O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

niedziela, 24 marca 2019

Co może przydarzyć się w podróży?


         Pewnie nigdy nie zdecydowałbym się na opowiedzenie Wam poniższej historii, gdyby nie post Hegemona http://www.swiathegemona.pl/co-moze-popsuc-wyjazd/ o problemach na jakie możemy natrafić podczas podróżowania. Początkowo miał to być tylko komentarz do tekstu Dawida, ale że rozrósł się ponadkomentarzowo, pomyślałem, że to raczej materiał na post do własnego bloga. Przysięgam, że wszystko o czym napisałem jest prawdą i tylko prawdą, co może poświadczyć kilka osób, a poza tym można to sprawdzić w archiwach czeskiej policji. Do rzeczy jednak.
         Kilka lat temu wraz z moją córką postanowiliśmy odwiedzić Berlin oraz - za tym samym zamachem - Pragę. Niestety/stety część wyjazdu okazała się być jednym, wielkim pasmem - nazwijmy to - przygód, które posrebrzyły mi skronie, choć dziś wspominam go z uśmiechem.
         80 km przed Szczecinem (gdzie mieliśmy pierwszy nocleg) zatrzymaliśmy się na chwilę w niewielkim lasku, gdyż - jak wiadomo - z fizjologią nikt jeszcze nie wygrał. Po przybyciu do hotelu ze zdumieniem stwierdziłem, że ... nie mam portfela, czyli nie mam kasy, dokumentów itp.. Szybko przeanalizowałem sytuację i wyświetlił mi się obraz wydarzenia. Gdzieś tam w Borach Tucholskich dałem go dziecakowi, żeby kupił kawę na stacji paliw, a ten wróciwszy do auta z napojami nie oddał mi go, tylko położył na siedzeniu pod tyłkiem i ... wywalił przypadkowo w rzeczonym lasku do sikania. Pora była już przedwieczorna, ale jadąc jak szalony wróciłem tych kilkadziesiąt kilometrów do wspomnianego miejsca, gdzie na szczęście portfel spoczywał nietknięty (tak mi się wtedy wydawało) na trawie. Niestety, gdy chciałem zapłacić za pokój okazało się, że moja karta jest uszkodzona, gdyż prawdopodobnie nieświadomie sam przejechałem pugilares wyjeżdżając z tego cholernego zagajnika. Mała miała jakąś własną kasę, więc zapłaciliśmy za hotel, a następnego dnia pobiegłem do oddziału swojego banku po duplikat karty, gdzie przemiła pani poinformowała mnie, że - królu złoty - nie ma sprawy, ale tylko pocztą, tylko do domu i to najwcześniej za dwa tygodnie oraz poradziła mi, żebym przelał pieniądze na konto córki. W Berlinie było OK (wszystkie opłaty zrobiłem jeszcze w Polsce, euro kupiłem w Szczecinie itd.) i po kilku dniach szlifowania niemieckich bruków pojechaliśmy do Pragi.
         Przed wyjazdem na wakacje, pewien kumpel poinformował mnie, że za autostradę płacą tylko frajerzy, a prawdziwi kozacy dojeżdżają do stolicy piwowarów wyłącznie bocznymi drogami. Zrobiłem, jak doradził i w rezultacie (kierowani GPS) wylądowaliśmy na jakimś czeskim, górskim zadupiu, gdzie ... skończyła się droga z powodu zarwania się mostku o czym poinformował nas pan Czech, który w ten właśnie sposób zarabiał na życie siedząc na stołeczku opodal owej eksprzeprawy. Przedzierając się jakimiś, malowniczymi szutrami wróciliśmy do cywilizacji, ale niestety w miejscu, gdzie mogliśmy w końcu wbić się w autostradę nie było już żadnego punktu z winietami uprawniającymi nas do przejazdu ww., więc jechaliśmy przez kilkadziesiąt kilometrów z duszą na ramieniu, wypatrując policji i innych służb z bloczkami mandatowymi.
         Po przyjeździe do Pragi okazało się, że nasz "apartament", to jakaś nora w szemranej dzielni (na zdjęciach wyglądał zdecydowanie inaczej). Dziecak prawie płacze, więc dzwonię do brata, żeby na szybko załatwił nam coś innego. Załatwia! Nowe miejsce jest całkowicie nowe, przesuper i położone na zapleczu Starego Miasta. Uzgadniamy cenę, idziemy do bankomatu, gdzie po wstukaniu cyferek bezduszny automat informuje nas po czesku, że coś tam, coś tam, ale raczej tyle nie wypłaci. Wchodzimy zatem do środka, gdzie dowiadujemy się, że wszystko jest OK, tyle tylko, że karty dla nieletnich mają ograniczone limity dziennych wypłat i gdy nawet ograniczymy jedzenie i picie do zera, na wynajem uzbieramy najwcześniej za miesiąc. Na szczęście młodzi właściciele apartamentu są w porządku i pozwalają nam zostać. Następnego dnia od rana wiszę na telefonie i załatwiam pieniądze, co okazuje się być problemem nawet w XXI wieku. Mamy jednak szczęście, gdyż kumpel (ten od omijania autostrad) wraca akurat z Chorwacji do Polski, nadrabia drogi i pożycza mi gotówkę. Jest super! Trzy dni później wychodzimy na spacer i wracając do mieszkania zauważamy ... brak samochodu. Dzwonię do miłych właścicieli kwatery po pomoc. Oddzwaniają rozbawieni i informują mnie, że postawiłem auto - jak leszcz jakiś - na ... miejscu parkingowym ulokowanej po sąsiedzku policji, która - gdy przez dwa dni nie reagowaliśmy na kartkę za wycieraczką - odholowała naszą Skodę na policyjny parking na przedmieściach Pragi. Idę zatem na posterunek, gdzie mało uprzejmi, a tak na prawdę wyjątkowo chamscy gliniarze podają mi adres tego miejsca, informując przy okazji, co myślą o praworządności północnych Słowian. Jadę tam dwoma tramwajami, ale jest mały problem, gdyż w krwiobiegu posiadam pyszne knedliki oraz ... takież piwo (w końcu jestem na urlopie i w Czechach!). Policyjny cieć parkingowy informuje mnie, że należy się w przeliczeniu 350 zł, ale ponieważ tego dnia nie mogę prowadzić, kwota ulegnie podwojeniu. Próba skorumpowania wąsatego funkcjonariusza spełza na niczym, więc wracamy, jak niepyszni do chaty. Następnego dnia o świcie jadę z powrotem na parking, wykupuję samochód i od razu tnę na wspomniany wcześniej posterunek z pytaniem, gdzie mogę legalnie (i tanio, gdyż ponownie jesteśmy nędzarzami) stawiać pojazd. Dowiaduję się, że ... nigdzie, gdyż wszystkie miejsca parkingowe są wykupione przez mieszkańców (oczywiście za wyjątkiem właścicieli "naszego" apartamentu), a oni nie wiedzą, gdzie w okolicy znajduje się jakikolwiek parking z gatunku płatnych. Jasne! Policja i nie wie czegoś takiego! Wychodzę i od razu rzuca mi się w oczy taksówka. Zaczepiam kierowcę i ten pokazuje mi (na GPS) jakieś miejsce w pobliżu Mostu Karola.
         Byłem w Pradze wielokrotnie, ale nigdy nie zwiedziłem jej tak intensywnie i to w charakterze kierowcy. Ludzie, gdzie ja nie byłem! Wszędzie byłem! Prawie całą, obobrzeżną część starówki zjeździłem, ale tego cholernego parkingu nie znalazłem. Żeby nie przedłużać. Trafiłem wreszcie coś na jakimś zadupiu i kłopot przestał istnieć.
         Czego nauczyła mnie ta wycieczka? Przede wszystkim tego, żeby nie wierzyć stereotypom, że wszyscy Niemcy to neonaziści, a bracia Słowianie nic, tylko by do serca tulili. Po drugie tego, żeby nie ufać jakiejkolwiek technologii i planując wyjazd być gotowym na wszystko, czyli na wszelki wypadek zawsze mieć przy sobie cebrzyk bimbru, suszone mięso, gotówkę, złoto lub perkal.

PS. Chciałbym, przy tzw. okazji, polecić świetny blog ukazujący niesamowite okoliczności przyrody Puszczy Knyszyńskiej http://puszcza.net.pl/. Obserwujcie, KOMENTUJCIE, podziwiajcie:)







Poniżej kwiatek do kożucha i jednocześnie śmiesznie łatwa zagadka (nagród tym razem nie przewiduję się). Widoczny na zdjęciu kościół został zbudowany z materiału pozyskanego z rozbieranych w tym samym czasie ... ?



poniedziałek, 18 marca 2019

Wiosna

         Muszę przyznać, że nie pamiętam tak przecudownej, fantastycznej i radosnej wiosny, jak obecnie nam panująca.
         Przede wszystkim chciałbym zacząć od aury. Jak zapewne wiecie, nie cierpię upałów, mam wyjątkowo wrażliwe, niemalże sowie, oczy, a na dodatek obleczony jestem w skórę źle reagującą na przesuszenie. Dlatego też idealną - w moim przypadku - pogodą jest taka, jaką obserwujemy właśnie teraz. Prawie absolutny brak słońca, wilgoć, wiatr i temperatura oscylująca w granicach 4-5 stopni.
         Pisałem już wielokrotnie, że od jakiegoś czasu nad Olsztynem przelatuje coraz mniej gęsi arktycznych. I bardzo dobrze! Ornitolodzy już dawno odkryli, że gęsi lecą relatywnie wysoko, a więc ich obserwacja wymusza nienaturalne zadzieranie głowy, co fatalnie wpływa na szyjny odcinek kręgosłupa. Poza tym zawsze istnieje ryzyko, że jakaś gęś zaniepokojona, np. przelatującym obok mięśniolotem, zacznie nerwowo defekować i żrące odchody dostaną się do moich wytrzeszczonych oczu.
         Wczesnowiosenne, masowe polowania na dziki spowodowały, że zwierzyna opuściła większość znanych nam leśnych ostoi, dzięki czemu nie mamy powodu do przedrannego wstawania i szlajania się po krzakach. I całe szczęście! Po pierwsze chroni nas to przed atakiem śmiercionośnych pajęczaków, a po drugie - bądźmy szczerzy - nasze ciała już od dawna nie są przystosowane do poruszania się w trudnych warunkach terenowych. W toku ewolucji zmieniła się budowa naszych kadłubów (wypiętrzenie klatki piersiowej przesunęło się w okolice pasa, co drastycznie zmieniło położenie środka ciężkości) oraz kończyn dolnych, zwanych przez anatomów nogami, które straciły chwytność i dostosowały się do nawierzchni twardych, jako to kocie łby, trylinka, asfalt, a ostatnio modny i estetyczny polbruk.
         Brak widowiskowych, wiosennych rozlewisk w Dolinie Biebrzy sprawił, że nie kusi już nas tak bardzo wyprawa w tamtejsze rejony. I niech tak już zostanie! Dzięki temu oszczędzamy deficytowe paliwo nieodnawialne oraz zmniejszamy ryzyko kolizji drogowej z jeleniowatymi, babciami w czerniach, ale za to na rowerach oraz z wędrującymi poboczami osobnikami, których charakterystyczny, rozkołysany krok wskazuje na ich długotrwały związek z marynarką handlową. Nie grożą nam reumatyzm, bimbryzm i kartaczyzm, na które to schorzenia notorycznie zapadają mieszkańcy, zagubionych wśród torfowisk niskich, tamtejszych wsi, ale także zbyt sługo zasiedzieli przyjezdni.
         Oczywiście tego typu przykłady wyjątkowości tegorocznej wiosny mógłbym mnożyć prawie w nieskończoność, ale niestety brakuje mi na to czasu. Podsumowując, pragnę jedynie stwierdzić, że Pani Przyroda chyba mnie bardzo lubi, co potwierdzają kolejne zapowiedzi większości portali pogodowych.


PS. Uprzejmie pozwolę sobie przypomnieć, że nasze fotki będą wisiały w Starej Kotłowni w olsztyńskim Kortowie do 5 kwietnia, więc jeżeli ktoś nie mógł zajrzeć na wernisaż, a nie ma na prawdę niczego lepszego do roboty - zapraszamy do odwiedzin. Zapraszam także do bloga gŁośki glosbagien.blogspot.com, gdzie znajduje się relacja z wernisażu autorstwa Ścibora CiepielewskiegoZdjęć jest zdecydowanie więcej, ale z uwagi na RODO i te sprawy staraliśmy się pokazać tylko te, na których nic nie widać:)

PS.2. Jak zwykle przepraszam za to, że odpowiem na zaległe komentarze oraz odwiedzę Wasze blogi dopiero jutro, ale dziś przez chwilę zaświeciło słońce i dopadło mnie to przeklęte, wiosenne przesilenie. 















wtorek, 5 marca 2019

Bezgęsia Warmia


         Wiem, że ostatnio nie zaglądam tu za często (do Was niestety również), ale na usprawiedliwienie mam tylko to, że nie mam kiedy. Naprawdę! Dlatego tym razem krótko, merytorycznie i ..., ale do rzeczy! Uczeni ptakologowie dzielą gęsi, które możemy kontemplować na przedwiośniu na:

  •  gęgawy (to te nasze, polskie, jedyne lęgowe poza przyrodniczymi             niespodziankami),
  •    zbożowe (zalatują na przedwiośniu, a potem lecą na północ ku lęgowiskom   w Skandynawii lub jeszcze dalej),
  •    białoczelne (mieszkają na Syberii i na Grenlandii),
  •     bernikle białolice (Norwegia, Grenlandia),
  •   wynalazki, jako to bernikle obrożne i rdzwoszyje oraz gęsi krótkodziobe,
  •     pieczone (te spotyka się cały rok, a nie tylko wiosną).

         
       Najbardziej interesujące są oczywiście te, występujące w formie pieczystej, który to fakt bez wątpienia potwierdzą wszyscy smakosze i większość podkuchennych, część ornitologów oraz kilku wegan (aczkolwiek niechętnie i wyłącznie pod pseudonimem lub zmyślnym nickiem). Niestety nie posiadam zdjęć tych ostatnich (gęsi, a nie wegan), gdyż zwykle przypominam sobie o pstrykaniu po fakcie, czyli już na etapie wylizanego do szczętu szkieletu (gęsi, a nie wegan, choć w sumie, biorąc pod uwagę dietę, to prawie to samo ... z całym szacunkiem naturalnie).
         W przypadku pozostałych gatunków (pomijając lokalne gęgawy), na Warmii jest słabo, żeby nie napisać - jest tragicznie. Już kiedyś wspominałem, że blaszkodziobe prawdopodobnie zmieniły trasy wędrówek i przestały masowo przelatywać nad Olsztynem. Co prawda nie śledzę migracji tak nachalnie, jak kiedyś lub, jak bym sobie tego skrycie życzył, ale też nie spędzam całego czasu w swoim wytłumionym, podziemnym bunkrze nucąc pod nosem wojskowe marsze i polerując bursztynową komnatę, więc coś tam jednak widzę i słyszę, a dokładnie niczego nie widzę i nie słyszę. Niestety, ostatnimi laty zmniejszyły się areały warmińskich ozimin oraz śródpolnych rozlewisk, jeziora pozostawały długo pod lodem, więc gęsi ola ... zlekce sobie zważyły stolicę regionu i poleciały ku wschodnim rubieżom kraju.
       Gdybym był - nie przyzwól Pani Przyrodo - człowiekiem, który ciągle narzeka, stwierdziłbym zapewne, że w ogóle w przyrodzie dzieje się coraz gorzej, ale ponieważ daleki jestem od marudzenia, niczego takiego nie napiszę, chociaż w przyrodzie naprawdę dzieje się coraz gorzej. Wracając jednak do gęsi. Jeżeli jesteście ekstremalnie złaknieni chóralnego gęgotu, zachęcam Was do odwiedzin Doliny Biebrzy, gdzie za chwilę powinien być szczyt przelotów (polecam profesjonalne przewodnictwo Michała Polakowskiego i Ani Mydlińskiej, których to profesjonalistów odnajdziecie bez trudu w tzw. sieci). My w tym roku niestety prawdopodobnie odpuścimy sobie uczestnictwo w magicznym misterium odroślinniania podlaskich pól uprawnych i trwałych użytków pożółkłych. Trochę szkoda, gdyż to nasz, pierwszy od lat, sezon bez biebrzańskiego przedwiośnia, ale tym razem priorytety są - siłą rzeczy - inne. Oczywiście Dolina od zawsze zajmuje poczesne miejsce w naszych knowaniach fotograficzno-biwakowych, ale wreszcie mamy bardziej sprecyzowane (żeby nie napisać - wyrafinowane) plany, o których poinformuję Was niezwłocznie już pod koniec listopada.

PS. Widoczne poniżej ptaki, to przedstawiciele jednego z dwóch gęsich mikrostadek, które napotkaliśmy podczas naszych weekendowych spacerów w okolicach Olsztyna.
PS.2. Obiecuję, że jutro wieczorem przemaszeruję przez Wasze blogi i wreszcie nadrobię haniebne zaległości.


Zbożowe i białoczelna.


Jw., przy czym najbardziej spostrzegawcze osoby zauważą, że na fotce znajduje się nie jedna, a dwie gęsi białoczelne.


Gęgawy.


Białoczelna (w górnej części fotogramu) oraz zbożowa (w dolnej części fotogramu). W tle, opisywana w poprzednim poście, glina.


Gęgawy (poniżej również, za wyjątkiem stworzenia z porożem, który jest kozłem, czyli mężem/partnerem kozy, czyli sarną, czyli nie gęsią).