Ten post nie jest
przyjemny, ale przecież nie wszystkie muszą być takie. Jego geneza jest prosta i wynika z moich ostatnich obserwacji w terenie.
Wszyscy chcielibyśmy postrzegać przyrodę, jako coś
idealnego, ładnego i bez skaz. Tymczasem rzeczywistość bywa różna.
Zwierzęta, to nie wyłącznie postacie z naszych, kolorowych fotografii, czy
bajek dla dzieci. To także niestety patologia, dewiacja i demoralizacja. W tym poście
chciałbym zająć się, tą właśnie, ciemną stroną świata przyrody, czyli
nadużywaniem. Tak, tak, to ostanie, to nie tylko domena ludzi. Prawda jest
taka, że odurzają się również zwierzęta.
Zapewne wszyscy słyszeli o popijących słoniach.
No cóż, te sympatyczne skądinąd, zwierzęta piją od zawsze, choć przynajmniej
w części, za naszą przyczyną. Już w Starożytności odkryto bowiem, że słonie
bojowe, po wypiciu wina stają się jakie? Oczywiście jeszcze bardziej bojowe!
Potwierdzenie tego faktu można znaleźć m.in. w pracy Arystotelesa pt. „Historia
Animālium”. Autor pisze w niej, że na dietę wojennego słonia, składała się
pasza, woda i … 7 litrów wina. Co tam zresztą jakiś tam Arystoteles. Wzmianka o
alkoholowym stymulowaniu słoniowatych, pojawia się nawet w Biblii! Z opisu
zamieszczonego w drugiej Księdze Machabejskiej wynika, że w bitwie pod
Bet-Zacharia, Seleukidowie, chcąc rozgromić żydowskich powstańców, użyli słoni
bojowych, którym „pokazano sok winnych jagód i morwy, aby je rozjuszyć do
bitwy”.
Obecnie słoni bojowych już nie ma, co nie oznacza że,
te w cywilu, są wolne od nałogów. Co chwila w mediach można znaleźć informację,
a to o śmiertelnym porażeniu prądem słoni które, nie bójmy się tego
określenia, po pijaku stratowały słupy trakcji elektrycznej, a to o grupie
niedopitych olbrzymów włamujących się do sklepu i trzech domów w indyjskiej wsi
Dumurkota w poszukiwaniu wina ryżowego.
Odurzają się zresztą nie tylko słonie. Takie np.
delfiny lubią zabawić się rozdymką. Sprytne ssaki odkryły, że ryba ta w
sytuacji zagrożenia, wydziela neurotoksynę, która w niewielkich dawkach działa
podobnie jak alkohol. I wykorzystały to, na zasadzie, dwa w jednym. Najpierw odrobina neurotoksyny, a
potem zabawa w tzw. piłeczkę.
Niewiele lepsze są renifery, które upodobały
sobie halucynogenne muchomory Amanita muscaria. Tym, którzy są ciekawi,
jak działają te grzyby, polecam film Jeana Jacquesa Annaud pt. „Niedźwiadek”.
No dobrze, a ptaki? Z przykrością muszę stwierdzić, że
te również nie stronią i choć ustępują inteligencją delfinom, to i tak odkryły, że
jedzenie sfermentowanych owoców jarzębiny czy ostrokrzewu jest, że tak powiem,
przyjemne. Trzy lata temu, uwagę rosyjskich ornitologów, zwróciło nietypowe zachowanie
jemiołuszek. Normalne zazwyczaj ptaki, nagle masowo zaczęły rozbijać się o
budynki i inne przeszkody terenowe, w tym także o ludzi. Kiedy zaczęto szukać
przyczyn owego szaleństwa, okazało się, że z powodem jest ciepła i wilgotna jesień. To ona właśnie spowodowała, że owoce
jarzębiny zaczęły fermentować jeszcze na drzewach. A że dorosła jemiołuszka
potrafi ich zjeść więcej, niż sama waży, na efekty nie trzeba było długo
czekać.
Przyznam, że trudno mi o tym wszystkim pisać, a tym
bardziej pokazać to, co zaobserwowałem w drodze nad Biebrzę. Mam jednak nadzieję, że ten
post będzie przyczynkiem do dyskusji o tej, nieznanej szerzej, społeczno-zwierzęcej, problematyce. Wierzę, że zaowocuje chociażby otwarciem się klubów AA, nie tylko na
ludzi a na, szeroko pojętą, przyrodę. W innym przypadku przygotujmy się na to, że w przyszłości nasze dzieci (i wnuki :)), podczas zabawy w parku, notorycznie zmuszone będą patrzeć na bełkoczącego,
zataczającego się słonia, podtrzymywanego przez, równie pijaną, jemiołuszkę.
.
Tańczące żurawie, gratuluje. Igor
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu tancerzy.
UsuńNiezła impreza musiała być, to gdzie ten klub, u nas czy nad Biebrzą?
OdpowiedzUsuńU nas. Nad Biebrzą trudno o takie górki i o żurawie czasem też:)
UsuńFaktycznie żulerka żurawia. Super wyglądają na zdjęciach w szarości. I oczywiście chciałam zapytać, czy zdjęcia nie są przypadkiem warmińskie, stety w podpisie dałeś wyjaśnienie. Prześliczna patologia-5, ledwo się na zakręcie wyrobił bidulek. A może się nie wyrobił i masz jeszcze gdzieś w albumiku intymnym schowane zdjęcie żurawia z dziobem zarytym w ziemi?
OdpowiedzUsuńWarmińskie, ale po drodze na Podlasie, czyli takie pół na pół. Zdjęcia całkowitego upodlenia, niestety nie mam, ale pomyślę o tym w przyszłym sezonie:)
Usuńo, widzę, że w szafie znalazłeś starą rolkę FOTOPANU lub ORWO. Po małym ziarnie sądzę, że jednak ORWO i do tego film wołany w ultradrobnoziarnistym!
OdpowiedzUsuńPoważnie rzecz biorąc, kapitalnie dobrane zdjęcia, świetny tekst, doskonała synergia txtu i fot! Gratki i pokłony za "przeczesanie" lektury! :)
Wielkie dzięki Krzychu. Tak na marginesie, ostatnio rozglądam się za Fotopanami i pochodnymi, a to z powody gŁosiowych zdjęć zrobionych nad Biebrzą. Cyfra jest fajna, ale analog ma to coś. No i ten smród zup w czerwonym świetle ciemni. Ech. Fajnie było!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się b&w na tych zdjęciach, podkreśla "podniosłość chwili" :-).
OdpowiedzUsuńChyba chodziło Ci o "upadłość chwili" :)
OdpowiedzUsuńUpadłość byłaby bez " " ;-)
UsuńFakt, moje niedopatrzenie.
UsuńNo tak - żurawie dały sobie w palnik! A ja, naiwna, myślałam, że to tylko wiatr pt. "Stefan" tak rozrabia. :-)
OdpowiedzUsuńZaniepokoił mnie fragment o wnukach... Czyżby należało odpuścić bywanie w parku, gdzie na razie tylko osobnik homo sapiens nadużyty się trafia? A co z edukacją - pokazywać Kubusiowi tylko jasne strony przyrody, czy walić prawdę? Ech... ;-)
Bo to akurat Stefana było i trochę się impreza wymknęła spod kontroli :) Moje doświadczenie wnukowe na razie jest zerowe, ale kiedy moja córka była mała zabrałem ją nad bobrową rzeczkę, zasyfioną niestety pustymi butelkami. Długo potem jeszcze wierzyła, że bobry mocno trunkowe są. Czyli jednak walić prawdę :)
OdpowiedzUsuń