Czasem ludzie pytają, jak to jest wstawać po
nocy, tłuc się gdzieś w dzicz, trawić godziny w mikrochińskimnamiociku lub pod
zatęchłą, od wiecznego niedosuszenia, siatką tylko po to, by zrobić jakieś tam
fotki, których i tak pełno w internecie. Po co - zachodzą w głowę - narażać się
na ataki komarów, kleszczy i psów właścicieli terenu, na którym fotografujmy?
Po co wreszcie, fundować sobie na starość reumatyzm, artretyzm i wiele innych,
interesujących schorzeń, kończących się na –izm?
Muszę szczerze przyznać, że jakoś wcale mnie to nie
dziwi. Przecież takie pytania padają prawie zawsze, gdy ktoś robi coś, co
wykracza poza utarte schematy i jakaś tam, pożal się Boże, fotografia
przyrodnicza, nie jest tu czymś wyjątkowym. To samo pytanie „po co?” ludzie
zadają rzeźbiarzowi, pokrywającemu ziarnka maku obscenicznymi scenkami z życia
XIX-to wiecznych, podlaskich ladacznic, majsterkowiczowi budującemu w piwnicy
makietę Ostrołęki w skali 1:1, czy wreszcie tancerzowi, wylewającemu
starorzecza potu, tylko po to, by na I Międzypowiatowym Biennale Tańca, zająć czwarte miejsce w faire des
aplombes.
Ludzie pytają, co kieruje kolejnymi poszukiwaczami
źródeł Amazonki, dociekliwcami liczącymi ziarnka piasku na pustyni Gobi, czy zdobywcami
Mount Everestu, na szczycie którego byli już chyba wszyscy, poza mną i jednym,
takim panem z pieskiem, którego spotykam w drodze do pracy (chociaż z drugiej
strony kto, tego pana, tam wie?).
Mnie osobiście zastanawia coś innego, a
mianowicie to, jak można tego wszystkiego nie robić!? Jak można, tak po prostu,
wstać rano, zjeść śniadanie, pójść do pracy, wrócić do domu, zjeść obiad,
zassać kilka seriali, zjeść kolację, położyć się spać, wstać rano itd., itd.
(wyjątkiem od tej reguły są imieniny, święta i ciąża nieletniej córki sąsiadów,
gdyż wtedy jest okazja, żeby się radośnie napić).
I to właśnie jest dla mnie kompletnie
niepojęte. Zdecydowanie bardziej, niż potencjalne, samotne i w całości
sfinansowane z renty, wejście, wspomnianego pana na Everest. I to
południowo-zachodnim filarem! I to z pieskiem!
Fajne zdjęcia
OdpowiedzUsuńDzięki.
OdpowiedzUsuńBardzo się zgadzam z Waszmości wywodem, szczególnie że sama prowadzę życie zwykłego obywatela zwykle się dziwiącego. Ale zerknąwszy na zdjęcia obu kaczuch i odlatującego brodźca (śniady? - ratunku występuje też taki?) absolutnie rezygnuję z dziwienia się.
OdpowiedzUsuńA ja z kolei stanowczo nie zgadzam się z Koleżanką, względem prowadzenia przez Koleżankę życia zwykłego obywatela. Kto, jak kto ale Ty się do opisywanych przeze mnie, nie zaliczasz! PS. Śniady też występuje. Co prawda o tej porze roku już nie jest czarny, ale nazwę zachowuje :)
UsuńO, to miło gdy Kolega dobrym słowem sypnie.
UsuńNie dobrym, tylko prawdziwym!
UsuńHowgh! :-)
OdpowiedzUsuńAleż Wodzu, co Wódz?
UsuńWidzę że pociągnąłeś temat szerzej o którym ostatnio przy kawie rozmawialiśmy.Co najważniejsze o czym wspominałeś odnośnie dzieci ,należy im od młodości zaszczepiać chęć do poznawania świata i rozwoju pasji. Trzeba ludziom uzmysłowić że życie to nie tylko praca i telewizor,zdjęcia kontrowe fajnie pokazane :)
OdpowiedzUsuńChyba nawet podświadomie go z tego spotkania zaczerpnąłem. A ludziom niczego nie uzmysłowisz i do końca życia będziesz dla nich wariatem :)
UsuńTo zabawne, ale wracając dzisiaj z jeziorka zastanawiałam się jak można nie widzieć tego fantasycznego świata obok nas. Jak na przykład taki wędkarz siedzący godzinami nad wodą nie widzi ptaków, roślin, mgieł, słońca i jeszcze wstanie i zostawi po sobie cholerne tony śmieci. Widać można. 6,7 i dwa ostatnie fantastyczne.
OdpowiedzUsuńBo my wszyscy Pani Grażyno, tylko jedno mamy w głowie :) Dziękuję :)
UsuńNormalnie jesteś uchodźcą ze świata strasznych mieszczan ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jedynym wytłumaczeniem by tego wszystkiego z pierwszego akapitu nie robić jest ostatnie stadium wieńcówki, bo wtedy człowiek strasznie zmęczony. Ale na ile reumatyzm przeszkadza to nie wiem, możesz oczywiście rozwinąć temat zesztywniałego paluszka na spuście, heh.
Na szczęście uchodźcą (modne ostatnio słowo) nie jestem, gdyż zawsze mieszkałem albo na wsi, albo ... na wsi. Co do wieńcówki, to szczerze mówiąc nie wiem, ale w zamian proponuję obie ręce w gipsie. Obie, gdyż jedna+półpancerz z tegoż gipsu, to jeszcze za mało, żeby nie jechać w teren. Wiem coś na ten temat, bo w takim właśnie, twardawym wdzianku jeździłem na wiosenne gęsi nad Biebrzę.
OdpowiedzUsuńDlaczego to robimy? Bo chcemy i możemy. Mnie też zapytują "po co wyszywasz", "a za ile sprzedajesz", "mnie by się nie chciało", wiele mówią te pytania prawda? A jak opowiadam, co widziałam na łąkach czy w lesie, patrzą na mnie jakbym miała czułki :). To pasja i to ona pozwoli nam nie zwariować w takim świecie. Tego się trzymajmy :). Pasjonaci górą :). Smutna starość i nudne emerytury nas nie dopadną :). Kaczuszka cudna, podziwiam zdjęcia w locie, ja robię "duchy" hi, hi. Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.
OdpowiedzUsuń"Bo chcemy i możemy". I to jest jedno z najlepszych podsumowań tego postu. PS. Ja też najczęściej ma wakacje z duchami:)
Usuńte prześwietlone łapy kapitalne, ale tekst najlepszy! ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu łap i swoim :)
Usuń