i białoczelne, a - żurawie. Niestety, jak to w fotografii przyrodniczej bywa, cele sobie, a żurawie też sobie. Na całym, szeroko pojętym rozlewisku, była tylko jedna para, a i to zachowująca się, jak nie przymierzając, młoda Podlasianka na pierwszym w życiu wyjściu do nocnego klubu z męskim striptizem.
      Przyznam, że takie zachowanie żurawi było (przynajmniej dla mnie) trochę nietypowe. Wiem, że to nie naiwne sikorki, ale tym razem poziom ich ostrożności był nieco zaskakujący. Zazwyczaj żurawie dają się podejść na około 50 metrów (podjechać można jeszcze bliżej) i to jest mniej więcej taka stała, zaobserwowana przez nas, średnia. Oczywiście zdarzają się odchylenia od tej wartości i to niekiedy znaczne, ale zwykle dotyczą sytuacji odwrotnej, czyli ptaków sprawiających wrażenie nieczułych na obecność człowieka. Takiego zimnokrwistego osobnika spotkałem w ubiegłym roku w okolicach rozlewiska. Podjechałem do niego na kilkanaście metrów i … żadnej reakcji. Podjechałem jeszcze bliżej i dalej to samo. Ptak, jak gdyby nigdy nic, spokojnie żerował na świeżo zaoranym polu. W końcu, chyba już bardziej z ciekawości, aniżeli chęci fotografowania, wyszedłem z samochodu, usiadłem na miedzy ok. 6-7 metrów od niego i … spędziliśmy razem miłe półgodziny. Ja robiłem zdjęcia, paliłem papierosy, poszedłem do auta po wodę itd., a żuraw jadł, poprawiał fryzurę na tyłku, przyglądał mi się ciekawie i znowu jadł. Odleciał dopiero wtedy gdy, jak przypuszczam, najadł się do syta i w głowie zapalił mu się neonik z napisem „drzemka”.
      Wszyscy wiemy, że ptaki różnie reagują na rzeczywiste lub pozorne zagrożenie, w tym na pojawienie się człowieka. Interesujące jest to, że różnice w zachowaniu nie wynikają wyłącznie z, przypisanego konkretnemu gatunkowi, dystansowi ucieczki (najmniejsza odległość na jaką możemy zbliżyć się do zwierzęcia). Nie do końca jest tak, że wróbel się nie boi i nie ucieka, a czapla i owszem. Takie podejście, to zbyt daleko idące uproszczenie. Przecież każdy z nas, obserwujących ptaki, na 100% spotkał kiedyś tchórzliwego wróbla i wyluzowaną czaplę. Świadczy to o tym, że opisywane różnice, występują również pomiędzy osobnikami reprezentującymi ten sam gatunek.
      Wszystko to zależy od … wszystkiego. Ten sam ptak będzie zachowywał się inaczej na przelotach, podczas żerowania, godów, czy wychowywania potomstwa. Mało tego. Przedstawiciele tego samego gatunku sprawiają odmienne wrażenie w zależności od miejsca spotkania. Pisałem kiedyś o tym, że te same krzyżówki w parku miejskim zachowują się, jak drób domowy, ale poza parkiem, to już dzikusy pełnym dziobem.
      Trochę przypomina to nas – ludzi. Nie powinno to jednak budzić zdziwienia. Wszakże, jak napisał wybitny, polski ornitolog - profesor Jan Sokołowski – „Ptak, to też człowiek, chociaż ptak”.

PS. W następnych postach – wyluzowane gęgawy, zbożowe, żurawie, lisy i krajobrazy, i co tam się jeszcze się, w międzyczasie, trafi.


















środa, 17 lutego 2016

Wiosna!!!!!!!!!!!!!!!!!


     W tym miejscu miał być inny post. I będzie, ale dopiero w weekend. Trudno bowiem pokazywać zdjęcia jakiegoś, całorocznego zwierzaka, gdy do okna zastukała przedwczesna wiosna. Nie, żeby tam od razu waliła młotkiem, ale nie było to też nieśmiałe, mysie skrobanie.
     Zdjęcia poniżej pokazują prawie wszystko to, co udało mi się zaobserwować w trakcie dzisiejszego wyjazdu w teren. Miałem w tym miejscu do załatwienia inne sprawy, więc pstrykałem niemalże w biegu i stąd sporo dokfotkowatości. Nie mam niestety na zdjęciach żurawi i skowronków, które także pojawiły się już na podolsztyńskiej Warmii. Podobno są także czajki, ale akurat tych, nie udało mi się spotkać.
    Oczywiście nie ma się co podniecać. Nie raz już przecież witaliśmy się z wiosną, a kilka dni później wracała zima. Te pierwsze gęgawy (choć nie dam ręki uciąć, że nie są to osobniki, które przezimowały w kraju) i gęsi białoczelne, to coś w rodzaju zwiadu, podobnie z resztą jak, nieliczne jeszcze, żurawie. Wróci zima, to wycofają się w cieplejsze miejsca. Wszystko to jednak nieważne. Zwiad, czy nie zwiad, takie widoki po ciemnych miesiącach pseudozimy, to i tak najlepsza rzecz na świecie.