O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

środa, 1 czerwca 2016

Biebrza.

       Tym razem krótko, gdyż pomimo tego, że wstałem o 3.00 i … nigdzie nie pojechaliśmy, czas przecudownie przecieka mi między palcami.
       Poniżej kolejna dawka żurawiowych - tym razem – chyba jednak już fotek. Tak na marginesie, w którymś z kolejnych postów postaram się wyjaśnić, o co chodzi z tymi „fotkami” i „dokfotkami”, a przynajmniej, jak ja to wszystko pojmuję.
       Ponieważ miało być krótko, pochwalę się tylko, że zostaliśmy chyba przyjęci do pewnego związku, na razie w roli kandydatów. Przyznam, że z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło, z drugiej jednak, jestem pewien obaw, zwłaszcza gdy spoglądam wstecz i analizuję swoje, nie najkrótsze już życie, przez pryzmat mojego uczestnictwa w różnego rodzaju grupach.
       Wszystko zaczęło się w przedszkolu, do którego zostałem zesłany w wieku urągającym wszelkim, międzynarodowym kryteriom, normom i konwencjom humanitarnym. To właśnie w tej, pierwszej w moim życiu, placówce opiekuńczo-wychowawczej, dotarło do mnie, że kompletnie nie nadaję się do funkcjonowania w sformalizowanych grupach, co zapewne było przyczyną moich rozlicznych buntów i jednej, ale za to spektakularnej, ucieczki. To, że w ogóle ukończyłem ten poziom edukacji pozostaje wyłącznie zasługą mojego ówczesnego, pozytywnego stosunku do jedzenia i świadomych tego faktu - kierownictwa instytucji oraz Ukochanych Pań Kucharek.
       Potem było harcerstwo, do którego wcielono mnie siłą z uwagi na brak słuchu muzycznego i od razu skierowano na trudny odcinek - bycia zastępowym. Wiem, że brzmi to dziwnie, więc spieszę wyjaśnić. Szkolna druhna drużynowa była jednocześnie nauczycielką muzyki, zastęp składał się z niechętnych resocjalizacji, młodocianych przedstawicieli marginesu społecznego, a ja chciałem mieć dobrą ocenę ze śpiewu. Interes był obopólny i czysty, jak łza podlaskiej ćwierćdziewicy, ale wszystko zepsuł (jak zawsze) mój antyspołeczny charakter. Koniec końców, zastęp rozwiązano w trybie nagłym, druhna dostała jakąś naganę, a ja - żeby dostać tę, upragnioną piątkę - wykonałem publicznie utwór patriotyczno-wokalny, co śni mi się po nocach do dziś, choć podejrzewam, że eksdruhnie-nauczycielce i reszcie słuchaczy - również.
       Po harcerstwie nadszedł czas kolonii, czyli letniego, zorganizowanego wypoczynku dla nieletnich, urodzonych w trudnych, acz interesujących czasach PRL-u. Przysięgam na Panią Przyrodę, że w owym czasie byłem pełen, jak najlepszych chęci. Puławy, Warszawa i inne - tego typu kurorty – kojarzyły mi się z egzotyką, piosenką i beztroską, wakacyjną atmosferą. I pewnie mogłoby być naprawdę wspaniale, gdyby … nie to moje cholerne, niechętne nastawienie do tego rodzaju, grupowych inicjatyw. Rozpaczliwe listy do rodziców, wzniecanie niepokojów społecznych, biegunka … przyznaję, że chciałem nawet trochę umrzeć!
       Nauczony ponurym doświadczeniem, postanowiłem unikać tego typu sytuacji i zacząłem się świadomie izolować. Kolejne wakacje spędzałem samotnie w matecznikach, w - zapomnianych przez bogów, ludzi i nietoperze - sztolniach lub – najchętniej – w dołach potorfowych. Niestety. Złośliwy los czuwał i gdy tylko na chwilę wytknąłem nos z murszu, zaproponowano mi objęcie funkcji szefa Studenckiego Koła Zoologów.
       Nie mam pojęcia, czy był to rezultat przesilenia borowinowego, czy też efekt celowego zetknięcia ze skażonym wierzchołkiem sztolnianego stalagmitu, ale propozycję przyjąłem i … tak właśnie zaczął się początek końca wspomnianego Koła.

       Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Jestem już po kilku, refundowanych terapiach, tuzinie bolesnych zastrzyków w brzuch i jednym, nie do końca udanym, egzorcyzmie. Wiem, co mam robić podczas antyspołecznego ataku i jak za pomocą biodegradowalnej torebki uspokoić oddech. Wierzę, że będzie dobrze, choć ... chyba znowu chciałbym trochę umrzeć.






















22 komentarze:

  1. Pięknie napisana historia o dolinie Wojtku. Tak czytając ją pomyślałem że fajnie by było cofnąć się w czasie do początków tego opisu i zobaczyć to na własne oczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Paweł. Dokładnie to samo przychodzi mi do głowy, gdy tylko jestem nad Biebrzą. Prawdopodobnie przeżylibyśmy jakąś godzinę, ale co to by była za godzina! :)

      Usuń
    2. Teleportacja Wojtku by nas uratowała:)))

      Usuń
    3. Tak, z krzemiennym toporkiem w głowie i dzidą w plecach:)

      Usuń
  2. Zdjęcia cudowne! Bardzo mi się podobają, zwłaszcza dziewiąte :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Już się nie mogą doczekać kolejnych światów na tych równinach:)

      Usuń
  3. Bardzo lubię te twoje 'fotopomarańcze' - właśnie je na początku kojarzyłam z tym blogiem (czasy archaiczne; wyparte przez dziki i łosie ;)
    Ale te bociany w obozie dla uchodźców, uh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też je lubię, ale robiłem je w czasach, gdy nawet w południe było pomarańczowo (zaraz po wyjeździe Jaćwingów). Teraz to i świty nie te i wstawać się nie chce. Ech Pani. PS. To nie uchodźcy, ale intensywny chów bocianiny:)

      Usuń
  4. Ech te boćki na drzewie. Trochę przypominają moje ulubione czaple i też są bardzo piękne. Do zachwytu też doprowadziły mnie płoty we mgle i okno świetliste między pasami mgły (zdjęcie8). No i opowieść, Panie Wojciechu toż to prawie Kraszewski. Ale mam tez pytanie o boćki w obozie dla uchodźców. Ostatnio widziałam całą taką bandę na polu i zastanawiam się dlaczego nie gniazdują. W okolicznych gniazdach też tylko okazyjnie coś się dzieje, czyli są odwiedzane ale nie zasiedlone. Wytłumaczysz sierotce ornitologicznej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle komplementów, że do wieczora będę zadzierał nos i co chwila robił sobie selfie:) Szkoda mi trochę tych nadrzewnych bocianów. Powinienem im poświęcić więcej czasu, ale byłem zmęczony i chciałem już wracać do bagażnika:) Uchodźcy nie siedzą na gniazdach, bo to przedślubna młodzież jeszcze, a u ptaków moralność droższa żab! Niestety boćków nam trochę ubywa, bo dziady wolą taką np. Hiszpanię:)

      Usuń
    2. Apropo tych boćków, to tegoroczne zdjęcia ?

      Usuń
    3. Z tegorocznej, biebrzańskiej majówki. Szkoda tylko, że potraktowałem je mocno po macoszemu:)

      Usuń
  5. Świetna historia Podlasia w pigułce. Oby ludzie zechcieli docenić ten cudowny, leniwy, wiejski półsen i niech zostanie tak jak na 5, 13, 14... .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się, że nie przynudziłem:) Też mam taka nadzieję i myślę, że ta akurat może nie będzie matką głupich, a przynajmniej za czasów naszej generacji :)

      Usuń
  6. Mię się podoba ten zdrewniały Jaćwig z poprutą serwetką (wzrusz! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Z fartuszkiem! Jadźwingowie nigdy nie używali serwetek, ale za to fartuszki wręcz uwielbiali!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, teraz dostrzegam, że to ewidentnie jaćwigowa kucharka nad sałatką. Mogłeś dać więcej zdjęć antenatów ;)

      (A ten prologos z dziadem Lodowcem, który wkraczał gdzie chciał... o Światowidzie, aż się spociłam ;)

      Usuń
    2. Nie było mnie stać. Dziady okrutnie pazerne na kasę za foty! No i trafiłaś w sedno sedn, bo lodowiec też się w końcu przecież spocił:)

      Usuń
  8. Mądry tekst, urzekające zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Makro, ale to jak zawsze zasługa miejsca. Ja tylko dokumentuję, jak potrafię:)

      Usuń
  9. Stada bocianów i świetne pejzaże :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Szczepan. Z Twoich okolic nie jest daleko, więc pomyśl czy nie wybrać się nad Biebrzę. W sierpniu powinno być całkiem dobrze:)

      Usuń