Niedługo
będę świętował drugą miesięcznicę niewychodzenia w teren i jednocześnie bycia domowym omnibusem. Chcąc to jakoś
uczcić, zaplanowałem kameralną, domową uroczystość z jednym tylko przemówieniem (trochę ogólników plus sprośna dykteryjka), występem połykaczki ognia z Kurpi i tancerza brzucha z ww., uroczystym kubełkiem bimbru z brukwi z pierwszego tłoczenia, szwedzkim
stolikiem na bazie odmrożonych resztek poświątecznych oraz z przecięciem wstęgi.
Co prawda w tzw. międzyczasie nie powstała u nas żadna inwestycja, ale w końcu człowiek
nie liszka i musi sobie, od czasu, do czasu coś przeciąć.
Tymczasem
siedzę sobie, jak ten młody jenot przed pierwszą rują i nieśmiało knuję pod nosem. Zarzewiem
owego knucia jest dokument, który obejrzałem onegdaj, a który traktował o
pewnym Kanadyjczyku, który umyślił sobie (jak to Kanadyjczyk), że
przejedzie psim zaprzęgiem z Syberii do Moskwy. Ponieważ nie widziałem owego
filmu od początku, byłem przekonany, że to samotna wyprawa, więc wielki szacun,
ukłony, dygi i te rzeczy. Tymczasem okazało się, że towarzyszyła mu (temu
Kanadyjczykowi znaczy się) spora gromadka przydupasów w postaci, a to przewodników na
skuterach od przecierania szlaku, a to rozlicznych pomagierów z Rosji oraz - ma się
rozumieć - ekipy filmowej. W połowie wyprawy odwiedziła go (tego Kanadyjczyka - ma się rozumieć) nawet żona (niebrzydka), syn (mały) i pies (ten ostatni w roli czegoś na kształt zapasowego koła w aucie),
więc mój podziw nieco oklapł. Potem jednak pomyślałem sobie, że czegoś tam
jednak ów Kanadyjczyk dokonał. Przez kilkadziesiąt musiał znosić dyskomfort
stania w mrozie na sankach, a potem komfort niekończących się libacji z tubylcami. A
ja? A ja siedzę sobie wygodnie w ciepełku i w fotelu, popijając ... co to ja popijam? A tę, no ... herbatkę ziołową z czosnku niedźwiedziego. No więc siedzę sobie wygodnie w
ciepełku i w fotelu popijając wspomnianą herbatkę i tyle. Nic ciekawego i nic
ekstremalnego, pomijając tę ... nieszczęsną, woniejącą domową kiełbasą, herbatkę!! W pewnej chwili dotarło
do mnie - jednak i nagle - że skończyłem 50 lat, wiodę nudne, jałowe życie, świat pędzi do
przodu, a ja nie dokonałem jeszcze niczego spektakularnego. Wlałem więc w
siebie resztkę ... herbatki ... ziołowej, sięgnąłem po kajecik w rysowane kreciki i zacząłem planować szaleńcze
misje i czyny, których zamierzam dokonać jeszcze w tym - 2019 - roku.
Swój sprytny plan rozpocząłem od skonstatowania, że niestety prawie wszystko zostało już przewspiąte, przeszłe, przepłynięte, przebrnięte itp. Poza tym bądźmy realistami! Nie
stać mnie na jacht pełnomorski, wynajęcie szerpiej, rozlicznej familii, balon sferyczny, arktyczne
sanki na chromowanych alupłozach, a nawet na dżunglowe klapki i resztę ekwipunku o bilecie lotniczym na antypody już nie wspominając. Z drugiej strony, jak
nadmieniłem, wszystko zostało już odkryte i zdobyte, więc co się będę pchał na obcy kraj świata, jako któryś tam pajac z kolei. Trzeba zrobić coś - tak sobie sprytnie
pomyślałem! - czego nikt na świecie jeszcze nie zrobił, albo zrobił, ale się
nie pochwalił, więc się nie liczy. Nabuzowany teiną i pomysłami, jak stary kocur syntetyczną walerianą, zacząłem zatem gorączkowo kombinować i ... wykombinowałem!
Postanowiłem
mianowicie zrobić coś, czego nie dokonała przede mną żadna istota myśląca,
czyli połączyć pierwotny instynkt przyrodnika-odkrywcy z ponadprzeciętnym talentem
kulinarnym. Jednym słowem pokonam kanał Kuwaski pod prąd(!) za pomocą wyprodukowanego w 1978 roku dymanego
materaca "Śniardwy 1", na którym zamontuję eksperymentalny zestaw do gotowania golonki wieprzowej na dużym (sic!) ogniu. Z tego, co mi
wiadomo, nikt przede mną tego nie dokonał, zwłaszcza jeżeli chodzi o ten ogień.
Niewtajemniczonym wyjaśniam, że golonkę gotujemy dłuuugo na małym ogniu, tak
aby uzyskać mięso o optymalnej strukturze i takimże smaku.
Misja
nie jest specjalnie kosztowna, więc tym razem wyjątkowo nie proszę Was o
wsparcie finansowe (na wszelki wypadek jednak: 236597846255431556 lub golonka tylna prawa). Będę jednak
ogromnie wdzięczny, jeżeli podczas tej ekstremalnej wyprawy, będziecie ze mną
myślami, sercem i resztą podrobów, a gdy to się już wreszcie skończy, przyjedziecie
na metę, pofetujecie mnie bohatera i zjecie tę cholerną golonkę.
Oczywiście to nie koniec mojego knucia, więc o kolejnych, fantastycznych planach zdobycia wszechświatowego rozgłosu dowiecie się niebawem.
PS. Tym razem moja ulubiona szuflada, czyli fotki w stylu nieodżałowanego Nietzsche`go.
PS.2. Ostatnimi czasy nie jestem zbyt aktywny w blogowaniu i w komentowaniu, ale zarobiony jestem okrutnie, tak w pracy, jak i w życiu osobistym.
PS.2. Ostatnimi czasy nie jestem zbyt aktywny w blogowaniu i w komentowaniu, ale zarobiony jestem okrutnie, tak w pracy, jak i w życiu osobistym.
Taaa... zarobiony jestem, nie znam się nie widziałem ... ale za moją choinką barek wypatrzył. Gratuluję spostrzegawczości. Już wiem skąd te Twoje zajebiste zdjęcia. Ja mam problem w ZOO żyrafę wyhaczyć :)
OdpowiedzUsuńLata ćwiczenia oczu wydają owoce w tym te sfermentowane:))) Nie przejmuj się, żyrafy mają niewiarygodne wręcz umiejętności maskowania!
Usuńświętować zamierzasz przy szwedzkim stoliku? takim z Ikei? reszta tak uroczo patriotyczna i ekologicznie regionalna a tu taka fopa. to już lepiej śledzia na gazecie położyć. na parapecie. na piecu, ale nie na szwedzkim stoliku. nawet wiaderko bimbru gotowe się zlasować z wściekłości.
OdpowiedzUsuńNietche, to jednak jest gość. ma skłonności do szwendania się po nocach.
Szwedzki, czyli zdobyty po zaciekłej walce podczas Potopu, a jak dobrze wiesz w tamtym czasie Ikea dopiero raczkowała. Szwendanie się po nocach ma swój urok o czym świadczy fakt, że ten akurat przejaw aktywności śni się nawet filozofom:))
Usuńlasy dopiero rosły, żeby Ikea miała z czego mebelki wytwarzać.
Usuńszwendanie się, to znakomite zajęcie. szczególnie, kiedy po zabiegu można gdzieś osiąść bezpiecznie. filozofowanie po powrocie ma też większą wartość.
Czekała, czekała i się, niestety, doczekała. I tego mi właśnie najbardziej brakuje tej zimy. Szwendania i osiadania wśród przyjaznych dusz na Podlasiu.
UsuńAle dlaczego ta golonka musi być prawa?
OdpowiedzUsuńBo lewą już mam!
UsuńTwoje fotki przypomniały mi widziany onegdaj kalendarz ze ścieżkami polnymi i leśnymi:-)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za wyprawę, będę kibicować i w razie co przybędę na metę z czymś do tej golonki, a zamiast tortu dla zwycięzcy placek drożdżowy mego męża, słynny na pół Polski przywiozę!
To nie mój był on:)) Bardzo dziękuję, zwłaszcza za placek, gdyż sam umiem upiec jedynie zakalec ze śliwkami:))
UsuńTeż jadę na szufladzie. Mszę przyznać, że niewiele zrozumiałam wpisu. Ale to nie jest istotne, ważne, że ostatnio, a dokładnie w tę sobotę zrobiłam po raz pierwszy golonkę i była dobra:)
OdpowiedzUsuńP co człowiek musi coś osiągać. nie rozumiem tego poczucia konieczności osiągania czegokolwiek. Poza szczęściem ogólnym.
Moja już powoli się kończy, a na wyjście w teren na razie nie ma szans niestety:( Najciekawsze jest to, że ja golonki gotuję gŁośce, której lekarze nakazali czasowo porzucić wegetarianizm:)) PS. Tak dla fanu i ... golonkowej uczty na końcu:))
UsuńTe fotki tchna spokojem, wiec nie dorabiajmy celu, natentychmiast wypijmy co mamy i.... bedzie jeszcze wiekszy spokoj!!!!
OdpowiedzUsuńI uspokojona, pojde teraz spac....
Dobranoc :)
Cieszę się, że działają, jak melisa, choć nie o nią pewnie Ci chodziło w kwestii wypicia:)))
UsuńNareszcie. Żadnych ptaków. Żadnych zwierząt. Co za ulga! Tylko co się tak kładzie cieniem na szóstym, od góry licząc, zdjęciu? I co aż tak na pierwszym planie rozbłyska na ostatnim? Oraz uwidoczniono na nim jazdę prosto w Słońce, czy na czołowe?
OdpowiedzUsuńPrawda, że od razu zrobiło się luźniej? :)) Ten cień, to typowa podlaska droga, zaś rozbłyska mgła na horyzoncie, z którą chwilę później faktycznie mieliśmy czołówkę:))
OdpowiedzUsuńNie do zniesienia jest wyobrażenie jakiegokolwiek ognia małego czy dużego dla każdego kto choć raz usiłował wślizgnąć się na materac, a ja próbowałam nie raz. Wszystko się wywraca i leci na człowieka podstępnie, zdradziecko, nie wiadomo z której strony. Więc nie wymagaj... i zaplanuj coś innego.
OdpowiedzUsuńPS
Foty bajeczne:)
Nie mogę! Idę na rekord 2019, więc muszę być ekstremalnie wywracalny i jednocześnie takoż gotowalny:))) PS. Dziękuję:)
UsuńWidać, że jak człowiek posiedzi dwa miechy w domu, to mu się w głowie miesza. Dymane materace mu się śnią...
OdpowiedzUsuńCzy wszystko, co się robi, musi być naj-ekstremalniejsze, naj-niezwyklejsze, naj-szaleńcze, naj-patatajpatataj? Czy ktoś coś komuś musi udowadniać? No chyba, że sobie. Ale mając 50-tkę na karku, co trzeba sobie udowadniać?
Jak się za bardzo krew gotuje w człowieku i musi dokonać czegoś "naj", to powinien sobie meliskę zaparzyć...
Może zamiast siedzieć w domu, trzeba zabrać w niedzielę po (wczesnym) obiedzie żonę na spacer do parku (o ile jeszcze drzew nie wycieli) albo do kawiarni na starówkę (o ile nie zamienili jej na klub go-go)? Cyknąć fotkę ukochanej zamiast futrzanemu bizonowi. A po powrocie do domu, przed snem, znowu meliskę zaparzyć.
Jeszcze chwila i znowu będzie wiosna!
Żebyś wiedział! Mróz za oknem, a my w chałupie. Koszmar jakiś. PS. Mając 50 na karku trzeba - młodszy Kolego - udowadniać sobie, że się jeszcze żyje:))) PS. Meliski nie lubię, ale z reszty podpowiedzi z chęcią skorzystam:) PS. Oby, gdyż mam plan:))))
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że na nic powstrzymywanie Cię, skoro wszystkie drogi prowadzą do kanału Kuwaskiego:)
Pozdrawiam:)
Na nic, Leno na nic!
UsuńPomysł zasadniczo słuszny, warto by jednak zadbać o odpowiednią oprawę ideologiczną. Np opał pozostawiajacy zerowy ślad węglowy (ideałem był by ślad ujemny), a meterac wyłącznie z materiałów biodegradowalnych i w barwach tęczowych. Golonka pozyskana w sposób humanitarny bez zabijania zwierzęcia do tego w ramach protestu przed planami odstrzału dzików koniecznie ze sztuki zarażonej afrykańskim pomorem.
OdpowiedzUsuńTo oczywiscie jedynie skromne początki, bo podczas rejsu można by zmienić płeć. A w ramach solidarności z nauczycielami odbywać go na zwolnieniu L-4.
Golonkę (porzuconą dobrowolnie przez trzodę) znajdę wśród runa, materac przerobię, tęcza nie dla mnie, ASF pokonam, na L-4 nie pójdę (jestem nauczycielem!), gdyż zdrowy jestem, jak koń, albo ... jak koń jednak:))
UsuńI cały czar protestsongu pryska!
UsuńTo może chociaż zabierzesz ze sobą jakieś walenie?
Koniecznie żółte, w proteście przeciw postawie Japończyków!
No dobra, zarżnę kilka płetwali błękitnych i kilku nauczycieli będących (podobnie, jak ja) na L-4. Płci jednak nie zmienię, gdyż nie mam czasu na makijaże i tę całą resztę:)))
UsuńKiedyś na plaży widziałem płetwala błękitnego... znaczy wylegującą się samicę tego gatunku i nagle w uszach zabrzmiała mi melodia "mission impossible"...
UsuńFilmu nigdy nie widziałem, więc trudno mi się odnieść do powiązań z waleniowatymi:)))
UsuńWeź, nie przypominaj. Zanim się nadmuchało materac, to usta paliły się żywym płomieniem i płonęły od gumnego smrodu, a wnętrzności wypływały drugą stroną. Nie wiem, jak uda Ci się przepłynąć kanał, skoro siedzieć bez wywrotki nie dało się na nim za długo, z kolei na leżąco należało wstrzymywać oddech, bo wystarczyło wziąć głębszy, by wylądować w głębinie.
OdpowiedzUsuńSerdeczności zasyłam
Ja zwykle omdlewałem, po czym ożywałem i plułem opiłkami gumy:))) Niestety współczesna karimata (podobnie, jak mata samopompująca) ma gorsze właściwości pławne, więc nie mam wyboru i muszę na tych, nieszczęsnych "Śniardwach":))))
UsuńNo dobra, niech będzie.... jak nie może być inaczej.
OdpowiedzUsuńJak będziesz wyruszał to podaj dokładną trasę żebym się na niej mogła ustawić z odpowiednim transparentem :-))
A zdjęcia mogą być :-)))
Co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Dziękuję za zaangażowanie. Mam tylko nadzieję, że transparent będzie adekwatny do wagi wydarzenia, czyli coś w stylu "Gotkiewicz Panie Rules, a Legia to ..."! PS. Wiedziałem!
Usuńo ile mogę trzymać kciuki za powodzenie wyprawy jako pomysłu, innowacyjności, wyzwania, o tyle w kwestii golonki jestem ostatnią, która by chciała spróbować :( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle, że nie smakuje, czy też jesteś może wegetarianką?
UsuńNo to powiem ci, mój drogi, że gdy tak sobie siedzę w ciepełku i myśl mnie najdzie natrętna i podstępna, że mogłabym coś więcej, lepiej, wyżej, i że ogólnie osiągi minus jeden, to wtedy taki film syberyjsko moskiewski dobie zapodaję i od razu mi przechodzi. Szybciej i skuteczniej działa niźli czosnek niedźwiedzi. Gdy tak się napatrzę na te mrozy, śniegi, odmrożone nosy, sztywne szaliki to W sekundę wyzbywam się uczucia bezużyteczności publicznej i mniej uwiera mnie kanapa i kocyk mięciusi jakby milszy.
OdpowiedzUsuńGolonkotrak, czy też golonkoponton świetna myśl, doprawdy, wyborna. Chętnie i chusteczką zamacham na papa i szybko pobiegnę na metę, by powitać i golonki dymanej skosztować.
Ja - imaginuj to sobie - postrzegam to zgoła inaczej, gdyż już w dzieciństwie (spędzonym na Podlasia kresach) umiłowałem sobie mrozy, a nie kocyki:))) Tak, czy siak zapraszam na dymaną, gdyż smakowita jest okrutnie, choć i ciężkawą bywa od czasu, do czasu:))
OdpowiedzUsuńZaintrygowałeś mnie tym bibrem z brukwi, takiego wynalazku jeszcze nie smakowałam.
OdpowiedzUsuńNa drugim zdjęcie jakby fatamorgana. Nadzwyczajne, tak jak ostatnie - droga oświetlona przez latający talerz(?)- w sensie ufo. :-D
Dokonanie Kanadyjczyka jest niczym z jazdą metrem w godzinach szczytu - w Nowym Yorku.
Nie podałeś nazwy banku!!! Co do golonki, może być kurza? Ale najprostsze byłoby założenie fundacji - no nie wiem, ratującej łosie? ;-)
Jest bardzo pyszny i pasuje do ptifurek:)) Na drugim zdjęciu jest sama fata, gdyż Morgan opuścił Dolinę godzinę wcześniej. Ostatnie tej oświetlone reflektorami talerza firmy Skoda z Wenus:))) PS. Z tą fundacją, to niegłupi pomysł, choć początkowo chciałem założyć zadłużony klub piłkarski:))
UsuńZ klubem to jednak ryzykowna sprawa, a fundacja - sam zysk. Przy Twojej inteligencji gwarantowany.
UsuńChyba mnie przeceniasz:)))
UsuńW zdaniu o Kanadyjczyku chochlik zaszalał sobie, powinno być:
OdpowiedzUsuń>Dokonanie Kanadyjczyka jest niczym w porównaniu z jazdą metrem w godzinach szczytu - w Nowym Yorku.<
Zapewne, choć jako żywo nie byłem, ani w Nowym Yorku, ani - tym bardziej - w metrze:)
UsuńWitaj Wojtku
OdpowiedzUsuńJa się też zasiedziałam
Wybieram sie na wyprawę:
Do sklepu😆😅😄
Piękne zimowe poranki
U mnie ciemnia że aż wstyd mi za słońce
https://zolza73.blogspot.com/?m=1
Może spróbuj po tym linku
Jak subskrybujesz
To pojawią ci się na e mailu nowe wpisy
Wyprawy do sklepu, to niestety ostatnio mój jedyny przejaw aktywności ruchowej:))) PS. Dzięki, bo już myślałem, że zarzuciłaś działalność. Wieczorem zajrzę:)
UsuńAh i jakbyś potrzebował materaca na tę wyprawę to mam przeogromnych dla Ciebie i małżonki.
UsuńTak więc służę pomocą w wyprawie i ..
Byle do wiosny
Dziękuję, odezwę się wiosną:)
UsuńZdaje się, że w 1978 roku to Ty do nomenklatury należałeś? Zwykły homosovietikus nie miał szans na zdobycie takiego rarytasu uczciwą drogą...
OdpowiedzUsuńA jak?!
UsuńA skąd mnie to wiedzieć? Nie zostałem szczęśliwym posiadaczem materaca "Śniardwy 1"...
UsuńMiało być bez pytajnika, czyli że i owszem:)))
UsuńTwój plan przypomniał mi olsztyńskiej alternatywy pomysły na spłynięcie jakiejś rzeki tratwą z załogą w strijach zdecydowanie wieczorowych. Chyba nawet było podejście do tego pomysłu. Może właśnie tratwa, bo to i kuchnię można na niej profesjonalną i zaprosić gości na golonkę i te stroje wieczorowe. No!
OdpowiedzUsuńMiałem podobny pomysł tylko bez spływania. Chciałem kiedyś geodezyjnie wytyczyć środek Bagna Ławki i zjeść tam kolację przy świecach. Oczywiście nie wypaliło:)))
UsuńNie ma siły, nie wleziesz na to :)))
OdpowiedzUsuńA czas to chyba ktoś nam skrócił, bo mi tez na wszystko go brakuje.
Chyba zacznę wierzyć w teorie spiskowe...