O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

czwartek, 30 czerwca 2016

Paryż Ściany Wschodniej.


Już dwa razy wspominałem o, odnalezionych w czeluściach cyfrowej biblioteki, kilku numerach czasopisma „Regjon Białostocki” z lat `30. Tym razem nie będzie jednak o bagnach, osuszaniu i takich tam. Tego typu prasa, to również kopalnia wiedzy o tym, jak żyli przed wojną mieszkańcy tego zacnego grodu nad Białą.
Ponieważ upał za oknem nie ma zamiaru zelżeć, skupię się jedynie na rzeczach łatwych i przyjemnych, czyli na rozrywce. W połowie lat trzydziestych w Białymstoku działał jeden teatr „Palace” i 3 kina: „Apollo”, „Modern” i „Polonja”. Te ostatnie serwowały repertuar krajowy i, a jakże, zagraniczny. Jeżeli myślicie, że były to nudne ramoty w stylu tych pokazywanych przez pana w ciemnych okularach (czyli Jerzego Janickiego), to się głęboko mylicie. To były filmy z najwyższej półki.
I tak np. kino „Modern” wyświetlało „emocjonujący film erotyczno-sensacyjny (!) <<Pojedynek ze śmiercią>>”, a także „wspaniały film miłosny <<Sztuka życia>>”. Gdybym miał jednak wybierać, to bez wątpienia poszedłbym na film „<<Zaufałam Ci>>, gdyż zaintrygował mnie opis, z którego wynikało, że jest to „dramat młodej i niedoświadczonej dziewczyny, która w chwili szału (!!) zaufała mężczyźnie”. Myślę moje szanowne Czytelniczki, że zdecydowanie powinniście wygrzebać to dzieło z archiwów i obejrzeć, zanim Was same ogarnie wspomniana chwila szału i, nie daj Boże, zaufacie jakiemuś facetowi!
W listopadzie 1934 r. pojawiło się w Białymstoku kino „Gryf” i trzeba przyznać, że swoją działalność rozpoczęło z wysokiego C. Za marne 75 groszy można było obejrzeć „rewelacyjny film, który zadziwił cały świat, twór geniuszu ludzkiego”. Chodzi oczywiście o „Syna King Konga”, który zdaniem redaktora „wstrząsnął nerwami milionów ludzi”. Co ciekawe, „23 metrowa Małpa” została wymieniona na afiszu razem z pozostałymi aktorami.
Ówczesne kina różniły się od dzisiejszych multipleksów, tak jak Podlasie różni się od warszawy. Po pierwsze nie przypominały bezdusznych boksów dla nierogacizny, a po drugie nie zanudzały widza półgodzinnym seansem reklam. Zamiast tych ostatnich, widz mógł zrelaksować się oglądając występy rewiowe! I to jakie?! We wspomnianym „Modernie” można było np. obejrzeć „pożegnalne występy teatru rewjowego <<Wesoły murzyn>>”. Nie wiem, jak Wy, ale ja na coś pod taką nazwą, poszedłbym bez chwili wahania.
Po takiej dawce przedniej, umysłowej rozrywki wypadałoby zabrać partnerkę gdzieś na dancing. Co jednak zrobić, gdy z tańcem u nas nietęgo? Przedwojenny Białystok przewidział i to. Dla tańczących inaczej powstał Salon Tańców Nowoczesnych prowadzony przez profesorkę Marję Andrzejewską. Znamienita ta (jak się domyślam) primabalerina „wyuczała tańczyć stylem angielskim, modnie i elegancko”. Można było przyjść do szkoły samemu, a jeżeli mieliśmy gromadkę, podobnych do nas, łamag, również „w kompletach”. To jednak nie wszystko. Na wypadek, gdybyśmy mieli kłopot z wprowadzeniem partnerki w ognisty piruet, prof. Andrzejewska proponował również „lekcje gimnastyki dla odchudzających się Pań”.
Prawdopodobnie po tym wszystkim każda z białostockich elegantek dałaby się namówić na dokończenie wieczoru w naszej garsonierze. Takie tete-a-tete kończą się jednak różnie i dlatego przewidujący mężczyzna posiadał w portfelu kilka przydatnych adresów. Nie chodziło jednak o lokalnych spowiedników, a raczej o namiary na dr med. A. Adamowicza, dr Leona Kryńskiego, dr M. Kanela i dr J. Walewskiego. Wszyscy oni specjalizowali się w leczeniu niemocy, chorób skórnych, moczo-płciowych i, co najistotniejsze, chorób wenerycznych (co ciekawe innych  anonsów lekarskich w "Regjonie" nie maJ).
I pomyśleć tylko, że gdyby nie wojna, Białystok mógł stać się Paryżem Ściany Wschodniej. Kina, rewie, teatry, dancingi i doskonała opieka weneryczna. Żyć, nie umierać! A na dodatek nad Biebrzę tylko 50 kilometrów!


Łęczak


Perkoz dwuczby z młodocianym pasażerem. Oprócz perkozów zwyczaj przewożenia piskląt na grzbiecie, mają również tracze.


Czajka.


Rycyk (w tle czapla siwa).





Rycyk. To częsty obrazek w Dolinie Biebrzy. Oprócz rycyków kołki uwielbiają również kszyki i rybitwy (np. białoskrzydłe).


Błotniak stawowy (samiec).



Prrzedstawiciel drozdów, czyli kwiczoł.



Mglisty łoś.



Wrona siwa. Jak widać, też kołkiem nie pogardza.

niedziela, 26 czerwca 2016

Migawki z terenu XVIII.


No dobrze. Pobawiliśmy się trochę w Afrykę i starczy! Niech ktoś wreszcie wyłączy to ogrzewanie! Albo włączy największe wentylatory, jakie uda się znaleźć na rynku! Lub deszczownie! A może istnieje techniczna możliwość przyciągnięcia jakiegoś lodowca? Mamy przecież podobno jakieś okręty, które rdzewieją w tajnych portach wojennych, więc wreszcie mogłyby się na coś przydać. Szybki wypad na północ, takiż rzut harpunem w lód i z powrotem do kraju. Zacumowalibyśmy górę lodową gdzieś na Zalewie Wiślanym i temperatura ciupasem spadłaby o kilka stopni, a na dodatek w olsztyńskich klepach pojawiłaby się zdrowa i pożywna foczyna. Przepraszam, wiem że bredzę, ale 33 w cieniu, to nie mój habitat klimatyczny. Chociaż ta foczyna … No dobrze, jednak bredzę!
Ten weekend postanowiliśmy spędzić w lesie, naiwnie sądząc, że na takie upały nie ma nic lepszego, niż cień i leśny, orzeźwiający zefirek. To samo musiały pomyśleć chyba także strzyżaki, gdyż kiedy w piątek wieczorem zameldowaliśmy się pod Pasymiem, były już na miejscu wraz z liczną rodziną i kolegami z wojska. Bylibyśmy niemalże w komplecie, gdyby nie fakt, że zefirkowi coś wypadło i nie dojechał. No cóż. Taka równikowa karma. Nie było co prawda tak źle, jak pewnego wrześniowego popołudnia w nadbiebrzańskich lasach, ale za dobrze - też raczej nie. Chociaż z drugiej strony, jak tak się mocniej zastanowić, to jednak strzyżaki wyszły na tym spotkaniu zdecydowanie gorzej, niż my. Po naszej stronie może i byli ranni, ale zabitych – nie było.
Upał, strzyżaki, jakaś - nieznana nam - niższa forma życia biologicznego żyjąca w symbiozie z quadem, no i my. Jednym słowem, mało strawny konglomerat dla jeleniowatych i dzików. I pewnie dlatego te pierwsze i te drugie zaległy w czeluściach tzw. puszczy, gdyż potrzebowaliśmy i opisywanego wieczoru i następnego poranka, żeby pstryknąć to, co poniżej.
Swoją drogą, takie fotografowanie ma coś w sobie z bokserskiego klinczu. Z jednej strony spocony jak śp. szczurzynek, ledwie dyszący człowiek z aparatem, a z drugiej … tak samo dyszący i spocony jeleń. I jedno i drugie ma dosyć, więc stają na przeciw siebie w pełnej rezygnacji. Człowiek niby fotografuje, jeleniowaty niby pozuje, ale i jeden i drugi wiedzą, że to bez sensu i lepiej byłoby wypić zimne piwo w jakimś, przyjemnym dla ciała i umysłu, bajorku.
Nie wiem, jak jelenie, ale my wczoraj postanowiliśmy urzeczywistnić to, o czym napisałem. Spędziliśmy kilka godzin w leśnym jeziorze fotografując ważki (o tym w następnym poście), popływaliśmy, pogadaliśmy trochę z przygodnie spotkanym rowerzystą i wróciliśmy do Olsztyna tuż przed burzą.
Mam nadzieję, że jelenie postąpiły dokładnie tak samo i wkrótce z nowymi siłami, znowu spotkamy się w lesie. PS. Znowu jest gorąco!






















czwartek, 23 czerwca 2016

Dlaczego nie ma filmów o ornitologach?


Teoretycznie od przedwczoraj mamy kalendarzowe lato, choć odnoszę wrażenie, że ta pora roku zaczęła się już gdzieś pod koniec lutego. Co prawda w dalszym ciągu część meteorologów i inny –ogów twierdzi, że te anomalia pogodowe, to nic innego, jak tylko przejściowe trudności, ale chyba jednak czas przyznać, że tzw. globalne ocieplenie staje się faktem.
Na Wyborcza.pl (http://wyborcza.pl/1,75400,20251805,pierwszy-gatunek-ssaka-wymarly-przez-globalne-ocieplenie.html) (odpierając wiadome zarzuty dodam, że tę informację można znaleźć również na Wprost.pl, w Wikipedii, na Newsweek.pl itp.) przeczytałem, że odnotowano już pierwszy przypadek wymarcia gatunku ssaka, bezpośrednio powiązany z ociepleniem klimatu. Chodzi tu o niejakiego szczurzynka koralowego - australijskiego endemitę, który zamieszkiwał jedną z wysepek u wybrzeży tego kontynentu. Naukowcy są zdania że to, wywołane ociepleniem, podniesienia się poziomu wód otaczających wyspę, doprowadziło do zniszczenia siedlisk lub wręcz zatopienia wszystkich przedstawicieli tego gatunku. Przyznam, że choć nazwa zwierzaczka nie jest mi szczególnie miła, zrobiło mi się jakoś nieswojo. Nie dlatego, że - jak podejrzewam - jestem następny w kolejce (jako uczulony na upały, a nie jako endemita!), ale dlatego że na naszych oczach, science fiction zaczyna zmieniać się w science i  to kosztem, Przyrodzie ducha winnego, szczurzynka!
Przepraszam za ten przydługi wstęp. Post jest w założeniu o ornitologach w kinematografii (a raczej o ich braku), ale temperatura za oknem samoistnie wypociła ze mnie tych parę zdań.
Wracam zatem do ornitologów i filmu. Pomyślałem sobie kiedyś, że niezależnie od epoki, dzieciaki najchętniej czerpią wzorce życiowe z szeroko pojętych mediów i nie ma znaczenie, czy były to malowidła naskalne, czy akutualnie jest to internet. Kiedyś (czyli bardzo, bardzo dawno temu), gdy mieszkałem jeszcze na Podlasiu, TVP od czasu do czasu raczyła emitować zagraniczne produkcje filmowe. Wiekszość z nich kompletnie nas nie interesowała (bo kto z Was chciałby w tym wieku oglądać "Przeminęło z wiatrem"?), ale już na takiego np. Tarzana z Johnnym Weissmuller`em w roli głównej, czekaliśmy z bolesną niecierpliwością. Zaraz po seansie, zbieraliśmy się wszyscy pod dębem, który rósł w centrum miejscowości i zaczynała się zabawa w człowieka z dżungli. Każdy chciał był Tarzanem, nawet za cenę połamania rąk i nóg. Nie nauczycielem, nie szewcem i nie cybernetykiem (młodszym wyjaśniam, że to taki średniowieczny informatyk), ale właśnie Tarzanem lub w ostateczności jego małpą Beta. To samo z resztą było po filmach o Zorro, o Winetou, po Czterech Pancernych, a nieco później, po Brusieli.
Dlatego właśnie pomyślałem, że fajnie byłoby, gdyby któraś z wytwórni filmowych (byleby tylko nie polska) nakręciła film o przygodach Ornitologa. Ale nie jakiegoś ciamajdy z brodą i lornetką, tylko Ornifajtera z krwi, osocza i, twardych, jak Ojcowska Maczuga Herkulesa, tricepso-kości. Takiego, co to i ptaka rzadkiego wypatrzy i wrednemu handlarzowi ar nakopie do (za przeproszeniem) dupy. 
Bo przecież czegoś takiego, na filmowym rynku, praktycznie nie ma, a być powinno! Pomijając film "Wielki rok" (ale tam również ornitolodzy, to raczej ofermy) praktycznie niczego więcej, z heroptasiarzem w roli głównej, nie znalazłem. No dobrze, są archaiczne "Psy wojny" z Christopherem Walkenem, ale,  po pierwsze, epizod ornitologiczny trwa tam bardzo krótko, a po drugie grany przez tego aktora bohater nie jest ornitologiem prawdziwym. Jest "Ptasiek" Alana Parkera, ale to przecież film nie o megaornitologu, ale o postwietnamskim kłopocie i jest "Kes", który co wrażliwsze jednostki doprowadzi do permanentnej (i pewnie dziedzicznej) depresji. Śliwką na biszkopcie byłyby zapewne polski film z 1958 r. pt. "Orzeł", ale to akurat jest zmyłka, gdyż ten film nie traktuje o królu padliny, a o okręcie podwodnym w mało ornitologicznych okolicznościach II Wojny Światowej.
Reasumując, myślę sobie, że gdyby coś jednak takiego nakręcono, byłaby to szansa na to, że szeregi ornitologów zasililiby nowi, ambitni adeptów. Chciwi sławy i spektakularnych dokonań na niwie zoologii. Rządni mołojeckiej, ptasiarskiej sławy, a nie tylko wielopunktowych publikacji. Wbrew pozorom to nie jest takie głupie. Podobno po wejściu do kin "Poszukiwaczy Zaginionej Arki" drastycznie zwiększył się nabór na kierunki związane z archeologią, a po Doktorze House`ie - na medycynę.
Tymczasem z braku laku, polecam fragment filmu pt, "Rewizja osobista" . Może nie końca traktuje o ornitologii, ale na filmowym bezptasiu i Maklakiewicz - orłan! https://www.youtube.com/watch?v=u3PnB2uYD90.                                      

PS. Oczywiście czujny czytelnik natychmiast zauważy brak w tej mikrowyliczance "PtakówHitchcocka. Tyle tylko, że po obejrzeniu tego dzieła, skutek będzie raczej odwrotny. Nie wierzę bowiem, żeby oglądanie ptaszydeł znęcających się nad ludźmi, zachęciło kogokolwiek do wyjścia w teren. Jedyne czego można oczekiwać po takim seansie, to wzmożonej awizofobii lub w skrajnych wypadkach nawet alektorofobii połączonej z pteronofobią.

PS.2. Wracając jeszcze na chwilę do globalnego ocieplenia. Jeżeli jest nam za ciepło, bierzmy przykład z kaczek.  Siedzą w chłodnej wodzie, jedzą niskokaloryczne zielsko i są szczęśliwe!


Cyraneczka (już po przepierzeniu, więc i szata skromniejsza)


Cyraneczki


Cyranka


Pani gągołowa z przychówkiem.


Jesienny świstun.


Krakwa.


Gągoły.


Krakwa (góra i dół).



Pan krzyżówka.


Płaskonos jesienią.


Płaskonos (też z resztą jesienią).


Rożeniec (jeden z wiosennych symboli Biebrzy).


Krzyżówka.



Kaczy savoir-vivre. Przepływające obok siebie kaczki zwyczajowo oddają sobie salut. Ta tradycja pochodzi jeszcze z czasów Wielkiego Imperium Kaczego rozciągającego się na terenach dzisiejszego powiatu grajewskiego (4 w.p.n.e).


niedziela, 19 czerwca 2016

Mroczne oblicze przyrody. Cz. I.


Na razie nie jeździmy w teren, gdyż gŁoś leczy ciężką kontuzję żeber, które zetknęły się dosyć gwałtowanie z jej teleobiektywem. Wbrew temu, co insynuuje się na Podlasiu, w to zajście nie była zamieszana osoba druga i zmiażdżone żebra są wyłącznie efektem skutków ubocznych uprawiania fotografii przyrodniczej.
Cała ta historia pokazuje, że nasze hobby należy do jednych z najniebezpieczniejszych zajęć, jakimi para się człowiek od zarania tzw. dziejów. Oczywiście wiem, że właśnie uderzyłem w stół i zaraz odezwą się saperzy, ujeżdżacze byków i nauczyciele klas I-III, ale uwierzcie mi, wiem co piszę.
Oczywiście nie jest tak, że cała przyroda chce nas zabić. Cała nie …, ale niektóre z jej elementów, pozornie niegroźnych, jak najbardziej. I przed nimi właśnie chciałbym Was ostrzec, prezentując je w kilku postach.
Poniżej na zdjęciach, pierwsze z wielu morderczych stworzeń, czyli … SARENKA. Proszę nie uśmiechać się z politowaniem. Znacie statystyki dotyczące liczby ludzi, którzy corocznie tracą życie w starciu z tym potworem? Nie znacie! A dlaczego tego typu informacje nie są nigdzie publikowane i kto za tym stoi? Kto ma interes w tym, żeby ludzie nie poznali prawdy? Dlaczego kolejne rządy nie zajmują się tą kwestią (albo zajmują się nad wyraz skutecznie!), wynajdując bez przerwy tematy zastępcze (edukacja, służba zdrowia, tarcza antyrakietowa itp.)?
Jeszcze tego nie wiem, ale obiecuję, że się dowiem. Tymczasem przyjrzyjcie się dobrze tym fotkom, zapamiętajcie te fizjonomie i … uważajcie na siebie!
PS. W następnym poście z tej serii – MŁODE LISKI !