Dawno, dawno temu, na początku lat
osiemdziesiątych ubiegłego wieku, wybrałem się z kolegą do jego dziadków
mieszkających na Dębcu – zagubionej wśród mokradeł – maleńkiej osady, przycupniętej nad
brzegiem starego koryta rzeki Ełk. Niewiele zapamiętałem z tej wycieczki, ale na szczęście pozostały
mi pojedyncze obrazy z tego – wtedy - niezwykłego miejsca.
Obraz
1. Droga. Bez problemu dojechaliśmy
furmanką jedynie do Otocznego, niewielkiego lasu położonego w sąsiedztwie
rozległych Brzezin Ciszewskich. Dalej trzeba było już przedzierać się pieszo
przez - mocno miejscami podtopione - łąki, poprzecinane, ni to kanałami, ni to
naturalnymi strugami, nad którymi ktoś przerzucił prowizoryczne, złożone z
kilku brzozowych pniaków, kładki-mostki.
Obraz
2. Babcia.
Przyjechała z nami z Biebrzy, gdzie była w odwiedzinach u rodziny. Kiedy
zeszliśmy z fury i ruszyliśmy w kierunku niewidocznej osady, stwierdziła, że
nasze nieporadne tempo nie pozwoli jej dotrzeć na czas wieczornych obrządków. My
mieliśmy po kilkanaście lat, ona wydawała mi się już bardzo stara, a mimo to ruszyła
przodem i szybko zniknęła wśród trzcin i zarośli. Kiedy dowlekliśmy się na
miejsce, skończyła już wszystkie prace, a na stole stała kolacja.
Obraz 3.
Dom.
Nie pamiętam, czy był drewniany, czy już murowany. Wiem tylko, że zbudowano go, w
miejsce chaty spalonej przez Niemców, na niewielkim, piaszczystym wyniesieniu,
przylegającym do starorzecza Ełku, za którym, aż do Brzezin ciągnęły
się turzycowiska porośnięte kępami wierzby, zwanej tam krzewiną.
Obraz 4. Żarna. Widziałem je wcześniej tylko na ilustracjach w książkach i w
jakimś skansenie. Na Dębcu jednak, te charakterystyczne, kamienne kręgi,
osadzone były w nowiuteńkiej, drewnianej konstrukcji.
Obraz 5.
Budzik i baterejka (radyjko). Nie wiem dlaczego, akurat tylko te dwa przedmioty
zapadły mi w pamięć. Może dlatego, że zegar stał do góry nogami (gdyż podobno
tylko w takiej pozycji działał), zaś radyjko, było mniejsze od, przymocowanych
do niego gumką do weków, dwóch płaskich baterii.
Obraz
6. Ryby.
Łapaliśmy je z brzegu i z kajaka. Było ich dużo i były inne, niż te z jeziora. Były
ciemne, tak jak torf i tak, jak woda w rzece.
Obraz 7.
Zwierzęta.
Przed wieczorem babcia przeprawiała się na drugi brzeg rzeki na starym kajaku i nawoływała. Po jakimś czasie zza pasa krzewin
wyłaniały się krowy i koń. Wtedy pierwszy raz widziałem, jak zwierzęta przepływają
rzekę, by dostać się do domu.
Obraz 8.
Studnia. Studnia
była ważna z dwóch powodów. Dawała wodę i była jednocześnie lodówką, gdyż prądu
w domu nie było. To do niej trafiały bańki z mlekiem z porannego i wieczornego
udoju i wszystkie produkty, które wymagały schłodzenia.
Obraz 9.
Wiersz.
To taka podlaska, zbudowana z krzewiny, pułapka na ryby. Znaleźliśmy ją podczas
przeczesywania starorzecznych labiryntów. W środku był duży lin. Myślałem, że
złapał się niedawno i dziadek nie zdążył go wyjąć. Potem dowiedziałem się, że
ryba mieszkała w wierszu od dłuższego czasu. To był po prostu taki rodzaj
zagrody, w której lin, przenoszony od czasu do czasu w nowe miejsce, przybierał
na wadze w oczekiwaniu na Święta.
Dziś Dębiec, to już tylko nazwa na mapie,
pozostałości fundamentów i piwniczki, zdziczałe krzaki bzu i otoczony płotkiem,
metalowy krzyż. Co gorsze, zniknęła też rzeka. W miejscach, po których pływałem
kajakiem i przez które przeprawiały się zwierzaki, jest teraz suche,
trzcinowo-wierzbowe chaszczowisko. Możecie zobaczyć to sami, gdyż na Dębiec
prowadzi jeden z biebrzańskich, pieszych szlaków. Dostaniecie się tam bez
najmniejszego trudu, nawet jeżeli nie zabierzecie gumowych butów, bo wody tam teraz,
jak na lekarstwo.
Odwiedziliśmy Dębiec, po raz któryś, trzy
tygodnie temu (to stamtąd pochodzą zdjęcia saren) i kolejny raz trudno mi było
uwierzyć, że jestem w tym samym miejscu, w którym kiedyś spędziłem tych kilka,
niezwykłych dla mnie, dni.
PS. Tym, którzy chcieliby dowiedzieć się
więcej o życiu na Dębcu (i nie tylko), polecam bardzo dobrą publikację Artura
Wiatra i Mariusza Ramotowskiego pt. „Biebrzańskie
Żywoty, czyli biebrzańskie wspomnienia o tym, jak dawniej nad Biebrzą życie
wyglądało”, dostępną w wersji elektronicznej pod adresem - http://www.biebrza.org.pl/plik,1395,biebrzanskie-zywoty.pdf.
Opis Dębca z czasu wojny, znajdziecie w książce
Władysława Świackiego (byłego żołnierza ZWZ i AK walczącego na terenie Okręgu
Białystok, Obwód Grajewski) pt. „Pamiętnik
znaleziony w beczce”, wydanej przez Towarzystwo Przyjaciół 9 PSK w
Grajewie.
Takie radyjko, mniejsze od baterii i z gumką od weków, doskonale pamiętam :-) Ja się nauczyłam pływać w Łynie pod okiem dziadka. Dziś w pobliżu stoją wieżowce, wtedy to był skraj miasta. Dobrze, że ten świat żyje chociaż w naszej pamięci :-)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się obraz, jaki maluje Pański obiektyw, np. na jedynce.
Dziękuję Pani Ewo. Żałuję tylko, że mało komu (ze mną włącznie) chciało się wtedy dokumentować tamtą rzeczywistość. Teraz można jedynie polegać jedynie na pamięci, a ta jak widać bywa zawodna.
UsuńŚliczne!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńTakie zapomniane wsie są przepiękne ... Te historie, życie .... U nas też mamy kilka takich, opuszczonych, po których pozostały się jedynie stare zdziczałe resztki sadów w środku lasu.
OdpowiedzUsuńZdjęcia bajeczne Panie Kolego :)
Dzięki Panie Kolego:) A co do wsi, fotografuj ile się da, bo za jakiś czas będzie tam tylko gąszcz krzaków i nic więcej.
UsuńTki mam zamiar... Choć jedna z nich "ożyła" Ludzie wykupili stare domy, podremontowali i powstała wieś - letniskowa ... Fajna inicjatywa i wszystko zachowane w takim starym skansenowym stylu.
UsuńPróbuj! Ja się niestety spóźniłem, przekonany, że wszystko będzie trwać wiecznie.
UsuńCudowne wspomnienie starych dobrych czasów. Chyba kazdy ma takie miejsca, szkoda, że ich już nie ma, ale dobrze, że zostały w duszy. Czarne uszy przepiękne.
OdpowiedzUsuńW duszy, to jak dla mnie, trochę za mało. Mam do siebie żal, że nie zrobiłem wtedy żadnych zdjęć, choć miałem prawie profesjonalnych sprzęt, czyli Smienę:) I chyba nikt ich tam nie zrobił, a przynajmniej ja takich nie widziałem. Szkoda.
UsuńPrzepięknie rzewna historia i jak zwykle pięnie zilustrowana. Portret lisa - cymesik
OdpowiedzUsuńWiedziałem, że mi tę rzewność wyciągniesz:) Ale sama wiesz, listopad, kolejny jubileusz i jakoś tak samo wyszło:)
UsuńDziękuję za wiarę w mą inteligencję, złośliwość lub cokolwiek innego, co mi przypisujesz
UsuńInteligencje! Chodziło mi, tylko i wyłącznie, o inteligencję!
UsuńJak zawsze cudne zdjęcia! Niesamowite są te ich skoki! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, skoczne to one faktycznie są i czasem niestety dzięki temu wygrywają z fotografującym:)
UsuńSprytnieście to sobie wymyślili, u jednego najpierw sarny, a potem lis, u drugiej najpierw lis, a potem sarny. Gdyby nie nadzwyczajny intelekt i upierdliwa wnikliwość, w życiu bym nie posklejał, że to jedna i ta sama sesja ! ;)
OdpowiedzUsuńJak na to wpadłeś?! To była nasza największa tajemnica! Chroniliśmy ją bardziej, niż miejsce pod Olsztynem, w którym znaleźliśmy jakieś bursztynowe barachło czy inną komnatę!
Usuńmówię Ci, intelekt - moc! ;) Prawda jest taka, że rozkmina zajęła mi kilkanaście godzin, ale zwycięzców się nie ocenia, czyż nie? :)
UsuńOczywiście, że nie! No to nie będę już dłużej tego ukrywał. To rzeczywiście są te same sarny i ten sam lis!
Usuńqrde ... WIEDZIAŁEM!!! Jes! Jes! Jes! ;)
UsuńZuch!
UsuńOpis dla mnie zankomity. Do Dębca mam sentyment, a nawet więcej, jest dla mnie jak stara legenda, miejsce magiczne. Zdjęcia extra. Pozdrawiam. Igor
OdpowiedzUsuńDzięki Igor, ja również, choć dla mnie to miejsce straciło 90% swojego uroku.
UsuńFajnie stop klatki z życia opisałeś, po przeczytaniu tekstu i ja zacząłem przypominać sobie kadry z dzieciństwa. Na samo wspomnienie wakacji u dziadków pod Działdowem uśmiech pojawił się na twarzy. Rudzielec piękny, zacnie pokazany :)
OdpowiedzUsuńDzieciństwo każdy wspomina z uśmiechem. Jak będziesz w moim wieku, zrozumiesz to jeszcze lepiej!
UsuńPiękna historia i piękne wspominki - podobne do moich z okresu dzieciństwa gdy jeździło się do Roztoki (kumpel dziadka a partyzantki), lub do Łowczówka - sporo rodziny.
OdpowiedzUsuńi też babcia - prababcia - 90 na karku i "bieg" od Białej do domu, nachylenie miejscami 40 stopni na odcinku kilkuset metrów - młodego potrafiło "zabić"... jej nie.
Dzięki. Szkoda tylko, że nie wpadliśmy na pomysł rejestrowania tego wszystkiego (wspomnienia, zdjęcia itp.), a teraz jest już za późno.
Usuń