Rano, albo wieczorem. Ze słońcem, albo pod słońce. Najlepszy
czas do fotografowania. Szkoda tylko, że jest go tak mało.
niedziela, 28 września 2014
niedziela, 21 września 2014
Po prostu wodnik.
Napisałem w poprzednim poście, że ze względu na
ponadnormatywną ruchliwość wodnika, udało mi się zrobić mu tylko jedno, jedyne
zdjęcie. I kiedy prawie pogodziłem się już z faktem, że sfotografowanie tego
ptaka to dla mnie za wysokie progi, poczyniłem pewną obserwację. Zauważyłem
mianowicie, że wodnik, oprócz zdolności sprinterskich ma jeszcze jedną, ważną
cechę, a mianowicie powtarzalność zachowań.
Znakomita większość znanych nam ptaków jest całkowicie
nieprzewidywalna, by nie powiedzieć chaotyczna. Przeciętny przedstawiciel awifauny spędza
dzień na łażeniu, jedzeniu, spaniu, ablucjach, nie mając przy tym żadnego
konkretnego planu. Zupełnie inaczej jest w przypadku wodnika. Ten ptak nie
uznaje improwizacji lecz działa według precyzyjnego harmonogramu. I w tym
zacząłem upatrywać szansy na zrobienie więcej, aniżeli jednej fotografii.
Już po kilku zasiadkach udało mi się poznać rozkład dnia
mojej ofiary:
745 – wodnik ostrożnie wysuwa się z
zarośli po lewej strony czatowni.
746 – wodnik chowa się w zarośla.
751 – wodnik ponownie wychyla się z
zarośli i przesuwa się w stronę błotnistej łachy, pozostając jednak cały czas w
cieniu.
752 – wodnika nie ma i nawet nie
zauważyłem kiedy drań zdążył zniknąć z powrotem w zielsku.
800 – wodnik wychodzi ostrożnie na
środek łachy i zaczyna żerować.
801 – wodnik kończy żerować i
poruszając się z prędkością światła znika w zaroślach po prawej stronie
czatowni.
957 – coś przelatuje przez łachę i
znika.
Analizując powyższe, łatwo się domyśleć, że wszystkie,
zrobione przeze mnie zdjęcia powstały pomiędzy 800, a 801.
Jednak nie zdjęcia są tu najważniejsze. Najcenniejsze jest to, że obcowanie z
wodnikiem pozwoliło mi na stworzenie kolejnej klasyfikacji polskich ptaków. Tym
razem kluczowym kryterium podziału nie jest biotop, ale dynamika. Biorąc zatem
pod uwagę ten czynniki, ptaki dzielimy na:
1.
Statyczne,
2.
Częściowo
statyczne,
3.
Ruchliwe,
4.
Bardzo
ruchliwe,
5.
Bardzo,
bardzo ruchliwe,
6.
Wodniki.
czwartek, 11 września 2014
Zimorodek.
Chciałem zrobić im
zdjęcie od dawna jednak, podobnie jak wiele innych ptaków, zimorodki doskonale
to wyczuwały i unikały mnie jak ognia. Wcześniej widywałem je dosyć często w różnych
miejscach, ale ostatnio już nie. I kiedy myślałem, że tak będzie już zawsze, znowu
się spotkaliśmy. Oczywiście kusiło mnie żeby napisać, że stało się to dzięki
moim rozlicznym talentom, umiejętnościom, żelaznej konsekwencji itp., ale
postanowiłem być uczciwy i przedstawiam sprawę tak, jak wyglądało to w
rzeczywistości. Prawda jest mianowicie taka, że to nie ja znalazłem zimorodka.
To zimorodek znalazł mnie!
Jeżdżę nad rozlewisko od
trzech lat i nigdy nie spotkałem tam tych ptaków. Nie dziwiło mnie to zbytnio,
gdyż nie jest to środowisko typowe dla tego gatunku. Zimorodki preferują rzeki
i zbiorniki wodne o, przynajmniej częściowo, stromych brzegach, w których mogą
wykopać lęgową norkę. I dlatego zdziwiłem się potężnie, gdy tydzień temu jeden z
nich pojawił się na kołku sterczącym kilka metrów przed czatownią. Ptaszek
posiedział kilka minut, wykonał jedno czy dwa bezowocne nurkowania i odleciał.
Po jakimś czasie wrócił, usiadł na innym kołku, powtórzył wszystkie, poprzednie
czynności i znowu zniknął. No cóż – pomyślałem - wie o mojej obecności i
dlatego ucieka. Jakież było moje zdziwienie, gdy zimorodek objawił się raz
jeszcze, ale tym razem zignorował wspomniane paliki i ruszył w stronę czatowni.
Początkowo usiłował usiąść na jej dachu, a gdy mu się to nie udało, przez
chwilę zawisł w powietrzu jak koliber i usiadł na gałęzi tkwiącej ... 30
cm od otworu przez który miałem
wysunięty 400-stu
milimetrowy obiektyw! Przyznaję, że w tym momencie kompletnie zgłupiałem,
bo jak robić zdjęcia z takiej odległości, obiektywem ostrzącym od 3,5 m ? Ostatecznie postanowiłem
zmienić go na inny, choć byłem w stu procentach pewien, że i tak zimorodka
spłoszę. I co? I nic! Osobnik ów okazał się całkowicie niewrażliwy na moje
zabiegi. Doszło do tego, że bezczelnie zmieniałem obiektywy, na chama usuwałem
przeszkadzające trzciny, a on przypatrywał się temu ze stoickim spokojem. Po
jakimś czasie odleciał, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że znudziła mu się
rola modela.
Szkoda tylko, że w tym ostatnim przypadku, warunki
oświetleniowe (całkowicie zacieniony pierwszy plan i b. jasny drugi) uniemożliwiły
zrobienie dobrych zdjęć.

piątek, 5 września 2014
Powrót nad rozlewisko.
Zaczęła się jesień, czas powrotu nad
rozlewisko. Co prawda ciągle nie ma jeszcze tego ptasiego szaleństwa, do którego
przyzwyczaiło mnie to miejsce w poprzednich latach, ale są już tego pierwsze
oznaki. Z każdym dniem przybywa ptaków, w tym takich, których nie widziałem tu nigdy
wcześniej.
Z braku czasu, postanowiłem nieco
zmienić konwencję postu, rezygnując z dłuższego tekstu na rzecz podpisów nad zdjęciami.
Perkozek. Na rozlewisku przebywa ich podobno kilkaset,
z których kilkanaście kręci się przed czatownią. Niestety o tej porze roku,
podobnie jak kilka innych gatunków, straciły swoje godowe upierzenie, co
znacznie osłabiło ich wyjątkową fotogeniczność.
Kwokacz. Do tej pory widziałem tylko jednego osobnika,
który zakumplowawszy się z piskliwcami włóczy się z nimi po całym rozlewisku.
Brodziec piskliwy. Pierwszy gatunek,
który sfotografowałem w tym roku na rozlewisku. Początkowo w pobliżu czatowni
pojawiały się tylko dwa piskliwce, ale powoli przybywają kolejne. Te ptaki to
wdzięczny obiekt dla fotografującego. W odróżnieniu od takiego np. kszyka nie
tkwi godzinami w jednym miejscu z dziobem zanurzonym w mule, tylko śmiga po okolicy i
pozuje.
Białe i siwe czaple. Te pierwsze
rozpanoszyły się na Warmii już na dobre i zaczynają dominować liczebnie nad
tymi drugimi. Niedługo dojdzie już do tego, że mając jednocześnie przed obiektywem oba
gatunki bez wahania skieruję go w stronę szarego autochtona.
Wodnik. Ten ptak to niezwykle skryta i
jednocześnie wyjątkowo szybka bestia. W tym roku spotkaliśmy się dwukrotnie. Za
pierwszym razem pojawił się nie wiedzieć skąd tuż pod czatownią (a więc zdecydowanie za
blisko na teleobiektyw) i równie tajemniczo zniknął. Za drugim, wynurzył się z trzcin
w jedynym zacienionym miejscu i, zaskoczywszy mnie kompletnie, pognał w
stronę pobliskich zarośli, nie dając szans na dwkrotne naciśnięcie migawki. W efekcie poniższa fotografia jest jedyną, jaką udało
mi się zrobić, jeżeli nie liczyć nieostrych portretów i wyjątkowo ostrych
fotografii wodnikowego tyłka.
To oczywiście tylko mała część tego, co
oferuje rozlewisko. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i w kolejnych postach będę
mógł pokazać całe bogactwo tego miejsca.
Etykiety:
brodziec piskliwy,
czapla biała,
czapla siwa,
czaple,
fotografia przyrodnicza,
kwokacz,
łabędzie,
łabędź niemy,
perkozek,
ptaki okolic Olsztyna,
wodnik
Subskrybuj:
Posty (Atom)