Każdy przyrodnik-fotoamator ma swoje
marzenia. Jeden chciałby sfotografować wilka, inny łoszę pokrytą kroplami
deszczu, a jeszcze inny bieliki żerującego na truchłach wyżej wymienionych
gatunków. Ja też oczywiście mam swoje, ale o tym za chwilę.
Ostatnio, kiedy zgięty w pół z zimna lazłem
do samochodu po zapomnianą butelkę z oranżadą (swoją drogą szkoda, że ludzie,
którzy wylansowali Coca Colę, nie zwrócili uwagi na ten ponadczasowy napój),
pomyślałem, że niby mamy XXI wiek, a dalej jest, jak w Średniowieczu.
O co chodzi? Już wyjaśniam. Żeby zrobić w
miarę ciekawe zdjęcie, trzeba wstać przed świtem. O ile zimą jest to jakaś
piętnasta, o tyle wiosną, nawet wczesną - już nie. Czyli, mówiąc krótko,
wstajemy zaraz, po położeniu się spać. W moim przypadku najczęściej pobudka
następuje później, niż to zaplanowałem (funkcja drzemki w budziku powinna być
prawnie zakazana), więc wszystko robię w sprinterskim tempie. Ale ok. Jakoś się zbieram i wsiadam do auta. I tu dociera do mnie, że nie mam niczego ciepłego
do picia. Najgorsze w tym jest to, że tak jest prawie zawsze. Wieczorem składam
sobie uroczyste przyrzeczenie, że tym razem na pewno zabiorę w teren termos z
kawą. Jednak rano, albo nie ma czasu, albo nie ma kawy (bo zapomniałem kupić), albo
nie ma termosu (bo został w samochodzie). Trudno - myślę – kupię na stacji
benzynowej. Rzeczoną stację (ostatnią na trasie!) mijam jednak gnając na
złamanie karku, gdyż słońce szykuje się już do wyjścia zza horyzontu i za
chwilę przepadnie ta przeklęta złota godzina. Dobrze – zaczynam kombinować – w
terenie pewnie nic nie będzie i szybko wrócę do domu. W terenie jednak coś jest,
więc o powrocie nie ma mowy. Są za to 3 stopnie poniżej zera, a do picia mam
tylko wspomnianą oranżadę, niestety w mało przyjaznym dla spragnionego, stanie skupienia.
W tym miejscu przyszedł czas na tytułowe marzenie. Oczywiście wiem, że wilki, łosie i bieliki są super, ale
jest coś zdecydowanie lepszego. To coś, to gorąca kawa w mroźny dzień. I
dlatego nie rozumiem, jakim cudem w XXI wieku, ciągle istnieje problem z
dostępem do tego napoju? Jak to możliwe, że do tej pory, na przeszło 30-sto
kilometrowym odcinku Carskiej Szosy nie postawiono ani jednego automatu z kawą?
Podobnie jest na Białym Grądzie, Ławkach i Grzędach. Przecież prawie codziennie te miejsca odwiedzają setki
ludzi, z których większość jest miłośnikiem czarnego naparu! Ta sama, kompletnie
niezrozumiała, sytuacja ma miejsce na Warmii! Tu również nigdzie w terenie nie kupimy
kawy! Nie pojmuję tego! Co jest takiego trudnego w uruchomieniu kilku tysięcy kawopunktów
dla zmarzniętych leśników, ornitologów, myśliwych, fotoamatorów i wędkarzy, o grzybiarzach,
babciach-chruściarkach i kłusownikach nie wspominając?
Chciałbym
kiedyś ruszyć w teren, spędzić kilka godzin w czatowni, po czym podejść do zamontowanego
w trzcinach automatu i, jak cywilizowany człowiek, wypić kubek parującej kawy. I to jest właśnie moje marzenie.
Panie Wojtku, pies z tą kawą, dla takich zdjęć jestem gotowa cały dzień nic nie pić. Aż dech zapiera.
OdpowiedzUsuńDziękuję, ale tak naprawdę to zasługa światła. Ja tylko popstrykałem i nie jest to żadna fałszywa skromność, tylko fakt!
UsuńJa na szczęście kawy nie pijam, chyba, że odczuwam senność uniemożliwiającą mi normalne funkcjonowanie.
OdpowiedzUsuńWczoraj miałam tak wstać skoro świt i ruszyć w teren, ale nawet budzik nie był w stanie mnie poderwać o tak wczesnej porze.
Żurawie na zdjęciach dostojnie się prezentują. Wczoraj na niebie widziałam dwa ptasie klucze po około 100 osobników (trudno mi rozróżnić, co to za gatunek leciał, bo za wysoko były, a po odgłosach nie jestem w stanie określić). Wydaje mi się, że leciały gdzieś tam w kierunku Olsztyna, więc możesz się spodziewać kolejnych modeli :-).
Trochę dziwne, że o tej porze na południu są jeszcze jakieś klucze, ale powitam je z otwartymi ramionami. "Nasze" gęsi za chwilę odlecą i zrobi się trochę pustawo, a zdążyłem się już przyzwyczaić do ptasiego rejwachu.
UsuńAle przecież nawet po terenowej kawie te zdjęcia już nie mogą być lepsze niż są! :-)
OdpowiedzUsuńMogą Pani Ewo, mogą! A co do automatów, to muszę przyznać, że taką propozycję już otrzymałem na facebooku:) Wynika z tego, że pomysł nie jest tak głupi, jak myślałem :) A tak poważnie, to warto pamiętać o termosie, zwłaszcza nad Biebrzą. Tam naprawdę prawie nic nie ma, oprócz życzliwych Pań z Lewiatana w Radziłowie, które kiedyś poczęstowały mnie prywatną kawą.
UsuńPS. A może założymy spółkę, nakupimy automatów kawowych, postawimy w plenerze i zostaniemy właścicielami przedsiębiorstwa pt. Kawa na trawę! ???
OdpowiedzUsuńTwój post przypomniał mi jak to podczas spływu pontonowogo Łyną przemarznięci dotarliśmy do Bartąga chyba i tam wysłąliśmy część ekipy do knajpy po lecznicze procenty do rozgrzania się. Panowie wrócili i przynieśli... schłodzone piwo. I niby wszystko się zgadzało, tylko brak było tego rozgrzewania. Myślę, że taki jest urok udawania się w teren. Co ty miałbyś do opowiadania wnukom, gdyby automaty z kawą, jednorazowymi leżankami, obiadami z dwóch dań stały przy każdym drzewie lub bajorku? A żurawie fotografowane przez opitych kawą, objedzonych i wygrzanych fotoamatorów pewnie miałby mniej doskonałe portrety
OdpowiedzUsuńBeata! Przecież to żarcik był! Chociaż ..., dwudaniowe obiady, powiadasz... Hm. Na to nie wpadłem.
UsuńWojciechu uwielbiam gdy taki post ślesz, który doprowadza do komentarzy mocno emocjonalnie naładowanych. Choćby taki Mikundy. Masaż mięsni prostych brzucha i przepony (podobno je mam). Super, złośliwości wypisywane przez ludzi którzy się lubią, to jednak inna para kaloszy niż takie pospolite hejterstwo
UsuńDzięki Beata i wiedz, że dalej będę podążał tą drogą.
UsuńPosłuchaj Bagienny, jak Twój tekst przeczyta jakiś nawiedzony eksperymentator szalonych inwestycji i tenże świr upstrzy mi leśny kadr chociaż namiastką kawomatu, to osobiście pojadę na tą Twoją zabagnioną Biebrzę i we wszystkich miejscach, w których robisz zdjęcia od Białego poprzez wszystkie szarości aż do Czarnego Grądu pozaplatam z trzciny warkoczyki!!! Żurki klasa, ale więcej mi nie twórz publicznie takich biznesplanów! ;)
OdpowiedzUsuńMiałem co prawda zaproponować Ci udział w leśno-moczarowej sieci salonów pedicure i manicure, ale właśnie się obraziłem. Tylko, kiedy zaczną Ci doskwierać brudne pazury, niech Ci do głowy nie przyjdzie odwiedzić któryś z moich lokali. Z wyrazami (kiedyś dodałbym szacunku).
Usuńaaaa no nieee, salon pedicure to co innego! Już widzę, jak siedzę w czatowni, podchodzi mobilna pedicurzystka, ja wystwiam nogę za szałas i nie odrywając ócz od kruków czy innych pierzostworów, oddaję się eleganckiemu zabiegowi ... hmmm ... powiem Ci, masz łeb! Wchodzę w to! ;) Ale nogę ... ?!?
UsuńA może by ... eeee ... lepiej zadzwonię :)
Ten segment usług również wziąłem pod uwagę i właśnie poszukuję .... kierownika. Prześlij CV i list motywacyjny, to zobaczę co da się zrobić.
OdpowiedzUsuń