Pewnie nigdy nie zdecydowałbym się na opowiedzenie Wam poniższej historii, gdyby nie post Hegemona http://www.swiathegemona.pl/co-moze-popsuc-wyjazd/ o problemach na jakie możemy natrafić podczas podróżowania. Początkowo miał
to być tylko komentarz do tekstu Dawida, ale że rozrósł się ponadkomentarzowo,
pomyślałem, że to raczej materiał na post do własnego bloga. Przysięgam, że
wszystko o czym napisałem jest prawdą i tylko prawdą, co może poświadczyć kilka osób, a poza tym można to sprawdzić w archiwach czeskiej policji. Do rzeczy jednak.
Kilka
lat temu wraz z moją córką postanowiliśmy odwiedzić Berlin oraz - za tym samym
zamachem - Pragę. Niestety/stety część wyjazdu okazała się być jednym, wielkim
pasmem - nazwijmy to - przygód, które posrebrzyły mi skronie, choć dziś wspominam go z
uśmiechem.
80 km
przed Szczecinem (gdzie mieliśmy pierwszy nocleg) zatrzymaliśmy się na chwilę w
niewielkim lasku, gdyż - jak wiadomo - z fizjologią nikt jeszcze nie wygrał. Po przybyciu do
hotelu ze zdumieniem stwierdziłem, że ... nie mam portfela, czyli nie mam kasy, dokumentów itp.. Szybko przeanalizowałem sytuację i wyświetlił mi się obraz wydarzenia. Gdzieś tam w Borach Tucholskich dałem go dziecakowi, żeby kupił
kawę na stacji paliw, a ten wróciwszy do auta z napojami nie oddał mi go, tylko położył na siedzeniu pod tyłkiem i ... wywalił przypadkowo w rzeczonym lasku do sikania. Pora
była już przedwieczorna, ale jadąc jak szalony wróciłem tych kilkadziesiąt kilometrów do wspomnianego miejsca,
gdzie na szczęście portfel spoczywał nietknięty (tak
mi się wtedy wydawało) na trawie. Niestety, gdy chciałem zapłacić za pokój okazało się, że moja
karta jest uszkodzona, gdyż prawdopodobnie nieświadomie sam przejechałem pugilares wyjeżdżając z tego cholernego zagajnika. Mała miała jakąś własną kasę,
więc zapłaciliśmy za hotel, a następnego dnia pobiegłem do oddziału swojego
banku po duplikat karty, gdzie przemiła pani poinformowała mnie, że - królu złoty - nie ma sprawy,
ale tylko pocztą, tylko do domu i to najwcześniej za dwa tygodnie oraz poradziła mi, żebym przelał pieniądze na konto córki. W Berlinie było OK
(wszystkie opłaty zrobiłem jeszcze w Polsce, euro kupiłem w Szczecinie itd.) i
po kilku dniach szlifowania niemieckich bruków pojechaliśmy do Pragi.
Przed
wyjazdem na wakacje, pewien kumpel poinformował mnie, że za autostradę
płacą tylko frajerzy, a prawdziwi kozacy dojeżdżają do stolicy piwowarów wyłącznie bocznymi drogami.
Zrobiłem, jak doradził i w rezultacie (kierowani GPS) wylądowaliśmy na jakimś
czeskim, górskim zadupiu, gdzie ... skończyła się droga z powodu zarwania się mostku o czym poinformował nas pan Czech, który w ten właśnie sposób zarabiał na
życie siedząc na stołeczku opodal owej eksprzeprawy. Przedzierając się jakimiś, malowniczymi szutrami wróciliśmy do cywilizacji, ale niestety w miejscu, gdzie mogliśmy w końcu wbić się w autostradę nie było już żadnego punktu z winietami uprawniającymi nas do przejazdu ww., więc jechaliśmy przez
kilkadziesiąt kilometrów z duszą na ramieniu, wypatrując policji i innych służb
z bloczkami mandatowymi.
Po
przyjeździe do Pragi okazało się, że nasz "apartament", to jakaś nora
w szemranej dzielni (na zdjęciach wyglądał zdecydowanie inaczej). Dziecak prawie
płacze, więc dzwonię do brata, żeby na szybko załatwił nam coś innego.
Załatwia! Nowe miejsce jest całkowicie nowe, przesuper i położone na zapleczu Starego Miasta.
Uzgadniamy cenę, idziemy do bankomatu, gdzie po wstukaniu cyferek bezduszny
automat informuje nas po czesku, że coś tam, coś tam, ale raczej tyle nie
wypłaci. Wchodzimy zatem do środka, gdzie dowiadujemy się, że wszystko jest OK,
tyle tylko, że karty dla nieletnich mają ograniczone limity dziennych wypłat i gdy nawet ograniczymy jedzenie i picie do zera, na wynajem uzbieramy najwcześniej za
miesiąc. Na szczęście młodzi właściciele apartamentu są w porządku i pozwalają
nam zostać. Następnego dnia od rana wiszę na telefonie i załatwiam pieniądze,
co okazuje się być problemem nawet w XXI wieku. Mamy jednak szczęście, gdyż kumpel (ten od omijania autostrad) wraca akurat z Chorwacji do Polski, nadrabia drogi i
pożycza mi gotówkę. Jest super! Trzy dni później wychodzimy na spacer i wracając
do mieszkania zauważamy ... brak samochodu. Dzwonię do miłych właścicieli kwatery
po pomoc. Oddzwaniają rozbawieni i informują mnie, że postawiłem auto - jak
leszcz jakiś - na ... miejscu parkingowym ulokowanej po sąsiedzku policji,
która - gdy przez dwa dni nie reagowaliśmy na kartkę za wycieraczką - odholowała
naszą Skodę na policyjny parking na przedmieściach Pragi. Idę zatem na
posterunek, gdzie mało uprzejmi, a tak na prawdę wyjątkowo chamscy gliniarze podają mi adres tego miejsca, informując przy okazji, co myślą o praworządności północnych Słowian. Jadę tam
dwoma tramwajami, ale jest mały problem, gdyż w krwiobiegu posiadam pyszne
knedliki oraz ... takież piwo (w końcu jestem na urlopie i w Czechach!).
Policyjny cieć parkingowy informuje mnie, że należy się w przeliczeniu 350 zł,
ale ponieważ tego dnia nie mogę prowadzić, kwota ulegnie podwojeniu. Próba
skorumpowania wąsatego funkcjonariusza spełza na niczym, więc
wracamy, jak niepyszni do chaty. Następnego dnia o świcie jadę z powrotem na
parking, wykupuję samochód i od razu tnę na wspomniany wcześniej posterunek z
pytaniem, gdzie mogę legalnie (i tanio, gdyż ponownie jesteśmy nędzarzami) stawiać pojazd. Dowiaduję się, że ... nigdzie,
gdyż wszystkie miejsca parkingowe są wykupione przez mieszkańców (oczywiście za wyjątkiem właścicieli "naszego" apartamentu), a oni nie wiedzą, gdzie
w okolicy znajduje się jakikolwiek parking z gatunku płatnych. Jasne! Policja i
nie wie czegoś takiego! Wychodzę i od razu rzuca mi się w oczy taksówka.
Zaczepiam kierowcę i ten pokazuje mi (na GPS) jakieś miejsce w pobliżu Mostu
Karola.
Byłem w
Pradze wielokrotnie, ale nigdy nie zwiedziłem jej tak intensywnie i to w
charakterze kierowcy. Ludzie, gdzie ja nie byłem! Wszędzie byłem! Prawie całą, obobrzeżną
część starówki zjeździłem, ale tego cholernego parkingu nie znalazłem. Żeby
nie przedłużać. Trafiłem wreszcie coś na jakimś zadupiu i kłopot przestał
istnieć.
Czego
nauczyła mnie ta wycieczka? Przede wszystkim tego, żeby nie wierzyć stereotypom,
że wszyscy Niemcy to neonaziści, a bracia Słowianie nic, tylko by do serca tulili. Po drugie tego, żeby nie ufać
jakiejkolwiek technologii i planując wyjazd być gotowym na wszystko, czyli na wszelki wypadek zawsze mieć przy sobie cebrzyk bimbru, suszone mięso, gotówkę, złoto lub perkal.
PS. Chciałbym, przy tzw. okazji, polecić świetny blog ukazujący niesamowite okoliczności przyrody Puszczy Knyszyńskiej http://puszcza.net.pl/. Obserwujcie, KOMENTUJCIE, podziwiajcie:)
PS. Chciałbym, przy tzw. okazji, polecić świetny blog ukazujący niesamowite okoliczności przyrody Puszczy Knyszyńskiej http://puszcza.net.pl/. Obserwujcie, KOMENTUJCIE, podziwiajcie:)
Poniżej kwiatek do kożucha i jednocześnie śmiesznie łatwa zagadka (nagród tym razem nie przewiduję się). Widoczny na zdjęciu kościół został zbudowany z materiału pozyskanego z rozbieranych w tym samym czasie ... ?
ładny zamach wziąłeś, żeby dwie stolice jednym kopem zwiedzać. zupełnie, jakbyś chciał odwalić i zapomnieć. to i przyroda zadbała o atrakcje niezapomniane. na budowaniu kościołów się nie znam, więc pozgaduję. rozebrali Malbork, albo pomniejszą krzyżacką warownię znaną z trylogii. obecnie już tylko, skoro na kościół poszły materiały.
OdpowiedzUsuńBo to dokładnie tak wyglądało:))) Nie lubię podróżować, zwiedzać itp. i zrobiłem to wyłącznie dla córki:) PS. Nie, to nie z krzyżackiej spuścizny uczyniono ten kościół:)
Usuńbo chyba nie z Wrocławia - stamtąd to do Warszawy wywozili...
UsuńEch lenie! To cegły z koszar carskich!
UsuńSkłamałbym, gdybym powiedział, że się nie uśmiałem :D Lajf is brutal!
OdpowiedzUsuńJa kiedyś jechałem do teściów na święta. Ledwo minąłem rogatki miasta, mgła ograniczyła widoczność do... końca maski samochodu. W takich okolicznościach wrąbałem się pod prąd na nowobudowane rondo i straciłem na jakichś metalowych prętach dwie opony. Na lawecie, o 5 rano wróciłem do "dyżurującego" zakładu wulkanizacyjnego, gdzie zakupiłem dwie najdroższe na świecie używane opony. Jakoś dojechałem do celu. Powrotną drogę w połowie również przebyłem lawetą... No bo po dachowaniu ciężko jest jechać o własnych siłach.
Na szczęście w Twoim i moim przypadku nikomu nic się nie stało. A jest co wspominać! :D
To ja miałem jednak lepiej i na dodatek chyba zdecydowanie taniej:))) PS. Dachowanie miało jakiś związek z tymi "nowymi" oponami?
UsuńKto wie? Mogły "pomóc" przygodzie. Jednak kluczową rolę odegrała bezmyślność i zła Zima.
UsuńSzacunek za kolejność:))
UsuńŁo matko , przepraszam ...
OdpowiedzUsuńWiem, wiem, nie śmiej się dziadku z czyjegoś przypadku , ale wymiękłam, gdy córcia portfel zgubiła😂🤣😅
Zrobiłam podobny numer mojemu ojcu.
Zatankowaliśmy auto, kupiliśmy kawę, wypiliśmy ją i do domu. Facet z a nami długimi strzelał od jakuegja czasu, to przyhamowaliśmy.
Okna otwieramy, a on krzyczy
- portfel na dachu wieziecie!!!-
Uczciwy gość! Mógł podejść, coś tam pomarudzić, zwinnie zwinąć pugilares i tyle byście go widzieli:)))
UsuńOjciec prowadził forda.
UsuńPewnie gdyby to była sportowa wersja BMW
Nie było by portfela😄😃🤩
Bidy mu się żal zrobiło
Ford i bida?! Ja mam Skodę (piątą z kolei), więc to już poziom żebraka:(
UsuńTakich ludzi się nie okrada������
UsuńToż ford gówno wort
Facet się ulitował��
Ale za to Ty masz córkę z kasą
To już wyższy lewel
I z klasą:))
UsuńO tak
UsuńI nie zostawiła Cię na rozstaju problemów
Musi mieć w klasie rodziców😍
Zwłaszcza jednego:)))
UsuńI w dodatku bardzo skromnego😘😍
UsuńDzieci to cały nasz świat
:))) PS. Polemizowałbym:))
UsuńPolemizowałbyś z tym całym światem, czy może Twoją mega skromnością😘
UsuńZ całym światem:))
UsuńCóż😗ile ludzi tyle teorii, ale świat ciągle jeden
UsuńA szkoda:)
UsuńJa tam się nie znam na polityce, ale dla Czechów to chyba my jesteśmy naziści. ;)
OdpowiedzUsuńI śliczny ten łoś w białych rajstopach.
Poza nielicznymi wyjątkami, widać to bardzo wyraźnie. Szkoda, bo Praga piękna:( PS. Ja tam się nie znam na damskiej garderobie, ale to chyba pończochy są:))))
UsuńOjojoj, ale wycieczka!!!!. Tego się nie da zapomnieć. Piękny łosiek we mgle, a te gęsi to spotkałeś niedaleko Goniądza jak się nie mylę?
OdpowiedzUsuńTyle tylko Małgosiu, że ta wycieczka miała miejsce w 2012:( PS. To Krzecze. Kiedyś było tam pełno gęsi na przelotach, ale później coś się zmieniło i przestały tam siadać.
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałeś mi moją zimową podróż z dworca do szpitala, która w zamyśle miała trwać około dwóch kwadransów, a trwała... sześć godzin.
Wytworniś w szustokorze i białych pończochach robi wrażenie:)
A kolorystyka ostatniego zdjęcia jak z niektórych pejzaży P.P. Rubensa:)
Pozdrawiam:)
A co robiłaś przez te pozostałe pięć i pół godziny?:)) PS. Sprawdziłem ten szustokor i jakoś mi nie pasuje w odróżnieniu od P.P.:)))
UsuńTo się nadaje na dłuższą opowieść:)
UsuńNo jak nie kiedy tak: z fałdą na karku, bez klap i szaro prawie po kolana:)
Pozdrawiam:)
OK, nie dręczę dłużej:)) Może trochę?
UsuńNajbardziej podoba mi się gość, który pokazuje gdzie on ma Twój portfel.
OdpowiedzUsuńZdobyczom techniki ufać nie wolno. Często karta mojego męża odmawia współpracy kiedy płacimy za hotel rano. Podobno akurat mają przerwę nocną (bo różnica czasu). Ta, akurat. W takich sytuacjach przydaje się moja karta, z innego banku.
Na przerwę techniczną mojego banku nabrałem się już dwa razy. Pierwszy, gdy chciałem pojechać do Łomży nocnym autobusem (gŁośka pojechała dzień wcześniej autem), a drugi, gdy zatankowałem przed wyjazdem do czatowni. Od 3 do 4 karta nie działa i co jej zrobisz?
UsuńTym razem do niczego się nie przyczepię.
OdpowiedzUsuńBo wszystko MIODZIO!!!
:-)))
Jak to się nie przyczepisz?! Właśnie zaczynam się bać!
UsuńTa zagadka z kościołem to dla super inteligentnych?
OdpowiedzUsuńWasza wyprawa utwierdziła mnie w przekonaniu, żeby do Pragi nie jechać własnym autem, a co do życzliwości Słowian, doświadczyliśmy takowej w Czechach aż nadto i na razie chwatit...
Na polecany blog zajrzałam, fajne ptaszki, doczytam po robocie:-)
Nie, wystarczy - tak, jak ja - zajrzeć do googla:))) Gdyby nie ten Berlin, to pojechalibyśmy pociągiem. Kiedyś uwielbiałem Pragę, ale prędko tam nie pojadę. Zrobiła się mocno komercyjna, a jak dodasz do tego, jak traktują nas Czesi, to taki wyjazd nie ma większego sensu.
UsuńJeżeli masz cebrzyk bimbru, to po cholerę gdziekolwiek jechać?
OdpowiedzUsuńW sumie trafna uwaga! No cóż, dziecakowi chciałem pokazać, a ten w owym czasie był jeszcze nietrunkowy ... chyba ...
Usuńcóż - a ja lubię jeździć zwiedzać i podróżować. Ale różne rzeczy się zdarzają więc i tak pięknie się skończyło
OdpowiedzUsuńJa też lubię! 30 km pod Olsztyn lub w Dolinę:))
UsuńCo do Czechów, to nie ma co uogólniać - inni są w Pradze, inni poza stolicą. Tak, jak w Polsce. Ja się w tym kraju spotykam z dużą życzliwością, tylko do Pragi nie jeżdżę od lat.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zainspirowałem cię do opisania tych przygód :-) Dobrze się czyta, że nie tylko mnie podróże niekiedy się nie udają :-) A po moich przygodach zawsze jeżdżę z gotówką, a karta służy mi tylko jako rezerwa. Na razie ten model się mocno sprawdza :-)
Nie uogólniam. Właściciele firmy wynajmującej mieszkania wakacyjne byli więcej, niż w porządku. Wpuścili do nowiutkiego apartamentu ludzi bez kasy, pomogli z policją itp. Praga się dla mnie skończyła. Stawia na ludzi z kasą i tyle. Co prawda znam kilka miejsc, gdzie zostało po staremu, ale reszta mnie odstręcza. Również jeżdżę z gotówką, ale ... na bagna. Jadąc do dwóch, światowych stolic wydawało mi się, że to nie problem i ... przeżyłem przygodę:)))
UsuńI tak uważam że Prażanie są znacznie sympatyczniejsi od Warszawiaków (zwłaszcza mundurowych się to tyczy).
UsuńMiałem na myśli głownie tych policjantów, reszta była spoko:) PS. Jakich Warszawiaków? Warszawianką, to jest Stokrotka, a reszta, to tacy Warszawiacy, jak ze mnie Warmiak:)))
UsuńBloga o puszczy znam, zaglądam i również polecam.
OdpowiedzUsuńWycieczki nie zazdroszczę, znaczy przygód bo chyba bym miała uraz do wszelkich wypadów.
Łosie!!!! Nareszcie.
A to fajnie:) Uraz pozostał, więc teraz jeżdżę na ... łosie (choć fotki stareńkie:()
UsuńSamochodem TYLKO na łosie. Cudne jak zawsze. W dal tylko samolotem.
OdpowiedzUsuńSpędziłam 30 lat w podróży, wiem, co piszę ;-)
Na długie trasy fajny jest też pociąg. Kiedyś w praczasach zdarzyło nam się podróżować do Pragi nawet w wagonie pocztowym (tam też są przedziały) i to bez żadnych, dodatkowych opłat:)
UsuńTo się nazywa frycowe...
OdpowiedzUsuńNie obraź się, ale prawdziwy turysta nie dał by się tak łatwo podejść losowi. Zwłaszcza w kwestii pieniędzy i parkowania.
Wystarczyło wybrać gotówkę w oddziale banku. Z parkowaniem gorzej, ale w górę Wełtawy od mostu Karola chyba faktycznie jest dobry, płatny parking. Zresztą to się robi tak, że samochód zostaje w pierwszym bezpiecznym miejscu, a dalej jedzie się pociągiem, lub autobusem.
Muszę kiedyś zrobić tutorial na ten temat.
Pełna zgoda. Wszystkie podróże organizuję sobie sama, muszę przewidzieć wszystko, zero zaskoczeń. Nawet okraść się nie dałam ani razu ;-)
UsuńWystarczyłoby, gdybym miał paszport, gdyż dowodu pani z okienka nawet nie chciała wziąć do ręki. Co do parkowania, to nigdzie nie było napisane, że wszystkie miejsca są wykupione, a policyjnej tabliczki po prostu nie zauważyłem. Z drugiej strony, taki ze mnie podróżnik, jak z koziej dupy reisentasche, jak mawiał mój nieodżałowany szef:))
UsuńKrystyno, to trzeba lubić i wtedy można się przygotowywać. Ja nie lubię, więc wyszło, jak wyszło:)))
UsuńKrystyno - Szacun!
UsuńTeż chcę szacunu, gdyż też nie dałem się okraść:)))
UsuńStereotypy upraszczają, ale pozwalają się człowiekowi odnaleźć w świecie.
OdpowiedzUsuńJa już nie wierzę żadnym stereotypom:))
UsuńJak się regularnie i z uwagą czyta co w postach wypisujesz to i przysięgać nie musisz. Pewnikiem tak było, bo niektórzy tak mają. Mam kolegę który w ciągu trzech dni wpakował sobie dwa razy kolce jeżowca w palce nóg i rąk oraz pokąsały go szerszenie. Można? Można:))
OdpowiedzUsuńDzięki Grażynko za zaufanie:)) Etam, ja podczas rykowiska złapałem kiedyś trzynaście kleszczy z czego 3 na plaży:))
UsuńDziś wracając ze służbowej wycieczki widziałam nad Narwią w Ploskach sporą grupkę białych czapli, ale nie miałam ze sobą aparatu :( A kilka dni temu jadąc do pracy spotkałam na jednym z głównych skrzyżowań w Białymstoku trzy bociany, chodziły sobie po trawniku....:))
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci tych służbowych wyjazdów:) Już dawno temu nauczyłem się, że aparat musi być zawsze, choć wtedy najczęściej niczego się nie spotyka:)))
UsuńGdyby mi przydarzyły się takie przygody, to pewnie zastanawiałabym się, czy aby na pewno nie śnię. Jednak muszę uwierzyć, że się zdarzają. Nawet sama takie miałam. Może nie aż tak drogie, ale jak się zaczęło walić to lawinowo. Jednak gdy się potem takie hardcorowe historie opowiada, ludzie nie dowierzają. Ja ja po przeczytaniu tego posta.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych udanych wypraw i przygód tylko tych miłych. Pozdrawiam :)
Ja wspomniałem, mam świadków w tym policyjnych:))) Faktem jest jednak, że już takich wypraw nie planuję. Szkoda mi czasu na szlifowanie bruków:)
UsuńAle mieliście przygody !? Dobrze, że telefon do przyjaciela - zadziałał ! A swoją drogą - łosie są śmieszne !
OdpowiedzUsuńWtedy niestety, teraz stety:)) Zgadzam się w 100%!
UsuńO rany... Kiedy czytałam wstęp i dotarłam do fragmentu o "archiwach czeskiej policji" od razu pomyślałam, że robi się ciekawie ;D Takich historii fajnie się słucha i o nich czyta, ale przeżyć to na własnej skórze... (Osobiście gdzieś w połowie pomyślałabym: "No, to limit pecha wyczerpany, teraz już wszystko powinno być ok") Super zdjęcia, swoją drogą :)
OdpowiedzUsuńPrzeżycia na własnej skórze i ... portfelu nie polecam:)) PS. Dziękuję:)
UsuńOjej! - niezmiernie dziękuję :))) Pełne zaskoczenie :)))
OdpowiedzUsuńOdnośnie technologii - jeździmy zgodnie ze złotą myślą z końcówki tekstu: zawsze z jakimś prowiantem, ale i mapą. To po, sławetnej i często wspominanej, wyprawie w Bieszczady. Z wyboru jechaliśmy drogami bocznymi, bez pośpiechu, z przystankami na kontemplację otoczenia, pełni wiary w GPS, który doprowadził nas do ... rozległej żwirowni. Trochę trwało, zanim wyjechaliśmy na drogę główną i dotarliśmy, głodni, do celu.
Piękne te łośki, a łoś we mgle - super!
Cała przyjemność po mojej stronie:) Co GPS, to prawdopodobnie ta kozia ścieżka prowadziła jednak do Pragi, tyle tylko, że była praktycznie nieprzejezdna dla samochodu nawet z napędem na 4 koła, jak nasza Skoda. Na szczęście mała nie jest już mała i jeździ po świecie sama, gdyż ja tego po prostu nie lubię:)
UsuńAle zdjęcia oczarowały mnie. Zachwyt prawdziwy, bo też jest na co patrzeć, skoro uchwycono "momenty" przyglądania się obiektywowi. Rewelacja.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Dziękuję Ultro:) Łośki są ciekawskie i jeżeli wie się, jak nie przekroczyć granicy ich łagodności można im się przyglądać do woli:)
UsuńO kurde! Ale przygody! Uśmiałam się, ale wierzę, że nie było Wam do śmiechu. Cholera, czasami jak się wali to faktycznie wszystko na raz. Planujesz powtórzyć podróż w najbliższej przyszłości?
OdpowiedzUsuńNajgorsze było to, że dwa razy otarliśmy się o bezdomność i głód:))) Nie, nie planuję. Lubiłem Pragę, ale teraz to zbyt duża komercha dla turystów z Zachodu, a ja czegoś takiego nie trawię.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWilgo napisz gdzie byłaś i co widziałaś
OdpowiedzUsuńDołączam się do prośby:)
Usuń