Przyszła pora na kolejną porcję
podlaskich widoczków. Jak zwykle najciekawiej prezentują się te ranne lub
wieczorne. Problem jednak w tym, że o ile z wieczorami kłopotu zwykle nie ma,
to poranki od jakiegoś czasu stają się jakby krótsze. Może to tylko moje
odczucie, ale mam wrażenie, że polskie świty zaczęły przypominać te z
tropikalnych stref klimatycznych. Tam noc pojawia się znienacka i w taki sam
sposób znika. Słońce pojawia się nad horyzontem i natychmiast zaczyna zachowywać
się, jakby miało ADHD lub robaki w wiadomej części ciała.
I jest z tym problem. Bo przecież kiedyś człowiek
budził się o brzasku, wyspany jak leniwiec, robił sobie kawę i zaczynał się
zastanawiać gdzie by tu pojechać. A teraz? A teraz, to tak. Zdjęcia świtowe
planujemy dzień wcześniej i tam właśnie parkujemy samochód. Ideałem byłoby nie
spać, ale zwykle się nie da, gdy człowiek umęczony całodzienną łazęgą. Wyciągamy
się zatem w aucie, nastawiwszy wszystko, co wydaje jakikolwiek dźwięk. Jeżeli
mamy kumpla parającego się nocną stróżerką, można poprosić go o budzenie, choć
na to specjalnie nie ma co liczyć, jako że nocni dozorcy mienia to, najbardziej lubiący pospać, przedstawiciele ludu pracującego. Sprzęt (sprawdzony dwa razy) kładziemy obok
siebie po prawej stronie (chyba, że jesteśmy leworęczni, to wówczas – po lewej)
i zasypiamy. Wstajemy tuż przed świtem (przed brzaskiem jakoś się nie udało),
budzimy stróża i wyskakujemy z samochodu. Jeżeli mamy dwa aparaty, zdjęcia
trzaskamy z obu rąk kierując sprzęt w przeciwnych kierunkach. Pod żadnym
pozorem nie bawimy się w wybieranie obiektów, komponowanie kadrów, zmiany
ustawień, czy inne, tego typu pierdoły. Tu musimy trzymać się, sprawdzonych przez japońskie wycieczki, patentów pozwalających obfotografować wszystkie kraje Europy w 48
godzin, czyli trzaskamy foty, a to co z tego wyszło sprawdzamy w
domu.
I tyle. Cała ta zabawa trwa jakieś półtorej minuty i
po tym czasie można spokojnie wrócić do barłogu w bagażniku, bo słońce pali jak
na Rodos, więc następne zdjęcia zrobimy dopiero wieczorem, czyli po upływie
jakiś 13 godzin.
Fotki świetne ,klimatyczne szczególnie te rankiem zrobione.Wojtku a nie masz czasem wrażenia że jak rano jesteś w plenerze,ciemno bo wiadomo czeka się na wschód to wówczas kręci się masa modeli . Jak słoneczko pokaże swoje oblicze to raptem wszystko znika i pojawia się jak już jest żarówka? Ja tak mam często i się zastanawiam,czy tylko mnie te fatum dopada :)
OdpowiedzUsuńDzięki Paweł. Też tak mam. Dotyczy to szczególnie łosi. Prawie zawsze (oprócz zimy) najlepsze spotkania mam wtedy, gdy 3200 ISO, to zdecydowanie za mało.
UsuńJak na trzaskane na oślep foty to mistrzostwo świata, a może ten świat taki piękny, że aż dech zapiera i rzeczywiście wystarczy trzaskać. 7,8 i ostatnie najbardziej. P.S z tym pośpiechem to święta prawda, ostatnio miałąm na łące piękną kulę mgły w której tak jakoś pływało słońce po 30 sekundach jak dorwałam aparat nie było do czego wracać.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ale to zdecydowanie zasługa tego, naszego świata! Jak się jest na Podlasiu czy na Warmii, to naprawdę wystarczy trochę potrzaskać i post gotowy :)
Usuńwprawdzie nie mam i nigdy nie miałem problemów z wczesnym wstawaniem, ale zgadzam się z tym, że optymalny moment o świcie, szczególnie na landszafty, jest baaardzooo króki. To fakt.
OdpowiedzUsuńJa mam, ale jakoś wstaję. A to słońce naprawdę zrobiło się jakieś dziwne. Przysięgam, że kiedyś tak nie było!
UsuńChciałam napisać, że zdjęcie kruka piękne, ale potem obejrzałam kolejne i kolejne, i teraz już nie wiem... Jedno jest pewne - te półtorej minuty zostało znakomicie wykorzystane :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję. To co prawda 2 x 1,5 min., ale to i tak wszystko zasługa magicznego niekiedy Podlasia.
UsuńWidoczek-K, widoczeek - zachwycające. A sepie też. Landszfciki mają swój niezwykły urok. A sam tekst postu - Wojciechu chyba trochę popłynąłeś alibo PESEL Cię dopadł. Oczywiście jak zwykle pióro bardzo interesujące.
OdpowiedzUsuńDzięki, ale z czym to ja niby popłynąłem?
UsuńNo wiesz, te dwa aparaty jak dwa colty komboja wyciągane w pojedynku (W samo południe) i cała banda indian pokotem wycięta. Tak jakoś to zabrzmiało
UsuńNo fakt, trochę kowbojsko wyszło, ale intencje miałem dobre, bo inne :)
Usuńmiałeś
Usuń