W trakcie oglądania zdjęć Biebrzy,
przypomniał mi się spływ tratwą, który prawie odbyłem przed kilkoma laty.
Prawie, gdyż w moim przypadku trwał on zaledwie trzy dni, po których postanowiłem
wrócić do domu. Nie oznacza to, że odradzam ten sposób spędzania wolnego czasu.
Znam osoby, które pokochały tratwy i wypowiadają się o nich w samych
superlatywach. Ja nie znalazłem w tym nic ciekawego i to wszystko.
Wspomniany spływ zwrócił jednak moją uwagę na
czasy, kiedy po Biebrzy pływały całkiem inne tratwy. No właśnie. Kiedy stoję na
moście w Dolistowie i patrzę na pustą zazwyczaj rzekę, z jej meandrującym nurtem
i bagiennymi brzegami, trudno mi uwierzyć, że Biebrza była przez długi czas ważnym
szlakiem handlowym, którym spławiano drewno pochodzące z Puszczy Augustowskiej,
do Goniądza, Wizny, Łomży, a niekiedy, aż do samego Gdańska.
Odbywało się to tak. Ścięte w puszczy drzewa
transportowano rzeką Nettą, a następnie Kanałem Augustowskim do bindugi w
pobliżu, istniejącej do dzisiaj, śluzy Dębowo. Tam przystępowali do pracy zbijacze,
łącząc pojedyncze, 6-10 metrowe, pnie w tzw. tafle, które spięte ze sobą po 4-5
sztuk, tworzyły właściwą tratwę. Na gotowych już konstrukcjach budowano budy
mieszkalne, montowano szryki (drągi służące do manewrowania na rzece), ster i
palenisko.
Gotowe tratwy przejmowali, dowodzeni przez retmana,
flisacy (nazywani w tej części kraju orylami) i rzeczna karawana ruszała w
kierunku Narwi, Bugu, a potem Wisły. Jak długa była to droga, świadczy fakt, że
dotarcie tylko do ujścia Biebrzy zajmowało doświadczonej załodze od 2 do 3 tygodni.
Wydawać by się
mogło, że życie oryli było jedna wielka przygodą. Może i częściowo tak było,
ale orylka była jednak przede wszystkim ciężką i niebezpieczną pracą, która
nierzadko kończyła się chorobami, kontuzjami czy wręcz śmiercią. Z racji jednak
na ogólną biedę, a z drugiej strony pewny zarobek, rąk do pracy na tratwach nigdy
nie brakowało. W okresach świetności orylką zajmowały się tysiące ludzi, a Biebrzą
potrafiło płynąć i do pięciuset tratw rocznie.
Z czasem rzeczny transport na Biebrzy zaczął
tracić na znaczeniu. Na przełomie XIX i XX wieku tratwy coraz rzadziej pojawiały
się na rzece, a po wojnie zniknęły całkowicie z biebrzańskiego krajobrazu.
Zmieniły się sposoby transportowania drewna, a i powojenne czasy nie były już
przychylne wolnym, rzecznym ludziom.
-----------------------------------------------------------------
Źródła:
pierwsze sześć zdjęć mnie zniewala. Drugie przegrywa z pierwszym tylko ze względu na moje uwielbienie asymetrii. I sam nie wiem co jest w tych wronach - podoba mi się ich ... peryferyjna przypadkowość w kadrze.
OdpowiedzUsuńCzwarte i piąte to cuda, ta wyspa drzew szczególnie ujmująca. Klimat, tonalność, barwa - super. Niesamowita jest kolorystyka 6-ej fotografii.Prawdziwa rzadkość - gratuluję wyczucia. No, a przede wszystkim jestem ujęty tekstem, bardzo ciekawym, o dużej sile przenoszenia w inne, chyba jednak piękniejsze czasy. Proste życie - tego brakuje dziś najbardziej.
Dzięki. Tak naprawdę, jak sam dobrze wiesz, zdjęcia to przede wszystkim obiekty i odpowiednie światło. W trakcie ostatniego pobytu nad Biebrzą spotkałem i jedno i drugie, co zresztą zdarza się tam nad podziw często. Moim zadaniem było więc jedynie, i nie jest to kokieteria, naciskanie migawki.
UsuńTak czas mija, nie ma już oryli, tratwami spływają turyści. Nie ma stogów opisywanych przez Glogera, wieś "Grzędy" istnieje już tylko w opisach i pokoleniowej pamięci, poznikały drewniane płoty, w Jagłowie pojawiają się od strony wstrętne i brzydkie ogrodzenia wyłożone kamieniem. Pozostały jeszcze brzostowskie krowy i jagłowskie konie przeprawiające się przez rzekę, resztki drewnianej architektury w Dolistowie i rozległe pejzaże biebrzańskie. To w nich zachowało się piękno tej ziemi. Oby jak najdłużej. Pozdrowienia Igor P.S. Zdjęcia piękne, a za przypomnienie publicznie orylskiej zaginionej tradycji dziękuję.
OdpowiedzUsuńMoże nie jest tak bardzo źle, ale za chwilę pewnie będzie. Nawet wspomniane przez Ciebie krowy w Brzostowie przestają być powoli elementem krajobrazu, a zaczynają odgrywać rolę atrakcji turystycznej. Kłopot tylko w tym, że poza garstką ludzi, nikogo ten problem zdaje się nie obchodzić. A co do malowania. Nie ukrywam, że chodzi mi to po głowie (jako niedoszłemu studentowi ASP) coraz częściej. Dzięki.
UsuńA jeszcze i jedno może kiedyś weźmiesz na łąki sztalugi i pędzle ?
OdpowiedzUsuńSzóste faktycznie cudowne a niebieskie łabędzie robią również niesamowite wrażenie (pokłosie przebywania przeze mnie w okresie niebieskim?). Kaczki stratujące do lotu wyglądają jakby je ktoś wyrzucił a jedna znich przypomina mi o słonkach anielskich (podobnie pionowy start i rozłożone skrzydła jak u aniołów). Opowieści orylskie super. Igor Iwaszko słusznie namawia Cie do malowania. Przyłączam się.
OdpowiedzUsuńOpowieści orylskie to, nomen omen, temat rzeka. Z kilku powodów musiałem ograniczyć się jedynie do krótkiego tekstu, ale polecam lekturę artykułów, do których linki zamieściłem pod postem. Naprawdę warto!
UsuńGratuluję sprytnego nawiązania do słonek :) Wiem! Pamiętam! W tym roku postaram się udowodnić, że u mnie słowo droższe pieniędzy!
piękne, wszystkie, 4-ka jak malowane
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tak, jak napisałem wyżej, to głównie zasługa tego, co można spotkać nad Biebrzą i ... wczesnego wstawania!
Usuń