Ten
post (ale z innym tekstem) miał ukazać się wczoraj, choć tak naprawdę miał się
ukazać w środę, ale nie mam już siły na szukanie usprawiedliwień. Problem w tym, że na przeszkodzie stanęła okoliczność natury subiektywnej o
staropodlaskim imieniu Iwona. Kiedy bowiem poprosiłem rzeczoną okoliczność o recenzję tragihistorii nieszczęsnego, podlaskiego sierotka, ta stwierdziła autorytatywnie,
że jest ona wyjątkowo ponura i absolutnie nie nadaje się do bloga o tematyce -
było, nie było - radośnie przyrodniczej, a tak w ogóle, to idzie spać.
I
tak oto zostałem sam na sam z owym rzekomo ponurym tekstem i prawdę mówiąc nie
bardzo wiedziałem, co począć. Pora była zbyt późna, by zaczynać wszystko od
nowa, a na dodatek wredna szuja z telewizora przypomniała mi, że
następnego dnia jest poniedziałek. W odruchu ostatecznej rozpaczy usiłowałem znaleźć
zrozumienie u kota, ale ten, albo nie dorósł do mojej tzw. twórczości, albo - co
jest zdecydowanie bardziej prawdopodobne - już dawno ją przerósł. Postanowiłem zatem odłożyć kwestię postu do rana mając nadzieję, że przyśni mi się coś, co będę mógł gracko przerobić na nową opowieść.
Poniedziałkowy
świt przywitał mnie kompletną amnezją w przypadku snów, całkowitym brakiem wszystkiego, co może kojarzyć się z tą porą dnia oraz tajemniczą karteczką wetkniętą za samochodową
wycieraczką. W pierwszej chwili pomyślałem, że to liścik od rozkochanej w naszym aucie fanki czeskiej motoryzacji lub przejaw agresywnego marketingu lokalnej budy z zapiekankami. Byłem jednak
w błędzie, gdyż karteluszek okazał się być zaproszeniem do siedziby Straży
Miejskiej na spotkanie poświęcone zieleni w tkance miasta. Przyznaję, że
ucieszyła mnie niezmiernie ta niespodziewana i intrygująca, pod względem sposobu dostarczenia,
informacja. Z uwagi na lokalowe zamieszanie od ponad dwóch tygodni praktycznie
nie miałem styczności z przyrodą, a tu proszę! Zaproszenie na interesującą konferencję, być może okazja do wygłoszenia porywającego wykładu, a już na pewno opcja darmowego obiadu w postaci szwedzkiego stołu po staropolsku. Cofnąłem się zatem do
mieszkania po musznik i pojechałem.
Dotarłem na miejsce nieco po dziesiątej i pierwsze co zauważyłem, to brak rozentuzjazmowanych tłumów, które zwykle towarzyszą tego typu mitingom. Pomyślałem jednak - jako że przybyłem nieco spóźniony - że funkcjonariusze SM, uczeni i złakniona wiedzy gawiedź zapewne
siedzą już w sali konferencyjnej. Przy
wejściu podałem zaproszenie recepcjoniście i zapytałem grzecznie, gdzie odbywa
się rzeczony kongres?
Obiecywałem
to solennie i wielokrotnie, ale tym razem wytatuuję to chyba sobie
na twarzy czcionką Arial o rozmiarze 64! Od dziś mogę wyjść z domu bez butów i bez
bielizny, ale nigdy już nie zapomnę o tych cholernych okularach.
Generalnie bowiem większość informacji na karteczce się zgadzała. To znaczy zgadzała się, jeżeli chodzi o Straż Miejską i zieleń, gdyż reszta to już niekoniecznie. Gdybym miał wspomniane szkła, zapewne bez trudu przeczytałbym, że zaproszono mnie nie na sympozjum, a do uiszczenia mandatu za zdewastowanie zieleni miejskiej, co uczyniłem nieświadomie wjeżdżając jednym kołem na coś, co w zamierzchłych czasach PRL, nazywane było jeszcze trawnikiem. Jednym słowem, gdybym miał okulary, nie musiałbym robić z siebie idioty, paradując po mieście w muszniku, jak jakiś - nie przymierzając - Stuhr w "Wodzireju". I to tylko po to, żeby się najeść.
Generalnie bowiem większość informacji na karteczce się zgadzała. To znaczy zgadzała się, jeżeli chodzi o Straż Miejską i zieleń, gdyż reszta to już niekoniecznie. Gdybym miał wspomniane szkła, zapewne bez trudu przeczytałbym, że zaproszono mnie nie na sympozjum, a do uiszczenia mandatu za zdewastowanie zieleni miejskiej, co uczyniłem nieświadomie wjeżdżając jednym kołem na coś, co w zamierzchłych czasach PRL, nazywane było jeszcze trawnikiem. Jednym słowem, gdybym miał okulary, nie musiałbym robić z siebie idioty, paradując po mieście w muszniku, jak jakiś - nie przymierzając - Stuhr w "Wodzireju". I to tylko po to, żeby się najeść.
Oczywiście
przesadzam z tym tatuowaniem, ale faktem jest, że bez okularów bywa coraz ciężej.
Poniższe zdjęcia łosi i niełosi obejrzałem dopiero kilkadziesiąt godzin po ich
zrobieniu, gdyż oczywiście okulary zostawiłem w domu, a bez nich widzę tylko tyle, że jakieś tam fotki w aparacie są. Przez chwilę zastanawiałem się nawet nad zakupem kilkudziesięciu par jednorazówek, które mógłbym poukrywać wszędzie tam, gdzie planuję przebywać (stale lub czasowo) w trakcie następnej dekady, ale po namyśle stwierdziłem, że szkoda pieniędzy, gdyż i tak pewnie bym ich nie znalazł bo ... nie wziąłbym okularów.
Tak, czy siak mam nadzieję, że blogowa absencja niedługo odejdzie w niepamięć, świty zaczną świecić, a kot zejdzie na ziemię i zacznie czytać moje posty.
Tak, czy siak mam nadzieję, że blogowa absencja niedługo odejdzie w niepamięć, świty zaczną świecić, a kot zejdzie na ziemię i zacznie czytać moje posty.