Tym razem postanowiłem na chwilę odpocząć od zwierzaków i widoczków, gdyż za chwilę będzie tego naprawdę dużo. Przyznam, że naiwnie pomyślałem,
że być może zżera Was ciekawość, jak wyglądają nasze wyprawy od tzw. garkuchni, ale gŁoś uzmysłowił mi, że pewnie guzik Was to obchodzi. Ponieważ jednak miałem już przygotowane fotki i nie chciało mi się obrabiać kolejnych,
zamieszczam to, co mam.
Tę, niewątpliwie fascynującą (dla mnie) opowieść chciałbym zacząć od tego, że w miejsce, interesujące nas pod względem przyrodniczym, trzeba jakoś dotrzeć. Sposobów na to jest bez liku, czyli jakieś pięć. W naszym przypadku, przede wszystkim jest to samochód.
Tę, niewątpliwie fascynującą (dla mnie) opowieść chciałbym zacząć od tego, że w miejsce, interesujące nas pod względem przyrodniczym, trzeba jakoś dotrzeć. Sposobów na to jest bez liku, czyli jakieś pięć. W naszym przypadku, przede wszystkim jest to samochód.
Przyroda, to jednak dzicz,
więc zdarza się, że zastane warunki uniemożliwiają skorzystania z auta. Można się oczywiście na to wszystko
obrazić, ale można też przekląć Matkę Naturę, zapakować graty na plecy i ruszyć
pieszo.
Oczywiście metoda błotnistego marszobiegu jest obarczona całą masą wad, z
których największą jest powolność. Dlatego też, gdy musimy dostać się
w jakieś miejsce, w miarę szybko, zaczynamy kombinować. Zdarza się nam
np. "pożyczyć" konie, których na szczęście na Podlasiu nie brakuje, więc
właściciele zwykle podchodzą do tego z uśmiechem, poprzestając na wytarzaniu nas w
smole i murszu oraz przegnaniu, za pomocą wideł i pochodni, poza granice
gminy.
Tarzanie w ciepłej smole bywa nawet przyjemne, ale ściąganie jej ze skóry,
już niekoniecznie. I z tej to właśnie przyczyny, na koniopożyczanie decydujemy się wyłącznie w sytuacjach
skrajnych. Znacznie częściej zaglądamy natomiast pod wiejskie sklepy, gdzie możemy
zrobić użytek z nożyc hydraulicznych, które dostaliśmy dwa lata
temu pod sztuczną choinkę.
Trzy, wyżej wymienione, metody są oczywiście skuteczne, ale tylko do chwili, gdy na przeszkodzie
stanie nam ciek wodny, zwany w gwarze podlaskiej - rzeką. W
takim przypadku nogi, koń i rower raczej nie zdają egzaminu. Bez
trudu zdadzą go jednak ponownie - wspomniane już - nożyce, czyli ciachu, ciachu ...
... i voila!
Każdy dzień w terenie, zaczynamy od filiżanki aromatycznej kawy, czyli tak naprawdę od półwiadra rozpuszczalnej z mlekiem i cukrem (gŁoś) oraz bez mleka i cukru (ja). Ponieważ Podlasie, to nie
Wiedeń (choć czasem trudno w to uwierzyć), nie spotkacie tam zbyt wielu kawiarń,
automatów lub gapowatych kawoszy. Zmuszeni jesteśmy zatem
przyrządzać napar sami i to często w bioróżnorodnych warunkach, czego przykładem może być ta, zagubiona wśród moczarów, mikrowysepka ...
... lub, widoczne poniżej, kamulce na polu.
... a czasem zaniedbana łąka.
Śniadania jadamy rzadko, gdyż połowa z nas, z jakiegoś powodu, często boczy się na ten - nie bójmy się tego określenia - najważniejszy posiłek dnia, ale ...
... ale gdy już się na to zdecydujemy, idziemy na całość, co widać
poniżej. Żeby przyrządzić taką porcję jajecznicy, potrzebujemy co najmniej tuzin
jaj cietrzewia, a te, jak wiecie, są coraz trudniejsze do zdobycia, podobnie z
resztą, jak - smakujące pomidorkami - pomidorki.
Tak, jak już kiedyś napisałem, fotografujemy zwykle o świcie i
późnym popołudnie.m W ciągu dnia zwykle odkładamy sprzęt i zajmujemy się czymś
innym, jak np. otwieraniem i zamykaniem samochodowych drzwi ...
... lub po prostu rozmową z rdzennymi mieszkańcami
Doliny.
Około godziny 14.02 nadchodzi czas obiadu. W odróżnieniu od
śniadania, nie jest on specjalnie wyszukany. Ot, jakiś gotowiec do podgrzania lub
coś, co uda nam się znaleźć lub dogonić.
Wieczór w Dolinie, to czas odpoczynku, insektów i ogniska. Czasem palimy
je jawnie ...
... a czasem (zwłaszcza po użyciu nożyc) - nie.
Schyłek dnia, to także doskonały czas na sieciowy surfing w
poszukiwaniu zdjęć, które można bezkarnie ukraść i zamieścić w blogu, jako
własne. W tym celu najczęściej eksplorujemy strony fotografów z państw
rozwijających się, gdyż z doświadczenia wiemy, że są zazwyczaj chorzy, nie stać ich na prawników i
nie będą dochodzić swoich praw.
... stronka widoczna poniżej, to "dzieło" jakiegoś fotografa z Jakucji. Totalny chłam, ale co robić, jak siada bateria w laptopie i nie da się szukać dalej? Kliku, kliku i już
mamy gotowy post, bez konieczności szlajania się po wertepach.
Wreszcie dzień dobiega końca, a zatruty świeżym powietrzem kadłub i kończyny łakną odpoczynku. Jak już
zapewne wiecie, najczęściej sypiamy w samochodzie, ale ...
... czasem także w namiocie, o ile oczywiście ktoś w okolicy
taki rozbił i zapomniał zabezpieczyć.
Na zakończenie nie sposób wspomnieć o najważniejszym, czyli - o fizjologii. Jako ludzie mieszkający w mieście wojewódzkim, nie chcemy biegać w krzaczory, jak jakiś - nie ubliżając niczemu - jenot. Dlatego
też, wszędzie tam, gdzie zostajemy na dłużej, budujemy toalety z ogólnie
dostępnego materiału lub ...
... korzystamy z gotowych, które można kupić w drogich
sklepach dla turystów (rury wystające z toalet, to część skomplikowanego systemu
wentylacyjnego).
I to byłoby na tyle.
PS. Gdyby ktoś był zainteresowany zakupem
używanych rowerów, łódek lub koniny, zapraszam na stronę http://glosbagien.blogspot.com/
PS. 2. BEZINTERESOWNA REKLAMA. Jeżeli będziecie kiedykolwiek w Goniądzu, bezwzględnie idźcie na domowe lody, które można kupić w małej budce, tuż przy skwerku w centrum miasteczka. Nie jestem fanem słodyczy, ale ten łakoć, to coś, co może uzależnić!
PS. 2. BEZINTERESOWNA REKLAMA. Jeżeli będziecie kiedykolwiek w Goniądzu, bezwzględnie idźcie na domowe lody, które można kupić w małej budce, tuż przy skwerku w centrum miasteczka. Nie jestem fanem słodyczy, ale ten łakoć, to coś, co może uzależnić!
Hm... no cóż, łatwo nie macie. W sumie jak się tak zastanowić to te zdjęcia fotografów z krajów rozwijających się możecie w domu ściągnąć , po co się tak męczyć ;)
OdpowiedzUsuńTo droga przez mękę, ale co zrobić? Nie możemy, gdyż nie mamy w chacie internetu, a na łące, widocznej na fotce, jest darmowe wi-fi :)))
UsuńOj, bardzo myliła się Twoja towarzyszka, bo bardzo, ale to bardzo interesują mnie takie smaczki i atrakcje. Działają po prostu na wyobraźnię :-) Piękną dziewczynę masz, Wojtku u boku i podobną do ciebie pasjonatkę, skoro na takie wyprawy wyrusza.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy ten post, wszak zaplecze takich wypraw dorównuje efektom, które oglądamy, jeśli będzie tego więcej chętnie zawsze poczytam.
Lody uwielbiam i próbuję wszędzie gdzie bywają, ale takie inne, niż fabryczne.
Dziękuję Jotko:) Tak się składa, że gdyby nie żona, to pewnie nie odbyłaby się połowa tych wypraw:))) Ja mam czasem dosyć tej łazęgi, a Ona - nigdy :))) PS. Kolejny post zapleczowy, przygotuję zimą, żeby kolorystyka się nie powtarzała :)
UsuńCo by nie kombinować to przecież cała wyprawa, a ja narzekam jak mam pamiętać by włożyć do auta statyw, siatkę, podkładkę pod kolana, zapasową baterię, krótkie szkło i zawsze zapomnę o kluczykach i aparacie :) Wieczorny klimacik z łódką uroczy :))
OdpowiedzUsuńTyle, że my wyjeżdżamy zwykle na 3-4 dni, więc musimy zabrać wszystko, co potrzebne i niepotrzebne, też :)) Na szczęście nie musimy z tym latać po schodach, gdyż większość i tak zalega na stałe w bagażniku, dzięki czemu z kombi robi się dwumiejscowe autko :))
UsuńChciałabym kiedyś z wami na wyprawie spróbować tego smołowania,mi to kojarzy się z piekłem a jako człowiek z Raju poznałbym nowe doznanie ;)))o Tak czytając doszedłem do wniosku że mam to szczęście być waszym znajomym,mam chociaż wgląd w publikację waszych zdjęć ha ha. Te nożyce bardzo mi się by przydały,musisz pokazać je Gosi przy okazji aby mi takie kupiła na urodziny :)
OdpowiedzUsuńPaweł, to Podlasie. Tam nikt człowieka z Raju nie tknie, więc możemy "pożyczać" do woli :))) Bardzo nam miło, więc na 100% zasugerujemy Gosi podchoinkowy zakup :))
UsuńWojtuś, czy założyłeś już kabaret? ;-)
OdpowiedzUsuńA tak poważniej, to pełen szacun!
Jeszcze nie, ale kto wie? Etam, to tylko tak wygląda, a w rzeczywistości to sielanka :)))
UsuńWooooW !!! Krowy !!!
OdpowiedzUsuńA jak! To nasze najwierniejsze towarzyszki wszystkich wyjazdów :))
UsuńMieszkam na wsi ale tu nie ma ani jednej krasuli a konia też nie ma już od kilku lat ... buuuuu.... :(((( co za wieś ....
UsuńPewnie niepodlaska:) A tak na poważnie, to pod Olsztynem też już nie ma krów, tylko soja, ostropest i konie pod wierzch. Na Podlasiu króluje mleko (np. to z łaciatego kartonika), więc każdy ma krowy. A że Kraina to dzika, więc łażą, jak przed wiekami i pozują :)))
UsuńGŁosie na Podlasiu silnie zmienne w nastrojach (całkiem jak kobiety) raz się dają focić, a raz odwracają... Może jakieś maskowanie?... A swoją drogą utalentowane, choć wiosłowanie na rowerze wodnym zaprzężonym w konie, to dopiero było by mistrzostwo świata! ;)
OdpowiedzUsuńPs. nic tak nie pomaga w wiosłowaniu jak język ;P
Ps 2 myśleliście kiedyś o poduszkowcu? albo ślizgaczu śmigłowym jak na bagnach Florydy?
No i co zrobisz? Nic nie zrobisz! PS. Myśleliśmy i to nie raz! Tyle tylko, że to strasznie gŁośne jest i zapewne wypłoszyłoby całą faunę, a być może i florę :)))
UsuńJesteście Wielcy!!!!
OdpowiedzUsuńRozumiem, że to będzie w książce.
:-)
Myślę, że raczej średniego wzrostu, ale bardzo dziękujemy :))) PS. Nie. Książka (o ile w ogóle się ukaże) będzie o czymś innym. Przepraszam, że na razie nie ujawniam szczegółów, ale konkurencja nie śpi :))
UsuńPozdro, pozdro!
OdpowiedzUsuńPo wielokroć, pozdro!
UsuńŚwietny post. Już od dawna na taki czekałam, kiedy oglądałam te zdjęcia w gąszczu, w błocie i wodzie, a dookoła wiadomo, komary, kleszcze, insekty. Widać, że nie ma lekko. Ale mimo zatrucia tym świeżym powietrzem, humor nie odpuszczał, zatem ubawiłam się jajecznicą z cietrzewia i tym obiadem z tego, co dogonicie.
OdpowiedzUsuńA kobieta piękna jak marzenie, choć w błocie i moro.
Zasyłam serdeczności
Cieszę, że spodobał Ci się ten post, gdyż był jednorazowy (choć się, absolutnie, nie zabażam!) i, trochę taki, osobisty :) PS. A Kobieta faktycznie, jak marzenie. Jak to żona :)))
UsuńWitaj, Wojtku.
OdpowiedzUsuńWzrok mi się plącze i palce mącą (czy jakoś tak), ale muszę, no - muszę to napisać: My, kobiety, nie miewamy jednak czasem racji:(
Post jest zabawny i interesujący. A jaki pouczający;)
Pozdrawiam:)
Dziękuję:) Oczywiście w największym stopniu za to wyznanie! Wiem, że było Ci bardzo ciężko i tym bardziej jest to cenne :)))
UsuńPrzeczytałam post i jak zwykle się ubawiłam. No po prostu z przyrodą na wesoło u Was :)Kużwa to i ja muszę jakiś kamuflarz obrać to i kwiaty może przyłapię w jakichś nietypowych pozach ;) Gratuluję poświęcenia dla idei pięknych zdjęć. Fajnie jest czasem zobaczyć coś takiego od "kuchni". Pozdrowienia dla Zony dzielnej modelki :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę:)) Pomysł z kamuflażem, jak najbardziej trafiony! Wiadomo powszechnie, że kwiaty są z natury płochliwe i unikają kontaktów z człowiekiem :))) PS. Dziękuję i przekazuję:)
UsuńFantastyczne!
OdpowiedzUsuńDziękuję i polecam! :)))
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń