Tym
razem post, pod względem fotograficznym, ekstremalnie monotonny (kolejny
niestety również), gdyż pokazuję tylko jeden gatunek, a dokładnie dwa
osobniki prezentujące jeden gatunek, a już najdokładniej, dwa samce tegoż.
Bażant, gdyż o nim to mowa (wiem, że wiecie, ale wyjaśniam, żeby nie było, że
nie wyjaśniłem), to jednak bardzo dobry pretekst, by podywagować nieco na temat
przyrodniczego, pokręconego nacjonalizmu. Dlaczego wybrałem taki temat? Po pierwsze, a dlaczegóż by nie?
Po drugie, co jakiś czas napotykam w na teksty tyczące
gatunków rodzimych, obcych lub inwazyjnych i, jak zauważyłem, jest z tym pewien
kłopot. Po trzecie, macie jeszcze dwa i pół dnia na wzięcie udziału w
społecznych konsultacjach, mających na celu stworzenie unijnej listy ww.
gatunków. Po czwarte wreszcie, temat pt. "swój-obcy" jest teraz
szczególnie aktualny, więc mam nadzieję, że ten tekścik zaprowadzi mnie na
szczyty popularności publicystycznej i finansowej. Ale do rzeczy.
Jakiś
czas temu, na którymś z blogów, przeczytałem, że łabędź krzykliwy jest
gatunkiem obcym i niestety nie jest to prawdą. Co zatem oznacza rodzimość i
obcość w trudnych czasach realnej zoologii i botaniki? Przede wszystkim
trzeba zacząć od tego, że te kwestie uregulowano całkiem niedawno, gdyż w
2002 roku. Wtedy to zapisy Konwencji o Różnorodności Biologicznej wprowadziły
do obiegu, odpowiednie definicje. Tak więc, gatunek rodzimy, to
taki, który zamieszkiwał terytorium np. Polski od zawsze lub przylazł, gdyż spodobał mu się nasz klimat, albo nasze
dziewczyny. Natomiast gatunek obcy, to taki stwór, którego pojawienie
się, poza naturalnym terenem jego występowania, zawsze powiązane jest z
działalnością człowieka i nie ma znaczenia, czy była to robota celowa, czy
też całkowity przypadek.
Co
ciekawe, w tym całym galimatiasie, znaczenia nie ma, ani czas, ani miejsce
zaistnienia nowego gatunku. Łabędź krzykliwy na poważnie pojawił się w
Polsce dopiero w 1973 roku, ale że dotarł do nas samodzielnie - ma
status gatunku rodzimego. Znanego wszystkim karpia konsumujemy ze
smakiem już od 9 wieków i mimo to - jest obcy, bo został
introdukowany. Identycznie jest w przypadku miejsca, czego najlepszym
przykładem jest szop pracz. Spryciarz ów, na wolność wydostał się w Niemczech i
choć do Polski przedostał się już bez niczyjej pomocy, jest i zawsze będzie obcy,
bo przecież w Europie pojawił się właśnie dzięki człowiekowi.
Kolejna
kwestia, to gatunek inwazyjny, a precyzyjnie rzecz ujmując - inwazyjny gatunek obcy. Zgodnie
ze wspomnianą Konwencją, jest to stwór, który pojawia się na jakimś terenie, ładuje się
z butami w domowe zacisze rodzimych zwierzaków (roślin, grzybów lub
drobnoustrojów) i po jakimś czasie przejmuje mieszkanko wraz z
całym dobrodziejstwem inwentarza. Klasycznym przykładem IGO jest wizon
amerykański alias norka amerykańska. Kiedy w latach `50 pierwszy przedstawiciel
tej, niekoniecznie zacnej, rodziny zapukał do norki norki europejskiej, ta (już
wtedy nieliczna) przyjęła go z otwartymi łapkami. Niestety gość zza oceanu
okazał się być cynicznym uzurpatorem oraz oszustem (i zapewne pijakiem również!) i w
ten oto sposób zakończyła się historia naszych rodzimych, europejskich
futrzaków.
Gatunki
obce, te łagodnego usposobienia i te inwazyjne, traktowane
są w większości krajów niezwykle poważnie, gdyż zagrażają lokalnej
bioróżnorodności. Dlatego też, jeżeli przyjdzie Wam do głowy pomysł
sprowadzenia stada likaonów i wypuszczenia ich na wolność pod Radzyminem,
zróbcie to dyskretnie, gdyż w przeciwnym przypadku, będziecie musieli
liczyć się z surowymi konsekwencjami prawnymi.
A
co z naszym bażantem? No cóż. Mimo, że zamieszkuje polskie ziemie od XVI wieku, w
oczach takiej np. czapli białej, po wsze czasy będzie tylko
i wyłącznie azjatyckim przybłędą.
PS.
Zainteresowanych powyższą tematyką odsyłam do stron Instytutu Ochrony Przyrody
PAN.
No dobrze, a czy bażant jest inwazyjny? I czy zajmuje czyjeś nisze ekologiczne?
OdpowiedzUsuńBażant jest tylko obcy. Nie ma żadnych wyników badań, które potwierdziłyby, że konkuruje np. z cietrzewiem, czy z kuropatwą. Czyli dobry to ptak :)))
UsuńBardzo ciekawe rzeczy piszesz i trudne do ogarnięcia, który obcy, który inwazyjny. No kurczę, zawsze bażanty kojarzyły mi się z ucztami na szlacheckich stołach i malarstwem martwej natury, a tu obcy...nawet przyroda robi nam pod górkę :-)
OdpowiedzUsuńAle z tym karpiem to coś jest na rzeczy, bo moja babcia mawiała, że karp to nie ryba!
P.s. na Twoich zdjęciach cudownie kolorowe te ptaki:-)
To w sumie proste. Jak sam przyszedł, to swój, jak go przywieźli, to obcy :)))) Tak poważnie, to zawsze był z tym kłopot i mimo pewnych ustaleń w dalszym ciągu jest to dyskusyjne. PS. Dziękuję:) Szkoda tylko, że spotkaliśmy je w samo południe, więc fotki wyszły przepalone :)
UsuńCudne ptaszydła - tyle wiem na pewno. Reszta dla mnie za trudna. (tu patrz na mój kolor włosów) A wiesz, że może wstyd się przyznać, ale pierwszy raz "na żywo"bażanta widziałam 10 lat temu jak się za mniasto wyprowadziliśmy i "se łaził" po naszym ogródku
OdpowiedzUsuńEtam za trudna. Wiem, że wiesz o co chodzi:))) Dlaczego wstyd? Bażanty nie żyją w miastach, więc trudno dopaść je na przystanku. Poza tym, nie wszędzie można je spotkać. W okolicach Olsztyna widziałem je tylko raz w ciągu 30 lat :)
UsuńTakich zdjęć to pewnie wszyscy ci zazdroszczą. Kolory ptaków zapierają dech. Cudowne. A restauracyjny rosół z bażanta był wyśmienity.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
Nie wydaje mi się. Światło było okrutne, więc wyszło tak dokfotowato:)) PS. Potwierdzam :))))))
UsuńDoktofaty? Te nastrojowe bójki też? Są dobre zdjęcia, choćby dlatego, że są naturalne.
UsuńPozdrawiam
Teoretycznie tak, ale wyobraź sobie te fotki, zrobione o np. o 4 rano lub tuż przed zachodem. Te tutaj są poprawne, jeżeli chodzi o blog i ... tylko blog :)
UsuńLubie bażanty :)
OdpowiedzUsuńTrochę ich mamy w okolicy i podobnie jak sarny dają mi poczucie nie całkowitego zdegradowania przyrody.....Szczerze, to nie wyobrażam sobie bez nich krajobrazu....
Zdjęcia fantastyczne :) takie bójki widuję jedynie z daleka i to nie to samo :)))
i ze skrzydła mu, ze skrzydła :))))
W mojej z bażantami krucho. Te dorwaliśmy na Podlasiu, tuż przy drodze. Były sobą tak zajęte, że kompletnie nie zwracały na nas uwagi i stąd możliwość rejestracji zajścia :))) Szkoda tylko, że światło i sceneria liche.
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńMasz rację - inwazyjność to poważny problem, którego często sobie nie uświadamiamy.
A jeśli chodzi o zdjęcia - trudno jakoś wyobrazić mi sobie, że to tak "na serio". Bo niby bójka, a na czwartym zdjęciu od góry - dosłownie jedzą sobie z dzióbków;)
Pozdrawiam:)
Poważny i trudny do opanowania, co najlepiej pokazuje przypadek norki. PS. To było na serio, co najlepiej pokazuje fruwające wokół pierze. Nie wiem, jak to się skończyło, ale momentami było ostro :)))
UsuńŻebym to ja miała pewność że mi się takie cuda trafią jak te bażanty, to nawet w klatce -niewidce dałabym się zamknąć.
OdpowiedzUsuń:-)
Tak, jak napisałem wyżej, żadne maskowanie nie było konieczne. Testosteron wylewał się chłopakom uszami, więc nasza obecność kompletnie im nie przeszkadzała:)
UsuńBażanty pamiętam z dzieciństwa, wczesną wiosną były bardzo widoczne, a i 16 lat temu jak zamieszkaliśmy na wsi wychodziły po żniwach na rżysko. Teraz ich nie ma. Wczoraj spotkałam norkę przy bobrzej tamie, rok temu też ją tam widziałam. Ciekawa jestem czy Ci się obiło o uszy, że w Kortowie widuje się szakala złocistego. Zamrożony ruch na zdjęciach świetny. Zazdroszczę, ja tego nie umiem.
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Warmia jest jakaś taka bezbażańcia:)) Norki spotykam tylko nad Biebrzą, mimo że park walczy z nimi od lat. Fajne stworzonko, choć wredne niesamowicie. O szakalu nic nie słyszałem, ale popytam. Myślę jednak, że to kolejna zmyłka (w ubiegłym roku szakalem był lis:))). PS. To nie takie trudne, zwłaszcza w takich warunkach oświetleniowych, choć przyznaję, że liczba zdjęć nieostrych była imponująca :))))
UsuńOpowiadałam mojej siostrze o lisie chorym na nosówkę, a ona mi na to, że też widział dużego lisa takiego jasnego, trochę wynędzniałego, a potem pojawiły się informacje w gazecie, no i poczytaj to: http://olsztyn.wm.pl/430448,To-nie-zart-Szakal-zlocisty-w-Olsztynie-Ostatecznie-potwierdzono-obecnosc-zwierzecia.html#axzz4hp8zQ7XO
UsuńNo i widzisz. Szewc bez butów chodzi, a ja bez zdjęć szakala :) A tak poważnie, to spędzam w Kortowie pół dnia, ale zwykle pod jakimś dachem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem nad jeziorem, czy w parku. Na szczęście zaraz wakacje, Kortowo się rozluźni i będzie można poszukać złocistego (-stych) :)))
UsuńTo pewnie migranci ekonomiczni a nie żadni uchodźcy... ;) Btw podrzuciłeś mi pomysł na temat! O który ostatnio u mnie trudniej niż o czas na spokojne focenie. Ot takie uroki dojrzałości... Bażanty świetne.
OdpowiedzUsuńChyba jednak niekoniecznie. Zauważ, że główne inwazje przyszły do nas z Zachodu :))) PS. To dawaj same zdjęcia i też będzie dobrze Panie Dojrzały :)))))
UsuńTeraz już wiem, który to gatunek obcy, a który swój, bo wcześniej to nie do końca było dla mnie jasne. Czasami gdzieś tam o tym czytałam lub słyszałam, ale różnie pisali. Cieszę się, że to wyjaśniłeś.
OdpowiedzUsuńBażanty często odwiedzają mój ogród. Czasami jeden przychodzi, czasami dwa, ale jeszcze się nie biły. Zdjęcia jak z walki kogutów :)
Takie słowa, to miód na uszy i serce belfra :))))) PS. Bo to jest walka kogutów! Wszakże bażanty, to kuraki, więc wszystko się zgadza:))
UsuńWojtek piknie jak zawsze. I poprzednie łosie tyż pikne. Pod Nidzicą mi kogut przeleciał nad głową w sierpniu zeszłego roku, nad bo startował z nasypu nowej drogi, ale to nie Warmia tam Mazury są podobno. Nie widuje u nas bażantów (na szczęście).
OdpowiedzUsuńDzięki Emm:) A widzisz! Nam z bratem przed maską przeleciał kiedyś byk i o dziwo było to także pod Nidzicą :)) PS. Na Warmii też ich nie widuję i specjalnie nad tym nie ubolewam. Te pstryknąłem tylko ze względu na walkę, bo faktycznie było na co popatrzeć :)
UsuńHmm, baqżant obcy a bójka jakby nasza, swojska. Chyba się chłopaki trochę podczas pobytu w naszym kraju podszkoliły na stadionach piłkarskich:))
OdpowiedzUsuńW końcu parę wieków się u nas zasiedział:) Jeżeli zaś chodzi o szkolenie, to stawiałbym raczej na remizy, dancingi oraz inne miejsca o charakterze rozrywkowym, gdyż stadionów na Podlasiu raczej niewiele :)))
UsuńA tu masz rację. Ach te zabawy ludowe kończące się rozbitymi nosami i zakrwawionymi koszulami...ech.
UsuńAlbo wyproszeniem wszystkich, weselnych gości przez pannę młodą, gdyż i tego byłem świadkiem :) Tak na marginesie bardzo mi się to podobało i chętnie pouczestniczyłbym w kolejnym, takim weselisku!
UsuńTo dopiero są pozujący w walce ,aż pióra lecą.Te kolory na tle zieleni cudownie,dla takich ujęć warto poswięcić poranny czas.
OdpowiedzUsuńPowinnaś to zobaczyć na żywo! Gdyby nie nasza interwencja walka trwałaby pewnie do wieczora. PS. Akurat w przypadku bażantów, nie trzeba było zrywać się o świcie, gdyż spotkaliśmy je dopiero jakiś czas później :)
UsuńWojtku,jak mogło być inne światło, skoro był to po prostu jak widać- pojedynek "w samo południe"? ;)
OdpowiedzUsuńMasz rację, ale jako pstrykacz, chciałbym zobaczyć taką akcję "w samo poświcie" :)))
UsuńCiekawe ujęcia :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ale po ciekawe ujęcia, zapraszam jednak w głąb bloga :))
UsuńTo będzie ohydnie niepolityczniepoprawne ale jest jeden gatunek który jest wyjęty spod tych uregulowań i za samo nazwanie go "inwazyjnym" można trafić do pierdla...
OdpowiedzUsuńNie wiem, o kim piszesz?
OdpowiedzUsuńwolę zważywszy na powyższe nie doprecyzowywać ;-)
UsuńAha. No to już wiem :))))))
OdpowiedzUsuń