Pewnie nigdy nie zdecydowałbym się na opowiedzenie Wam poniższej historii, gdyby nie post Hegemona http://www.swiathegemona.pl/co-moze-popsuc-wyjazd/ o problemach na jakie możemy natrafić podczas podróżowania. Początkowo miał
to być tylko komentarz do tekstu Dawida, ale że rozrósł się ponadkomentarzowo,
pomyślałem, że to raczej materiał na post do własnego bloga. Przysięgam, że
wszystko o czym napisałem jest prawdą i tylko prawdą, co może poświadczyć kilka osób, a poza tym można to sprawdzić w archiwach czeskiej policji. Do rzeczy jednak.
Kilka
lat temu wraz z moją córką postanowiliśmy odwiedzić Berlin oraz - za tym samym
zamachem - Pragę. Niestety/stety część wyjazdu okazała się być jednym, wielkim
pasmem - nazwijmy to - przygód, które posrebrzyły mi skronie, choć dziś wspominam go z
uśmiechem.
80 km
przed Szczecinem (gdzie mieliśmy pierwszy nocleg) zatrzymaliśmy się na chwilę w
niewielkim lasku, gdyż - jak wiadomo - z fizjologią nikt jeszcze nie wygrał. Po przybyciu do
hotelu ze zdumieniem stwierdziłem, że ... nie mam portfela, czyli nie mam kasy, dokumentów itp.. Szybko przeanalizowałem sytuację i wyświetlił mi się obraz wydarzenia. Gdzieś tam w Borach Tucholskich dałem go dziecakowi, żeby kupił
kawę na stacji paliw, a ten wróciwszy do auta z napojami nie oddał mi go, tylko położył na siedzeniu pod tyłkiem i ... wywalił przypadkowo w rzeczonym lasku do sikania. Pora
była już przedwieczorna, ale jadąc jak szalony wróciłem tych kilkadziesiąt kilometrów do wspomnianego miejsca,
gdzie na szczęście portfel spoczywał nietknięty (tak
mi się wtedy wydawało) na trawie. Niestety, gdy chciałem zapłacić za pokój okazało się, że moja
karta jest uszkodzona, gdyż prawdopodobnie nieświadomie sam przejechałem pugilares wyjeżdżając z tego cholernego zagajnika. Mała miała jakąś własną kasę,
więc zapłaciliśmy za hotel, a następnego dnia pobiegłem do oddziału swojego
banku po duplikat karty, gdzie przemiła pani poinformowała mnie, że - królu złoty - nie ma sprawy,
ale tylko pocztą, tylko do domu i to najwcześniej za dwa tygodnie oraz poradziła mi, żebym przelał pieniądze na konto córki. W Berlinie było OK
(wszystkie opłaty zrobiłem jeszcze w Polsce, euro kupiłem w Szczecinie itd.) i
po kilku dniach szlifowania niemieckich bruków pojechaliśmy do Pragi.
Przed
wyjazdem na wakacje, pewien kumpel poinformował mnie, że za autostradę
płacą tylko frajerzy, a prawdziwi kozacy dojeżdżają do stolicy piwowarów wyłącznie bocznymi drogami.
Zrobiłem, jak doradził i w rezultacie (kierowani GPS) wylądowaliśmy na jakimś
czeskim, górskim zadupiu, gdzie ... skończyła się droga z powodu zarwania się mostku o czym poinformował nas pan Czech, który w ten właśnie sposób zarabiał na
życie siedząc na stołeczku opodal owej eksprzeprawy. Przedzierając się jakimiś, malowniczymi szutrami wróciliśmy do cywilizacji, ale niestety w miejscu, gdzie mogliśmy w końcu wbić się w autostradę nie było już żadnego punktu z winietami uprawniającymi nas do przejazdu ww., więc jechaliśmy przez
kilkadziesiąt kilometrów z duszą na ramieniu, wypatrując policji i innych służb
z bloczkami mandatowymi.
Po
przyjeździe do Pragi okazało się, że nasz "apartament", to jakaś nora
w szemranej dzielni (na zdjęciach wyglądał zdecydowanie inaczej). Dziecak prawie
płacze, więc dzwonię do brata, żeby na szybko załatwił nam coś innego.
Załatwia! Nowe miejsce jest całkowicie nowe, przesuper i położone na zapleczu Starego Miasta.
Uzgadniamy cenę, idziemy do bankomatu, gdzie po wstukaniu cyferek bezduszny
automat informuje nas po czesku, że coś tam, coś tam, ale raczej tyle nie
wypłaci. Wchodzimy zatem do środka, gdzie dowiadujemy się, że wszystko jest OK,
tyle tylko, że karty dla nieletnich mają ograniczone limity dziennych wypłat i gdy nawet ograniczymy jedzenie i picie do zera, na wynajem uzbieramy najwcześniej za
miesiąc. Na szczęście młodzi właściciele apartamentu są w porządku i pozwalają
nam zostać. Następnego dnia od rana wiszę na telefonie i załatwiam pieniądze,
co okazuje się być problemem nawet w XXI wieku. Mamy jednak szczęście, gdyż kumpel (ten od omijania autostrad) wraca akurat z Chorwacji do Polski, nadrabia drogi i
pożycza mi gotówkę. Jest super! Trzy dni później wychodzimy na spacer i wracając
do mieszkania zauważamy ... brak samochodu. Dzwonię do miłych właścicieli kwatery
po pomoc. Oddzwaniają rozbawieni i informują mnie, że postawiłem auto - jak
leszcz jakiś - na ... miejscu parkingowym ulokowanej po sąsiedzku policji,
która - gdy przez dwa dni nie reagowaliśmy na kartkę za wycieraczką - odholowała
naszą Skodę na policyjny parking na przedmieściach Pragi. Idę zatem na
posterunek, gdzie mało uprzejmi, a tak na prawdę wyjątkowo chamscy gliniarze podają mi adres tego miejsca, informując przy okazji, co myślą o praworządności północnych Słowian. Jadę tam
dwoma tramwajami, ale jest mały problem, gdyż w krwiobiegu posiadam pyszne
knedliki oraz ... takież piwo (w końcu jestem na urlopie i w Czechach!).
Policyjny cieć parkingowy informuje mnie, że należy się w przeliczeniu 350 zł,
ale ponieważ tego dnia nie mogę prowadzić, kwota ulegnie podwojeniu. Próba
skorumpowania wąsatego funkcjonariusza spełza na niczym, więc
wracamy, jak niepyszni do chaty. Następnego dnia o świcie jadę z powrotem na
parking, wykupuję samochód i od razu tnę na wspomniany wcześniej posterunek z
pytaniem, gdzie mogę legalnie (i tanio, gdyż ponownie jesteśmy nędzarzami) stawiać pojazd. Dowiaduję się, że ... nigdzie,
gdyż wszystkie miejsca parkingowe są wykupione przez mieszkańców (oczywiście za wyjątkiem właścicieli "naszego" apartamentu), a oni nie wiedzą, gdzie
w okolicy znajduje się jakikolwiek parking z gatunku płatnych. Jasne! Policja i
nie wie czegoś takiego! Wychodzę i od razu rzuca mi się w oczy taksówka.
Zaczepiam kierowcę i ten pokazuje mi (na GPS) jakieś miejsce w pobliżu Mostu
Karola.
Byłem w
Pradze wielokrotnie, ale nigdy nie zwiedziłem jej tak intensywnie i to w
charakterze kierowcy. Ludzie, gdzie ja nie byłem! Wszędzie byłem! Prawie całą, obobrzeżną
część starówki zjeździłem, ale tego cholernego parkingu nie znalazłem. Żeby
nie przedłużać. Trafiłem wreszcie coś na jakimś zadupiu i kłopot przestał
istnieć.
Czego
nauczyła mnie ta wycieczka? Przede wszystkim tego, żeby nie wierzyć stereotypom,
że wszyscy Niemcy to neonaziści, a bracia Słowianie nic, tylko by do serca tulili. Po drugie tego, żeby nie ufać
jakiejkolwiek technologii i planując wyjazd być gotowym na wszystko, czyli na wszelki wypadek zawsze mieć przy sobie cebrzyk bimbru, suszone mięso, gotówkę, złoto lub perkal.
PS. Chciałbym, przy tzw. okazji, polecić świetny blog ukazujący niesamowite okoliczności przyrody Puszczy Knyszyńskiej http://puszcza.net.pl/. Obserwujcie, KOMENTUJCIE, podziwiajcie:)
PS. Chciałbym, przy tzw. okazji, polecić świetny blog ukazujący niesamowite okoliczności przyrody Puszczy Knyszyńskiej http://puszcza.net.pl/. Obserwujcie, KOMENTUJCIE, podziwiajcie:)
Poniżej kwiatek do kożucha i jednocześnie śmiesznie łatwa zagadka (nagród tym razem nie przewiduję się). Widoczny na zdjęciu kościół został zbudowany z materiału pozyskanego z rozbieranych w tym samym czasie ... ?