Wszyscy, którzy fotografują przyrodę, mówią o tym wyłącznie w samych
superlatywach. Że to kontakt z Naturą i …, przepraszam, kontakt z Naturą już
był? Był. No więc, … w samych superlatywach.
Tymczasem prawda jest tak, że pstrykanie fotek przyrodzie wpływa niekorzystnie
na niektóre elementy rzeczonej oraz, na zasadzie rykoszetu, na samego
fotografa. Nie będę rozpisywać się na temat tej pierwszej kwestii,
gdyż przyjdzie na to czas i skupię się na kwestii ostatniej, czyli
chronologicznie – drugiej.
Do tzw. "fotografii przyrodniczej” powróciłem ponownie kilka lat temu, choć miałem nadzieję, że to już się nigdy nie powtórzy. Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się w ponurych czasach dominacji fotografii czarno-białej.
Mieszkałem w Biebrzy, chodziłem do szkoły podstawowej i interesowałem się
przyrodą. Takie tam przeciętne życie, przeciętnego nastolatka na głuchej prowincji.
Nie pamiętam już, kto namówił mnie na pierwsze pstryknięcie. Pewnie jakiś kolega, który miał dostęp do sprzętu. Nie pytajcie. Chyba wymazałem z pamięci tę, całą sytuację. Pamiętam tylko, że zaczęło się niewinnie. Początkowo było to tylko kilka fotek w tygodniu, ale zawsze w sobotnie popołudnia i w niedziele. Niestety, szybko zaczęło mi się to podobać i coraz bardziej zaczynało mnie to wciągać. Nie obawiałem się konsekwencji, bo wtedy byłem jeszcze pewien, że w każdej chwili mogę z tym skończyć. Byłem za głupi, żeby pojąć, że to nie takie proste, a potem wszystko potoczyło się lawinowo. Zacząłem fotografować także poza dniami wolnymi od szkoły, ale przynajmniej pilnowałem, żeby nie zaczynać przed południem. Przyznaję jednak, że wytrwałości wystarczyło mi tylko na kilka tygodni. Któregoś dnia złapałem się na tym, że sięgam po aparat także rano. Rano? O świcie!
Nie pamiętam już, kto namówił mnie na pierwsze pstryknięcie. Pewnie jakiś kolega, który miał dostęp do sprzętu. Nie pytajcie. Chyba wymazałem z pamięci tę, całą sytuację. Pamiętam tylko, że zaczęło się niewinnie. Początkowo było to tylko kilka fotek w tygodniu, ale zawsze w sobotnie popołudnia i w niedziele. Niestety, szybko zaczęło mi się to podobać i coraz bardziej zaczynało mnie to wciągać. Nie obawiałem się konsekwencji, bo wtedy byłem jeszcze pewien, że w każdej chwili mogę z tym skończyć. Byłem za głupi, żeby pojąć, że to nie takie proste, a potem wszystko potoczyło się lawinowo. Zacząłem fotografować także poza dniami wolnymi od szkoły, ale przynajmniej pilnowałem, żeby nie zaczynać przed południem. Przyznaję jednak, że wytrwałości wystarczyło mi tylko na kilka tygodni. Któregoś dnia złapałem się na tym, że sięgam po aparat także rano. Rano? O świcie!
Początkowo kupowałem wyłącznie filmy ORWO, ale potem zaczęło mi być wszystko
jedno. ORWO, Fotopan, czarno-białe, slajdy, nieważne. Byle tylko fotografować.
Gorzej, że zacząłem eksperymentować z czułościami. Zacząłem od 17 DIN, ale
prędko przestało mi to wystarczać i przerzuciłem się na 29.
Nieco później „kolega” zaproponował mi założenie ciemni. Złożyliśmy się na sprzęt i
przygotowaliśmy miejsce w piwnicy mojego domu. Powiększalnik, kuwety, maskownica, wywoływacze, utrwalacze... To już był początek równi pochyłej.
Na szczęście kilka miesięcy później przeprowadziłem się do Olsztyna. Zmiana
otoczenia, zerwanie kontaktów z kolegami spod sklepu fotograficznego, to
wszystko bardzo mi pomogło. Przestałem pstrykać. Byłem wolny, a
przynajmniej tak mi się wydawało.
Niestety. Przeklęte widmo "fotografii przyrodniczej" cały czas czaiło się w
pobliżu, wyczekując odpowiedniego momentu, by zaatakować. Wszystko zaczęło się niemalże podręcznikowo. Po kilku wstrzemięźliwych
latach, znowu pojechałem nad Biebrzę. To był niestety jeden z tych dobrych sezonów.
Rzeka solidnie wylała, tworząc rozległe rozlewiska wypełnione tysiącami ptaków.
Któregoś dnia na grobli prowadzącej na Biały Grąd, spotkałem grupę fotografów. Stanąłem
niedaleko od nich i przyglądałem się, jak fotografują rycyki.
Wróciłem do Olsztyna i zapomniałem o całej tej sytuacji. No dobrze! Kogo ja chcę oszukiwać? Wróciłem do Olsztyna i kupiłem pierwszy, po latach, aparat.
Oczywiście wyłącznie do fotografowania córki, interesujących detali architektonicznych, życia miasta itp. Po jakimś
czasie dokupiłem jednak dłuższy obiektyw i ... stało się. Po latach czystości, powróciłem do nałogu. Do wstawania, kiedy inni kładą się spać, do woderów, kleszczy, błota, boreliozy i reumatyzmu. Do tego wszystkiego od czego kiedyś tam uciekłem. I co dalej? Nie wiem. Wiem tylko, że do żadnego terapeuty raczej się nie wybieram.
Nie wspomniał Pan o kontakcie z Naturą! To jest wielki plus takiego nałogu!
OdpowiedzUsuńWiedziałem, że o czymś zapomniałem! Jasne, że kontakt:)
Usuńdobrze, że rzuciłam palenie - jeden nałóg mniej :)))))
OdpowiedzUsuńSzacunek!! Chętnie sam bym rzucił, ale ... chyba za bardzo to lubię:)
UsuńNie ma nic lepszego od włóczenia się po błotach, bagnach, rozlewiskach, łąkach i lasach, to co niby miałbyś zrobić. W nałogu trwaj!
OdpowiedzUsuńMógłbym ewentualnie ... powłóczyć się trochę po błotach, bagnach itd.:)) Trwam, trwam!!
UsuńKapitalne zdjęcia jeleni,aż ślinka leci na ich widok. Co do focenia,to ja też od najmłodszych lat obserwowałem przyrodę. Był w międzyczasie również krótki epizod z aparatem w tle,ale jakość zdjęć z kompakta zniechęciła mnie do focenia. Aż do momentu kiedy kolega z pracy pochwalił się nowo zakupioną lustrzanką. I wpadłem jak przysłowiowa śliwka w kompot. Do tego stopnia jak wiesz że w amoku fotografii zapomniałem po części o ważnej dacie dla mojej małżonki. Co gorsza ta choroba postępuje coraz bardziej. Znajomi i rodzina znacząco puka się w głowę gdy dowiaduje się o tym że po nocy wstaję aby być np. na rykowisku. Ale my foto przyrodnicy zrozumiemy siebie doskonale :)))
OdpowiedzUsuńDzięki Paweł. W czwartek dorobek kolejnej doby:) Chyba każdy tak zaczynał. Najpierw oczy, potem lornetka, a w końcu aparat. U mnie to chyba naprawdę koniec, bo filmowanie jakoś mnie nie ciągnie (chociaż, kto wie?). Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziesz pamiętał i wybierzemy niekolidujący termin :))
UsuńWojtek wierz mi że tym razem nie zapomnę:)))
UsuńTrzymam za słowo!
UsuńJa tam nie żałuję, przynajmniej piękne zdjęcia tu mogę oglądać :)))
OdpowiedzUsuńTeż posiadam nałóg, może nie muszę do niego wtawać o świcie lub tuż po zmierzchu i taplać się w błocie, ale posiadam całkiem pokaźnie zbiory runa wszelakiego, które już ciężko upychać i na przerobienie którego chyba mi zycia nie starczy i które przerabiam we wszelakich okolicznościach, nie patrząc na otoczenie (ostatnio np. w kolejce do laboratorium ;)) i co gorsza wciąz mi mało :)))
I też miałam parę ładnych lat odwyku...i wydawało się, że to poza mną....
Nałogu trwaj!!!
Bardzo mi miło:) Zaintrygowało mnie to runo, które można przerabiać w kolejce do laboratorium?? Chyba nie masz na myśli grzybów? :)))
UsuńPamiętam te czasy, kiedy w łapki wpadł mi pierwszy własny aparat na klisze. Dostałam go na komunię i kilka kadrów nim popełniłam. Nie wciągnęło mnie jednak to fotografowanie i podejrzewam, że sprzęcik zaległ w czeluściach strychowych po wypstrykaniu pierwszej kliszy. Niedawno przy gruntownym sprzątaniu odnalazł się on i jeszcze jeden stary rosyjski aparacik z wbudowanym obiektywem. Kusi mnie dokupienie kliszy i sprawdzenie na co stać oba egzemplarze. Tylko wiecznie gdzieś o tym zapominam.
OdpowiedzUsuńPotem do fotografowania kotów pożyczałam kompakt od siostry. W swój własny kompakcik zaopatrzyłam się 5 lat temu i jeszcze wtedy uparcie twierdziłam, że fotografem to ja nie będę. Dziś jestem już fotograficznym nałogowcem. Wszystko inne poszło w odstawkę i nie zamierzam tego faktu zmieniać ;-).
Ty też nie powinieneś z nałogu wychodzić, bo zdjęcia dostojnych jeleni są perfekcyjne. Szkoda by było zaniechać ich tworzenia.
Dzięki Husky:) Perfekcyjne, to one może kiedyś rzeczywiście będą Kiedy porzuciłem fotografię (analogową) byłem w 100% pewien, że to koniec. Ale, jak widać fotograficznego szaleństwa nie da się, ot tak po prostu wyleczyć. I bardzo dobrze, bo ja nie mam takiego zamiaru:)) PS. Czekam na efekty fotografowania starociami! Nie rezygnuj z tego pomysłu!
UsuńMój byłu szef miał taką myśl, że są ludzie którzy maja gen/geny uzaleznienia. To od czego się uzależnią zależy od pierwszego kontaktu z nałogiem. To bardzo eleganckie wyjaśnienie wszelkich nałogów. I juz nie musisz się martwić słabością charakteru, lenistwem w walce z, czy tam innymi pretensjami tej części populacji pozbawionej danego wariantu genetycznego. Mnie pomaga to wyjasnienie, a Tobie?? Myslę, że pomocne sa tez efekty Twojego nałogu. Pikne te jelenie.
OdpowiedzUsuńA widzisz! Biorę tę teorię w ciemno! Wiele wyjaśnia i jednocześnie uspokaja sumienie:) Nogi zdrowej wkrótce życzę!
UsuńŻycia nocnego nie ma, poranki od świtu w terenie zabagnionym i zalesionym, wszak zwierzęta po chodnikach nie chodzą. Ale zdjęcia są przepięknie wciągające. Jak sobie chcę zapewnić inny wymiar rzeczywistości, to oglądam Twoje zdjęcia. To zdaje się także można wynazwać uzależnieniem.
OdpowiedzUsuńSerdeczności.
Dzięki Ultra za odwiedziny i komentarz. Bardzo miło mi to czytać:)) PS. Życie nocne jest nudne!
UsuńSuper tekst, fantastyczne zdjęcia. Terapeuta żaden tu nie pomoże, najwyżej sam skończy w psychiatryku.
OdpowiedzUsuńSzczerze i serdecznie zadraszczam, :-))))
Najgorętsze pozdrowienia :-)
Dzięki Jacku, mam nadzieję, że w październiku poganiamy wspólnie za łosiami:) Bez terapeuty, ale za to z gŁosiem:))
UsuńMój wujek zawsze mawiał że w nałogu należy być konsekwentnym, zmarł z przepicia ale do końca żył dostatnio że sprzedaży butelek ;)
OdpowiedzUsuńNatomiast mój kolega z woja po "kontakcie z naturą" złapał jakąś dziwną swędzącą wysyłkę w okolicach między kolanami tylko wyżej, i chyba nie było to na skutek ukąszenia przez kleszcza.
A swoją drogą eksperymenty z iso to faktycznie hardcore.
Ps. Przepiękna mgła gdyby jeszcze udało się wykadrować te przesłaniające ją jelenie... ;)
Mądrego zawsze dobrze posłuchać (to o wujku, oczywiście:)). A tak z innej beczki, to czy Ty Makromanie, aby nie podrzuciłeś nam jakiejś pluskwy do obiektywów, ewentualnie nie unosisz się nad nami w postaci ducha? Pytam, gdyż dziś w godzinach poświtowych zaproponowałem gŁosiowi, żeby została awangardową fotografką przyrody i zaczęła wycinać ze swoich zdjęć ... wszystkie zwierzaki, zostawiając sam krajobraz :)))
UsuńJasne... na temat memetyki u mnie w środę... mam nadzieję.
UsuńOk, czekam do środy:)
UsuńWeź nie strasz!!! Palenie rzuciłem, kaktusy wywaliłem do śmieci, sprzęt do wywoływania oddałem, praktykowanie procederu przerwałem, ale część starego sprzętu zostawiłem... A teraz zacząłem przeszukiwać sieć we poszukiwaniu filtrów na 58 mm, konwerterów i trochę masywniejszego statywu, nie mówiąc o jakimś nieco lepszym aparaciku! "To może coś oznaczać", tym bardziej że moja mania zbieractwa postępuje w tempie paskudnym - zamiast np. dwóch lamp naftowych mam już OSIEM!!! Wszystko z powodu zbierania części do naprawy dwóch pierwszych! Platery też się pojawiają coraz to nowsze - marnie to widzę!!! :)
OdpowiedzUsuńCzyli nałóg przyczaił się na czas jakiś i teraz - wyczuwając niechybnie chwilę słabości - przeszedł do natarcia:) Znam to niestety nie tylko z fotografii. Co prawda nie szperam już po aukcjach w poszukiwaniu ciekawostek, ale znowu wróciłem do kupowania książek w ilościach hurtowych, choć wiem, że połowy i tak nie przeczytam, bo kiedy? PS. Dobrze, że nie zbierasz samochodów. Osiem trudno upchnąć na posesji:)). PS.2. Z tym paleniem, to najwyższe wyrazy szacunku!
UsuńNa razie jeszcze niewiele z tego wynika, ale kto wie? :)
UsuńTrzymam kciuki za wytrwałość. Może sam też do tego dojrzeję:)
UsuńChoroba postępuje :), powiedziałeś kiedyś ładnie. Kto wpadnie ten stracony, pzdr.
OdpowiedzUsuńWitaj emm:) A niech sobie postępuje, bo to jedna z tych chorób, na które bardzo chce się chorować:))
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuńTrafiłem tu po linku od Makromana. Widzę, że zaraziliśmy się tą samą chorobą, chociaż moja choroba trwała znacznie dłużej. Etap czarno białej fotografii łyknąłem gładko (gdzieś po drodze zdobywając jakieś skromne laury na Venus 71), ale potem zabrnąłem w fotografię barwną. To w warunkach domowych oznaczało 4x większą ciemnię, klimatyzowaną, i wielokrotnie droższe usprzętowienie. Pewnie bym w tym trwał do tej pory, ale na szczęście w połowie lat 80' dostałem pierwszy aparat cyfrowy, i ... skończyła się urokliwa tajemnica ciemni fotograficznych.
Pozdrawiam
Widzę, że moja przygoda z ciemnią, nawet nie umywa się do Twojej. W owych czasach nawet nie myślałem o fotografii kolorowej i dlatego później doceniłem cyfrę. Nie wymaga drogiego osprzętu. Wystarczy proste pstrykanie i komputer. Wspomnienia, to jednak fajna sprawa:)
Usuńświetny tekst Wojtku :) oczywiście oprawa fotograficzna również ;) nawet nie rozglądaj się za terapeutą, tylko zaraziłbyś go nieuleczalną fascynacją.. nie ma nic bardziej wciągającego, niezależnego od czasu, ponieważ każdy jest odpowiedni.
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia, może niedługo na łąkach :)
Dzięki Kalina:) Wpadłaś na genialny pomysł jak rozprzestrzenić zarazę po mieście! Zatem idę do terapeuty. A co?? Sam się będę męczył:) PS. Jesteśmy nad Biebrzą 13-16.10.
Usuń