O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

niedziela, 26 kwietnia 2015

Aviarium.


Ostatnio postanowiłem nieco zadbać o swoje, podupadające zdrowie, więc udałem się do apteki. Niestety konsumpcja fabrycznych farmaceutyków nie przynosiła żadnych, pozytywnych efektów. I tak cierpiałbym zapewne do dzisiaj, gdybym nie ślepy traf, który włożył w moje ręce książkę pt. „Aviarium staropolskie”1. Publikacja ta, to wybór tekstów z XVI-wiecznych zielników autorstwa Stefana Familirza, Hieronima Spiczyńskiego i Marcina Siennika, dotyczących ptaków i ich zastosowania w medycynie. Ponieważ tonący brzytwy się chwyta, porzuciłem głupie piguły i zacząłem korzystać z zawartych w Aviarium porad.

Do czytania i pisania muszę używać okularów, postanowiłem więc zacząć od wzroku. W tym celu Leśny Kumpel, dostarczył mi okazałego orła2, gdyż jak wyczytałem we wspomnianej książce, „żółć orłowa (…) oczom pomaga”, z drugiej zaś strony, „mózg orłowy z miodem jarzącym zmieszany, jasność wzroku przywraca”. W dalszej kolejności postarałem się też o sowę, jako że „popiół z oczu jej spalonych, gdyby z białkiem zmieszawszy w oczy wpuścił, tedy wzrok naprawia” I co? I jedna dioptria w dół! Zachwycony skutecznością starożytnych metod, poszedłem za ciosem i, nie zważając na koszta zaimportowałem sępa, wierząc, że „krew jego z sokiem szanty na oczy puszczając, wzrok naprawia”. Efekt? Ten post to, pierwszy od lat, tekst napisany bez używania okularów.

Ok. - pomyślałem sobie. Skoro z oczami poszło tak łatwo, to dlaczego nie wyzbyć się innych dolegliwości?

Postanowiłem podejść do sprawy metodycznie. I tak:

Trąd (nie pytajcie skąd miałem) wyleczyłem pogryzając między posiłkami „gnój drozdowy, co by telko ryż jadł, z octem roztarłwszy” (przy okazji pozbyłem się też piegów).

Sprawę bolących bioder załatwiłem - że tak powiem - przy okazji, zastosowawszy „nogi orłowe z udów wyrwane”, które przywiązałem na jedną i drugą „biodrę”, dziękując sobie w duchu, że nie pozbyłem się resztek, które zostały mi po kuracji okulistycznej.

Chroniczne bóle głowy zniknęły, jak ręką odjął, dzięki lelkowi, gdyż „mózg jego z winem warzony (…) na bolenie głowy barzo pomaga” oraz dudkowi, z racji na to, że ”pierze jego włożone na głowę (…) oddala sodę, to jest bolenie głowy”.

Poradziłem sobie nawet z przesileniem wiosennym, przywożąc z Podlasia pępek bociani, gdyż wyczytałem, że „pijąc ji z winem, na rozmaite niemocy jest lekarstwo”. Ponieważ bocianie pępki są towarem trudno dostępnym, czytelnikom tego bloga, polecam w zastępstwie „popiół z gnoju wróblowego”, który „naprzeciwko wielkiej niemocy jest pomoc”.

PS. Siedzę sobie teraz zdrowy jak rydz, spoglądam przez okno na siedzącego na gnieździe gawrona i nie mogę pozbyć się uporczywej myśli, że choć sam gawron - „ninacz pożyteczny nie jest”, to jednak … „dzieci jego niezłe ku jedzeniu, zwłaszcza oberwawszy je ze skóry”. A musicie wiedzieć, że opisane kuracje przywróciły mi nie tylko zdrowie, ale też i ... apetyt  :).


1 Aviarium Staropolskie, (oprac.) Justyna Ratajczyk, Wyd. Oficyna Wydawnicza ATUT – Wrocławskie Wydawnictwo Oświatowe, Wrocław 2014
2 Dobrze, to akurat zmyśliłem. 












środa, 22 kwietnia 2015

Migawki z terenu V.

         Kolejna porcja porcja zdjęć pstrykniętych przy tzw. okazji. Wszystkie, za wyjątkiem dwóch ostatnich, zrobiłem podczas ostatnich dwóch pobytów w Dolinie Biebrzy, w czasie kiedy określenie "ptasi raj" nie do końca odpowiadało rzeczywistości. Obawiam się, że ten rok w ogóle będzie dziwny, a to za przyczyną wielokrotnie przeze mnie opisywanej suszy. Woda niby jest i pewnie nawet zrobi jakieś tam wrażenie na osobach, które pojawą się nad Biebrzą po raz pierwszy. Ci jednak, którzy znają to miejsce od dawna czują się zapewne nieco rozczarowani. Ale co tam. Dolina, to jednak zawsze Dolina i nie ma co się na nią obrażać z byle powodu.















Warmińskie zaległości.



niedziela, 19 kwietnia 2015

Czeski błąd.


Cestovat jit do bažin řekli, uvidite losu, řekl1. Niestety uczestnicy czeskiej wycieczki, którzy pojawili się w tym roku nad Biebrzą, łosi nie zobaczyli i rozgoryczeni wrócili do domu. Dlaczego tak się stało? Wydaje mi się, że przyczyny niepowodzenia mogły być trzy2:
1.       Nie znali terenu i nie pomyśleli o wynajęciu przewodnika.
2.       Wynajęli przewodnika, który co prawda skończył jakieś tam kursy, ale o Biebrzy guzik wie i łosia nie znajdzie, chyba że się zwierzak ulituje i wylezie mu centralnie przed maskę samochodu.
3.       Wynajęli przewodnika, ale sami nie byli przygotowani do wyprawy na bagna.
Najbardziej prawdopodobnym jest powód ostatni. Żeby było jasne! Nie piszę tego po to, by pokazać, jakim to ja jestem znawcą Biebrzy, bo ciągle nim nie jestem. Chodzi mi o to, że jeżeli wybieramy się na wycieczkę/wakacje/rajd itp. powinniśmy posiadać, choć szczątkową, wiedzę na temat miejsca, do którego jedziemy i odpowiednio się do takiej wyprawy przygotować. I tak, jeżeli ruszamy w góry, zabieramy dobre buty, polar, coś przeciwdeszczowego, naładowany telefon itd. Jedziemy na weekend do Niemiec? Zabieramy krótkie skórzane spodenki, białe podkolanówki, kapelusik i musztardę. Wybierając się do Czech pakujemy do plecaka poezję Jan Žižki, sztuczną blond brodę i takiż piwny brzuch. Pchamy się na bagna - zabierzmy gumowce!
Wydawać by się mogło, że to, co napisałem wyżej, to stek banałów doprawiony solidną porcją truizmu. Niby tak, ale moje tegoroczne obserwacje, dowodzą, że może jednak niekoniecznie. Na dziesięć spotkanych przeze mnie grup, osiem kończyło wyprawę na Biały Grąd, dwa kilometry przed celem. Dlaczego? Bo uczestnicy tych wycieczek nie mieli ... gumowców. Zabrali lornetki, lunety, aparaty, statywy i stroje maskujące. Wszystko zabrali, ale głupich kaloszy już nie! Kiedy przyglądałem się kolejnej ekipie bagiennych eksploratorów uczulonych na wyroby z soku kauczukowca, zacząłem się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi? Przecież na stronach przewodników biebrzańskich, oprócz programu wyprawy, zamieszczone są informacje o tym, co trzeba zabrać ze sobą w teren i rzeczone gumiaki są tam wymienione na jednym z pierwszych miejsc. Poza tym, planując wyjazd na Bagna Biebrzańskie, można założyć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że będę tam … bagna.
Trochę szkoda mi tych ludzi, bo przejechali szmat drogi w nadziei na przyrodnicze fajerwerki, a tu figa z makiem. Z drugiej jednak strony, im mniejszy tłum nad Biebrzą, tym lepiej dla mnie. Ponieważ jednak jestem z natury dobrym człowiekiem, apeluję do wszystkich, wybierających się w Dolinę. Zawsze, ale to zawsze zabierajcie gumowce! Może się Wam nie przydadzą, ale może też zdarzyć się sytuacja, że bez nich zwiedzicie co najwyżej siedzibę Parku, a i to tylko podczas wyjątkowo suchego roku :)
No dobrze, a Czesi? A kto ich tam wie! Jedno jest pewne. Może nie umieją podchodzić łosi, ale za to mają najlepsze piwo na świecie!
_______________________________________________________
1"Jedźcie na bagna mówili, zobaczycie łosie, mówili“
2 Opcja czwarta, czyli - nie było łosi, raczej nie wchodzi w grę, chyba że Czesi, jak to Czesi, pomylili Grzędy w Dolinie Biebrzy, z wsią Grzęda na Warmii.

 



 






 

czwartek, 16 kwietnia 2015

Migawki z terenu IV.



Już kiedyś pisałem, że niespecjalnie cenię sarny, jako obiekty fotograficzne, a to z tej przyczyny, że spotykam je zbyt często i prawie wszędzie. Dla mnie ten gatunek, to ta sama półka, na której przesiadują wróble, szpaki, sroki i cała reszta przydomowego ptactwa. 
Czasem jednak okoliczności przyrody sprawiają, że jednak je fotografuję. I tak właśnie było w przypadku tego, rodzinnego rudelka spotkanego na wzgórzach okalających stawy w Kondradowie.