O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

niedziela, 31 maja 2015

Jak odnalazłem bratnią duszę w żurawiu.


Miałem ją sprzedać, ale ciągle zwlekałem. Woziłem ją w samochodzie, tylko po to, by zabierała miejsce. Wcześniej użyłem jej tylko raz, głównie po to, żeby sprawdzić, jak to ustrojstwo działa. Chodzi mi oczywiście o przenośną czatownię. Kupiłem ją już dawno temu i szczerze mówiąc zastanawiałem się, po co? Wyprodukowano ją prawdopodobnie dla myśliwych polujących na ptactwo, gdyż oceniając ją w kontekście fotografii przyrodniczej ma, moim zdaniem, sporo wad i tylko jedną, ale za to fantastyczną zaletę. Dzięki wmontowanemu fotelikowi wędkarskiemu (z wgłębieniem na napój, ma się rozumieć!) jest najwygodniejszą kryjówką na świecie.

Moja opinia na temat czatowni zmieniła się w ciągu ostatniego tygodnia. Nigdy nie pomyślałbym, że z tej właśnie budy, uda mi się jednak zrobić jakieś zdjęcia, a jednak. Co prawda stało się to przypadkiem, ale czy przypadki nie rządzą tym światem? Znalazłem gniazdo żurawi, a że nie miałem niczego innego (siatki zostały w domu) w czym mógłbym się ukryć, skorzystałem właśnie z niej.

Najdziwniejsze jest jednak to, że ptak bardzo szybko zaakceptował dziwną konstrukcję lub też, dzięki wbiciu jej w krzaki, nie zauważył. Tak, czy siak, żuraw po początkowej ucieczce, spokojnie wrócił do gniazda i kontynuował wysiadywanie. Napisałem kontynuował, chociaż w przypadku tego osobnika, to słowo nijak miało się do rzeczywistości. Ptak, po klapnięciu na gniazdo, posiedział 5 minut, po czym wstał i zaczął zajmować się poprawianiem jego konstrukcji. Usiadł ponownie, by za kolejnych 5 minut poderwać się w celu poprawy upierzenia. I tak przez cały czas. Muszę przyznać, że byłem mu cholernie wdzięczny, gdyż fotografowania żurawia zajętego wyłącznie wysiadywaniem, wykończyłoby mnie psychicznie już po godzinie, a kolega-odprowadzacz miał przyjść po mnie znacznie później.

Choć widzieliśmy się tylko dwa razy, bardzo polubiłem tego żurawiego nicponia. Przyjemnie jest bowiem, gdy w jednym miejscu spotykają się dwa typy, które choć reprezentują odmienne gatunki, mają jednak wspólną cechę, czyli ADHD. Oczywiście porzuciłem również pomysł sprzedaży czatowni. Czuję, że po wprowadzeniu kilku modyfikacji, jeszcze mi się do czegoś przyda.

















niedziela, 24 maja 2015

O dylematach, łosiach i Biebrzy.

Zdjęcia poniżej to, prawie jak zwykle, dzieło przypadku i, tym razem, braku czasu. Zostały zrobione w miejscu, w którym byliśmy pierwszy raz w życiu, do którego zapewne nie trafilibyśmy nigdy, gdyby nie wspominany niedoczas.
Tego dnia w Kapicach, niewielkiej wsi położonej w Dolinie Biebrzy, odbyła się uroczystość inauguracji Wilczych Wrót - Studia Edukacji Przyrodniczej stworzonego od podstaw przez Anię i Andrzeja Mydlińskich. Gorąco polecam to miejsce tym, którzy są zainteresowani wszystkim, co wiąże się z wilkami (http://www.wilczewrota.pl/).
Takie dni, jak ten opisywany, sprawiają mi pewien kłopot, a to z powodu rozterek, które im towarzyszą. Z jednej strony świetna impreza, znajomi, ognisko, lokalne napoje, z drugiej zaś świadomość, że to jednocześnie ostatnie, zdjęciowe godziny nad Biebrzą. To trochę tak, jak z jedzeniem w „Barze u Dany” (http://www.udany.com.pl/). Za każdym razem, gdy tam jestem (a jestem tam zawsze, ze względu na jedzenie, atmosferę i właścicieli) stoję, jak cielak przed jadłospisem i cierpię katusze. Cierpię, bo wszystko tam jest wyjątkowo smaczne, a wszystkiego przecież nie zjem, choć na wszystko mam ochotę. Ok., kończę ten watek, bo jestem jeszcze przed śniadaniem.
Wyjście z sytuacji było tylko jedno. Zostać jak najdłużej na ognisku i dopiero na godzinę przed zachodem słońca, ruszyć gdziekolwiek. To gdziekolwiek na szczęście nie było zbyt daleko, a to co zaoferowało przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Nie widać tego na zdjęciach, ale w tym jednym miejscu zgrupowało się siedem łosi, co o tej porze roku jest raczej rzadko spotykane. Warunki oświetleniowe pozostawiały sporo do życzenia, ale wobec takiego zjawiska, fotografowanie schodzi na drugi, albo i trzeci plan.

Puentą będą przeprosiny. Ostatnio w postach, wycierałem sobie gębę Biebrzą ile się dało. Bo i faktycznie, ptasio nie zachwyca. Dolina zawsze jednak potrafi zaskoczyć. Nie ma ptaków, to poszpera w kieszeniach i wyciągnie coś innego, czym też Cię zadziwi.

















środa, 20 maja 2015

Autofotografowanie.


Dziką przyrodę można fotografować na wiele sposobów. Do najczęściej stosowanych, należą różnej maści czatownie, budy itp. Ta metoda jest bardzo skuteczna, ale niestety wymaga nakładu pracy, który często może zostać zniweczony przez lokalną chuliganerkę.

Dużą popularnością cieszą się również metody podchodu, podkucu i podczołgu. Przydatny jest wtedy strój maskujący, jak np. ghillie czyli, mówiąc po ludzku, takie kudłate wdzianko, używane głównie przez snajperów. Trzeba jednak uważać, gdyż to coś maskuje na tyle skutecznie, że niekiedy może być przyczyną kłopotów. Pewien fotoamator tak wtopił się w łąkę, że maszerujący po niej rolnik dostrzegł go dopiero w momencie, gdy ten wyrósł mu nagle spod nóg. Reakcja zaskoczonego i przerażonego tym faktem człowieka, była adekwatna do sytuacji i tylko refleks fotografa uchronił go od, wyprowadzonego z biodra, ciosu widłami.

Zatem jeżeli nie chce się Wam tracić czasu na budowanie ukryć lub boicie się o całość trzewi, proponuję wariant trzeci, czyli fotografowanie z samochodu. Wbrew pozorom nie potrzebujecie w tym celu wypasionego SUV-a, a to mianowicie z dwóch powodów. Po pierwsze tam gdzie wjedzie to auto, wjedziecie i Wy, a tam gdzie ono nie da rady i tak potrzeba ciągnika. Po drugie pseudoterenówki są zwykle wysokie, co sprawia, że fotografuje się z kiepskiej perspektywy. Do celów fotograficznych, wystarczy posiąść jakiegokolwiek auto i już można zaczynać zabawę. No może jednak nie jakiekolwiek. Jeżeli jesteście posiadaczem np. Lamborghini Diablo VT 6.0 Special Edition lub Ferrari Enzo, raczej nie pohasacie po podlaskich szutrach i groblach. W zasadzie nie pohasacie po żadnych krajowych drogach, może za wyjątkiem niedawno oddanych autostrad, ale to już zupełnie inna historia.

Fotografowanie z auta ma wiele zalet i jedną wadę. Po pierwsze nie tachacie całego sprzętu na plecach. Po drugie jeżeli w danym miejscu nic się nie dzieje, przerzucacie się w inne. Po trzecie zawsze można wykorzystać samochód, jako noclegownię (nie dotyczy to Smartów i … SUV-ów). Po czwarte, o ile ptaki w większości przypadków boją się pieszych, o tyle kierowców już znacznie mniej. A wspomniana wada? No cóż, jest co prawda tylko jednak, ale niezmiernie dokuczliwa. Wożenie się samochodem utrudnia odwiedziny podsklepowej ławki i nie wierzcie zapewnieniom, że ostatni raz policję widziano w tej okolicy w czasach, gdy nazywała się jeszcze Otdielenije po ochranieniuju poriadka i obszczestwiennoj biezopastnosti, czyli na przełomie XIX i XX wieku.

Przejdźmy teraz do tego, co najważniejsze, czyli do techniki autofotografowania. Otóż jest ona … bajecznie prosta. Podjeżdżacie po prostu wolno pod obiekt, trzaskacie fotki i tyle. Zasada jest tylko jedna. W przypadku niektórych gatunków nie wolno się zatrzymywać. Auto ma się cały czas toczyć i wtedy wszystko będzie OK co, mam nadzieję, pokazują poniższe zdjęcia.