O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland

wtorek, 3 listopada 2015

Gastroporadnik.


W ostatni weekend odwiedziliśmy Dolinę Biebrzy i nawet udało się nam sfotografować jakieś zwierzaki, ale o tym w następnych postach. Ten odcinek chciałbym poświęcić widoczkom i gastronomii. Podlaskiej gastronomii, że pozwolę sobie rzecz, uściślić. Co prawda, kiedyś zamieściłem już krótki poradnik, jak wyjechać nad Biebrzę i wrócić, ale ponieważ dotyczył całokształtu dolinowego surviwalu, siłą rzeczy nie dawał on pełnego obrazu wszystkich, niezbędnych do przeżycia, kwestii.
 
Proszę, abyście nie traktowali tego tekstu w kategoriach przewodnika po gastropunktach Ściany Wschodniej, gdyż nie będę w nim polecał (poza dwoma wyjątkami) konkretnych lokali. Chciałbym raczej skupić się na uniwersalnych radach, które pozwolą Wam zjeść smacznie, niedrogo i, zarazem,  bezpiecznie na gościnnej, podlaskiej ziemi.

W trakcie wyjazdów, zwykle korzystamy z oferty lokalnych jadłodajni. Z reguły są to te same miejsca, wśród których od dawna prym wiedzie, wspominany już kiedyś przeze mnie, „Bar u Dany” w Rusi nad Narwią (przy drodze Łomża-Białystok). Bywa jednak, że do Dany daleko,  trzeba więc skorzystać z miejsc kompletnie nieznanych. I tu właśnie zaczynają się schody, zwane na Podlasiu drabką. Przekraczając progi takiego lokalu, wkraczamy bowiem na nieznany szlak. Kto wie? Może czeka na nas kraina sytej szczęśliwości, a może - gastronomiczno-gastryczny karcer. Dlatego warto być ostrożnym i najlepiej będzie, jeżeli zawsze przyjmiemy, że będzie to wariant nr 2, co oznacza, że zjedzenie czegokolwiek w tym miejscu, igraniem ze śmiercią może nie będzie, ale ze spektakularną biegunką - i owszem.

Najważniejsza wskazówka dotyczy gastrolisty, popularnie zwanej - menu. Prawidłowa powinna zawierać jak najmniej pozycji (tak jak np. w barze Jarzębinka w Supraślu, gdzie w spisie figurują trzy pozycje - kartacze, babka ziemniaczana i takaż kiszka), ale to akurat jest reguła ogólnoświatowa. Unikajcie też knajp, w których potrawy ochrzczono nazwami, mającymi teoretycznie nawiązywać do tradycji regionu. Mam tu na myśli wszystkie te biebrzańskie mielińce, bagienne polewki, czy inne, zawijańce rakowe. Nie ma się co oszukiwać. Pod tymi hasłami ukrywa się taki sam mielony i taka sama pomidorowa, jak wszędzie. Nawet zawijaniec rakowy, to w większości anonimowe części świni (oby!), lekko tylko podrasowane mazią ze sproszkowanych pancerzy skorupiaków.
 
Tu podpowiedź: Lokal z gatunku „tradycyjnych” rozpoznacie po sterczącej przed nim, ubranej w pseudoludowy kubrak, pannicy z papierosem, tipsami i nadwagą.

Menu studiujemy krótko, gdyż i tak poza nazwami potraw i cenami, nic z niej nie wydedukujemy. Przecież żaden właściciel lokalu nie zamieści informacji w stylu: „kotlet schabowy ze świni, która dwa dni temu pokryła się czerwonymi plamami, a wczoraj nad ranem zdechła” lub „tych cholernych pierogów nie możemy sprzedać od pół roku i trudno się dziwić, gdyż nawet świnie (poza jedną, dwa dni temu) nie chcą ich tknąć”.

Oczywiście, gdy wydaje się na obiad od kilku do kilkunastu złotych (ceny podlaskie, poza głównymi szlakami turystycznymi), trudno oczekiwać maoryskiej jagnięciny czy muli w białym winie z czarnego bzu. Oczekiwać za to można uczciwego schabowego (z mięsa!), golonki (z mięsa!), pierogów (z mięsem!) czy świeżych naleśników, zwanych na Podlasiu grzybkami. Generalnie, im mniej przekombinowany przepis, tym lepiej.

Nie chcąc przedłużać, podzielę się z Wami moją własną, autorską metodą, która pozwala ocenić, czy dany lokal jest godny zaufania, czy też lepiej omijać go szerokim łukiem, pozostając głodnym, ale zdrowym na trzewiach.

Ta metoda jest i prosta i zarazem skuteczna. Wymaga jedynie, aby w menu był … żurek (jak nie ma – wychodzimy!). Jeżeli jest - zamawiamy, po czym uważnie nadsłuchujemy odgłosów z kuchni. Chodzi oczywiście o wychwycenie charakterystycznego, mikrofalówkowego PING (dlatego omijamy bary, których właścicielem jest, cierpiący na pokleszczową głuchotę, fan podlaskiej muzyki ludowej). Jeżeli PING-u nie ma - jemy. Następnie odczekujemy pół godziny i jeżeli nic złego się nie dzieje, zamawiamy pozostałe dania.
Ogólna zasada jest taka, że jeżeli żurek jest dobry, to wszystko inne, też nie powinno nas raczej zabić. Raczej!
 













 

28 komentarzy:

  1. Czytając o białym winie z czarnego bzu oplułam monitor! A na dobicie zdjęcie numer 3 i 7 :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze 4y foty i kilka następnych naprawdę robią wrażenie. W jednym ze starszych postów również umieściłem ambonę, ale poprzysiągłem sobie, że więcej promocji tym wieżom śmierci - robić nie będę. Tekst jak zwykle zabawny, w twoim malkontenckim i nie do podrobienia stylu, choć długo będę się zastanawiał, czy tam u Was, warto cokolwiek jeść, czy nie lepiej zabrać własny prowiant :))) Mój kumpel ma w Łomży restaurację, bardzo Go szanuje jako restauratora i znawce kuchni, więc może nie jest tak źle. Z drugiej strony wiem, że na tzw. Kurpiach, szaleje kłusownictwo i mnóstwo mięsa trafia do obrotu z nielegalnych źródeł. Szkoda, bo wizytówka regionu to nie jest. Gdybym miał wybrac najlepsze wg mnie zdjęcia, to byłoby to trzecie i czwarte! Bezapelacyjnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne dylematy, ale ta cholera wlazła mi w kadr sama. Co do jedzenia, to jest kilka miejsc, które polecam w ciemno, jak np. opisywany Bar u Dany. Kupa ptasiarzy i fotografów, dobre jedzenie i atmosfera. PS. Łomża to nie Podlasie, choć gŁoś twierdzi inaczej:)

      Usuń
  3. No i kolejny raz człowiek się ciekawych rzeczy od Ciebie Wojtku nauczy :) Ja na swoich wypadach z reguły preferuję pęto kiełbasy,pieczonej na ognisku.Unikam w ten sposób różnych przypadłości o których piszesz.Ale porady trafne których nie omieszkam sprawdzać na różnych wyjazdach.Foty znakomite,ciężko wybrać lidera, najbardziej przypadła mi 4 i 6.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiełbasa z ogniska jest najlepsza na świecie, ale spróbuj to robić trzy wieczory z rzędu, przy minus dziesięciu na bagnach (czyli z jednym maleńkim krzaczkiem wierzby służącym za cały opał). Docenisz wtedy michę gorącego żuru za 5 zł :)

      Usuń
    2. Gorąca micha po tylu dniach to zbawienie dla podniebienia,szczególnie w terenie.Swoją drogą na taką eskapadę moja kochana małżonka by mnie wyprawiła z taka ilością jedzenia ze bary i restauracje bym omijał z daleka :)))

      Usuń
    3. Cwaniaczek! Postaram się namówić Gosię, żeby Cię odstawiła na kilka dni od michy. Inaczej wtedy zaśpiewasz!

      Usuń
    4. Musze ci po cichu powiedzieć że ten Twój nikczemny plan by się udał.Ostatnio coś mi za bardzo marudzi że przytyłem,i twierdzi że od piwa,wyobrażasz to sobie???

      Usuń
    5. Od piwa?!? Przecież każdy wie, że od piwa rosną wyłącznie tricepsy i barki, a od papierosów bicepsy i motyle! Widać, że Gosia nie ma zielonego pojęcia o kulturystyce. Wstyd!

      Usuń
    6. Też jej to tłumaczyłem, dodatkowo mówiłem że prawdziwy kaloryfer to się robi od złocistego trunku. Słuchaj przy najbliższej okazji może potwierdzisz jej tą tezę ?

      Usuń
    7. Oczywiście! A od czego mam sylwetkę modela?

      Usuń
    8. No i takie podejście do koleżeństwa rozumiem :))

      Usuń
    9. Zawsze możesz na mnie liczyć w tak ważnych kwestiach!

      Usuń
  4. Po przeczytaniu, jakoś tak natychmias przeszedł mi głód. Widoki 2,3,5,6 najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale nie miałem takich intencji:) Chciałem tylko, by wyprawy na Podlasie dostarczyły nie tylko wrażeń duchowych, ale również tych przyziemno-żołądkowych. "Bar u Dany" i "Jarzębinkę" polecam w ciemno. W przypadku reklamacji, zwracam pieniądze!

      Usuń
  5. Ryczałem ze śmiechu, podejrzewam iż lokalnie jelenie musiały mnie wziąć za mocno zapóźnionego... ;-)
    Świetny tekst!
    Na myk z żurkiem wpadłem już w czasach licealnych, choć nigdy nie stworzyłem na jego podstawie "ogólnej teorii przetrwania".
    Generalnie przed wyjazdem i tak gotuję w domu, bigos czy gulasz a potem pakuję to w słoiki i w razie "w" podgrzewam na kuchence turystycznej, nie tyle z oszczędności (w Tarnowie była spora kolonia Szkotów, więc pewnie jakiś geny się zaplątały), co z wiedzy jak wybrzydzać potrafią moje latorośle.

    Mówisz że Bar u Dany jest godny polecenia? Planujemy kolejny urlop z żonką w okolicach Augustowa, więc przejeżdżając opodal, urządzimy sobie tam popas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ryczący komentarz, to dla mnie największa przyjemność:) My również wozimy ze sobą gotowce i podgrzewamy w terenie, ale czasem kusi zajrzenie do zaprzyjaźnionych knajp. Danę polecam z całą odpowiedzialnością. Nie zawiedziecie się, w przeciwieństwie do wyjazdu pod Augustów. Znam trochę te okolice i raczej nie planowałbym tam urlopu. Już lepiej nadłożyć kilka kilometrów i pojechać na prawdziwą Suwalszczyznę.

      Usuń
    2. Augustów jest takim hasłem - gdzie pojedziemy to się jeszcze zobaczy, ale cieszę się że udało mi się zarazić małżonkę Mazurami (kilka lat wcześniej Warmią), pewnie stanie na okolicach Wigier.
      Jeszcze raz dzięki za podpowiedź. Odliczam czas do wyjazdu.

      Usuń
    3. Cała przyjemność po mojej stronie. Gdybym mógł podpowiedzieć coś więcej, chętnie posłużę informacjami.

      Usuń
  6. E i I super, D taki podzielony też. Ale instrukcja odżywiania się w podlaskich lokalach bije wszystko na łeb. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Co zrobić gdy się żurku nie je?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przełamać się i jeść! Żurek jest zdrowy, zawiera bardzo dużo witamin, mikro- i makroelementów. Zawiera też błonnik, tofu i siemię lniane. Podobno Dalajlama i Matka T. w dzieciństwie odżywiali się wyłącznie żurkiem, przyrządzany mim przez dwie nie znające się osobiście guwernantki z Ostrołęki (ówczesna nauka zaliczała Ostrołękę do Podlasia)!

      Usuń
  7. W kwestii knajpek się nie wypowiadam, bo moja wiedza jest zerowa hi, hi. A żurku nie jem... Jakoś nie lubię :). Zazdroszczę tym, którzy byli w stanie wybrać pojedyncze fotki, ja nie umiem. Każde z nich ma w sobie jakąś moc i każde z nich do mnie "gada". Dobrze, że nie muszę wybierać, bo byłoby jak w wierszyku "i oślina pośród jadła z głodu padła" :). Pozdrawiam, Kasia z Olsztyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. A co do żurku, to namawiam do ponownego spróbowania. Może się przełamiesz:)

      Usuń
  8. Ależ ja Ci chłopie zazdroszczę tych terenów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te zdjęcia to mieszanka warmińsko-biebrzańska. Nie trzeba zazdrościć, tylko przyjeżdżać! Jeżeli wreszcie popada i pośnieży, wiosenne rozlewiska Biebrzy powinny Ci się spodobać. Jeżeli się zdecydujesz - postaram się pomóc w czym się da.

      Usuń